Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

środa, 1 października 2025

Kosmicznie

 Zbigniew Ziobro, rozpoczynając tydzień, zajął cały poniedziałek. Jego stronnicy nie mogli więc być obojętni. Jak się można było spodziewać, poparli swego szeryfa, formułując własne przemyślenia

I tak Michał Wójcik nazwał członków komisji przebierańcami, w dodatku zdelegalizowanymi. Maria Kurowska uznała sposób  doprowadzenia Ziobry do Sejmu za niepoważny i małostkowy. Marcin Warchoł nazwał wydarzenie teatrem bezprawia. Janusz Kowalski zaś uznał, że przesłuchiwany przypomina władzy Donalda Tuska, czym jest prawo  i za dwa lata wyjaśni im, czym jest sprawiedliwość.

Nic więc dziwnego, że musiał też o sobie przypomnieć Prezes. Mocniej, mimo że zadeklarował brak zainteresowania komentowaniem przesłuchania. Obwieścił więc, że Dolny Śląsk doznaje regermanizacji. Historyczne bowiem obiekty mają tam przywracane nazwy, sławiące  nie budowniczych, a pruską tradycję. Most Cesarski, Hala Stulecia mają być tego przykładem. Dodał, że to za sprawą polityka, którego jego admiratorzy nazywają Rudym. 

W sumie więc mogło by sią okazać, że rudzielcy mają być traktowani podobnie jak imigranci. Z wyjątkiem takich atoli, którzy tylko farbują się na rudo, niczym pewna polityczka, wskazana tam przez Prezesa w pierwszym rzędzie słuchaczy.

Natężenie wypowiadanych absurdów znajduje chyba odwzorowanie w Kosmosie. Oto wedle prawa Bodego, niemieckiego(!) astronoma odległość kolejnych planet układu słonecznego od siebie jest równa wartości postępu geometrycznego. Dystans Merkurego od Słońca jest podstawą, a między kolejnymi planetami w układzie słonecznym jest odstęp równy podstawie, pomnożonej przez iloraz ciągu, czyli w tym wypadku dwa, podniesione do potęgi liczby, określającej miejsce dalszej planety w układzie słonecznym, zmniejszonej o jeden.

Jeżeliby podobnie mierzyć natężenie niedorzeczności w wypowiedziach polityków, licząc od najmniej ważnego do najważniejszego, to Prezes, będący na trzecim, najwyższym miejscu w hierarchii, prezentowałby czterokrotnie więcej bzdury w bzdurze, od tego, co głoszą ministrowie i siedmiokrotnie więcej od parlamentarzystów. 

Strach pomyśleć jak to by wyglądało, kiedy by się wzięło pod uwagę jeszcze pośrednie stanowiska? Przyjęcie tylko, że pomiędzy ministrem a parlamentarzystą istnieje jeszcze jakiś jeden pośredni poziom dygnitarstwa, powodowałoby już konieczność uznania na szczycie nie siedmiokrotnego a aż piętnastokrotnego stężenia absurdu w absurdzie.

1500%. Tego by już nie można było sobie wyobrazić.