Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

niedziela, 5 marca 2023

Rozróżnienie

 Tylko jeden polski polityk jest brany pod uwagę jako ewentualny następca Jensa Stoltenberga. Nie jest nim bynajmniej ktoś z dobrej zmiany. Im drogę zamknął obraźliwy antyokcydentalizm, kłótliwość i w ogóle poddaństwo wobec przemożnego szefa, skłonnego do autorytaryzmu.

Niegdysiejsza filipińska przypadłość i ukraińskie wpadki jedynego polskiego kandydata są dowodem nie tylko jego tam popularności, ale też swoistej, kulturowej wspólnoty ze Wschodem. Tej wszakże ludycznej - nie mylić z ludową. Kontakty z Zachodem nasz ewentualny kandydat zawsze miał bez zarzutu. Stąd jego wysokie także w NATO notowania.

Znajomość mentalności władców Rosji, uzyskana chociażby ze wspólnych biesiad z ich eksponentami, w których NATO-wski wywiad niczego złego nie znalazł, może mu dawać przewagę w wyborze. Wydaje się atoli, że nasze władze go nie poprą. Jest jednak politykiem krytycznie do nich nastawionym. Tam się tego nie wybacza.

Mamy więc kolejny powód do wytykania dobrazmieńcom skutków ich obsesji. Jesteśmy najsilniejszym na wschodniej flance państwem i kiedy za naszą granicą toczy się wojna, nie mamy szans na skuteczne zaproponowanie czynnego polityka na szefa Sojuszu. Niegdysiejszy zaś ma zawsze jakieś podnoszone rzekome obciążenia, nadal przypisywane mu przez zaciekłych przeciwników.

Sami jednak tego chcieliśmy. To i mamy. Chcącemu nie dzieje się krzywda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz