Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

środa, 14 listopada 2018

Klewijskość

Marsz jest już przeszłością. Teraz Gazeta Wyborcza ujawnia aferę. I to w nadzorze finansowym, gdzie się nie powinna była zdarzyć w żadnym wypadku. Jest to nagranie rozmowy z marca. W charakterystycznej formie pada tam propozycja pomocy właścicielowi w przezwyciężeniu finansowych kłopotów jego banku, złożona przez urzędnika.
Wedle Romana Giertycha rzeczone problemy zostały spowodowane przez uprzednie decyzje władz. Rzecz niepokojąco koresponduje z tym, co napisała Dominika Wielowieyska. Zaatakowany przez urzędników przedsiębiorca ma przed sobą trzy warianty. Albo płaci haracz, albo traci firmę, albo staje przeciw całemu aparatowi państwa, kiedy się uda do mediów.
Przy tym nikt by aranżerów procederu nie mógł posądzić o brak staranności. Rozmowa miała być prowadzona w cztery oczy, bez sporządzania jakiejś notatki, przy włączonych urządzeniach zagłuszających (szumidła – nowe słowo w polityce) i wyłączonych telefonach. Liczbę określającą wielkość gratyfikacji pokazano podobno na kartce. Wszak obraz, choć niesłyszalny zastępuje tysiące słów. Pełna więc profeska.
Czas zresztą postawił dodatkowe wymagania również niedyskretnym uczestnikom zdarzenia. Jak już idą na tajną rozmowę, którą chcą nagrać, biorą teraz trzy dyktafony, nie jeden, bo szumidła. Tutaj ilość przechodzi jednak w jakość bardziej jak w propagandzie. Znowu więc trzeba odnotować postęp od czasu samotnego gwoździa do trumny politycznej kariery niegdysiejszego wicepremiera.
Jak już przy tym jesteśmy, to trzeba przypomnieć, że przygwożdżony wtedy dygnitarz swoją karierę polityczną budował też na zeznaniach jakiegoś pomocnika magazyniera w pegeerze. Ów hedonista miał podczas wyjazdów do stolicy żywić się w restauracjach, w których politycy mieli notorycznie i masowo załatwiać ciemne interesy, przekrzykując się wzajem, dzięki czemu rzeczony smakosz bez żadnych urządzeń słyszał o czym mówią. O talibach kupujących wąglika w przaśnie się nazywającej miejscowości nie ma już co mówić. Postęp więc jest znaczny.
Jak przystało na obecną modę, oskarżany urzędnik najpierw oświadczył, że się nie poda do dymisji, potem to jednak zrobił. Wszczęto przeciw niemu śledztwo. Przeciwko zarządom sieci banków jego niedyskretnego rozmówcy trwa już podobno od dawna.
Opowiadamy sobie, że polityka zeszła na psy. Aliści okazuje się, że wcale nie teraz. Dlatego wydaje się, że obok wieloznaczności rozmowy nie ostatnim argumentem obronnym oficjalnej propagandy będzie fakt, że właśnie Wyborcza jest pismem, które rzecz ogłasza. To przecież umiłowane pismo totalniaków.
Jak bowiem wąglik, to całą gębą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz