Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

sobota, 30 września 2017

Prakseologia

To pandemonium kłamstwa jest nowym zjawiskiem, demolka wszelkiego logicznego prawnego fair play zbija nas z tropu. To dewaluacja elementarnego sensu.” [Krystian Lupa]
Cokolwiek by człowiek uczynił, będzie złem, jeżeli nie pochodzi z boskiej inspiracji. Kiedy zaś z niej pochodzi, jest dobrem, czymkolwiek by było. Tak mniej  więcej definiowano dobro i zło w tradycyjnej doktrynie chrześcijaństwa. Konsekwencją było piekło dla pogan, nawet najszlachetniejszych i niebo dla oprawców inkwizycji. Teraz rzecz bardzo złagodzono, aliści nie w polityce.
Tutaj najbardziej ortodoksyjne rozróżnienie dobra od zła jest nadal podtrzymywane. W rezultacie łajdactwa Platformy są cnotą PiS-u, mimo zwielokrotnienia ich natężenia. Dlatego wyraziciele jedynie słusznej ideologii bez żenady oskarżają poprzedników, kiedy uznają, że muszą się jakoś wytłumaczyć z najbardziej bulwersujących postępków.
Za tym biegnie zasadniczy imperatyw. Jest nim konieczność regulowania wszystkiego. Rzecz staje się zrozumiała w świetle rzeczonej definicji dobra. Obywatel musi wiedzieć, co płynie z inspiracji jedynie słusznej ideologii, co nie. I kiedy przepisy się okazują “przeciwskuteczne”, wina za to nie spada na ich twórców, “szatani są tam czynni”, w opinii zaś tradycjonalistów Żydzi, masoni i cykliści.
Nie może też być dwóch strategów, magów, czy jak tam się to nazywało. Szczególnie jak każdy mówi co innego. Przecież ideologia nie może się rozdwajać zaraz u źródła, o zwielokrotnianiu nie mówiąc. Kiedy więc jeden proponuje: przebaczmy sobie wzajemnie, drugi zaś powiada, że i owszem, ale po odbyciu kary, powstaje nieprzezwyciężalny konflikt, którego się nie da inaczej zakończyć, jak podporządkowaniem jednego z nich.
Jest jeszcze gorzej. Zarówno bezrząd, czyli anarchia, jak totalny rząd, czyli regulujący wszystko nie mogą się obejść bez przemocy. W pierwszym wypadku samoistnej, w drugim odgórnej. Zawsze bowiem jest ona rezultatem bezsilności społeczeństwa pozbawionego organizacji z jej braku lub nadmiaru. Zawsze też najpierw jest praktykowana werbalnie.
Źle się zatem bawimy i to nie dlatego, że brak nam jedynie słusznej inspiracji.

piątek, 29 września 2017

Igrce

Nuda wydaje się silnym czynnikiem, warunkującym zachowania w polityce. Powoduje ją rozciągnięcie w czasie zdarzeń, czynności, nawet chaosu, który jak zauważa Kołakowski może być też prezentowany nader interesująco. Potrzebujemy nowin, czyli tego co nieoczekiwane, przypadkowe, mało prawdopodobne. Nuda – jak to zauważa rzeczony filozof –  jest tym, czym płacimy za naszą ciekawość.
I właśnie owa ciekawość jest chyba czynnikiem, umożliwiającym dochodzenie czasem do władzy różnego rodzaju oryginałom, demagogom, czy zgoła błaznom. Obywatele chcą się przekonać, czy pod rządami kogoś zapowiadającego gruszki na wierzbie nie wyrosną przynajmniej rzodkiewki. Kiedy ich nie ma, następuje odwrót. Zainteresowanie bowiem budzi teraz konkurent demagoga, który może czymś nowym zaskoczyć elektorat.
Jest w rozważaniach Kołakowskiego konstatacja dramatyczna dla ideologów. Utopii nie tylko się wdrożyć nie da, bo nie istnieje, ale dlatego, że wieje nudą każda jej namiastka. I tu trudno zaprzeczyć. Wszak komunistyczny raj odstręczał od siebie piwniczną szarością, fizyczną i intelektualną.  
Kiedy więc nie bardzo sobie radzący ze swoją ideologią demagog osiągnie w końcu jakąś pozycję, musi zacząć sprawiać kłopoty, aby się z nim liczono. To postępowanie podobne do zwyczajów trolli, którym wikingowie nie mogli odmówić traktamentu, bo sikały pod głównym masztem, kiedy były w namiocie, wypędzone zaś na zewnątrz, wykopywały kołki.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że tak właśnie mamy obecnie. Kiedy populiści byli w opozycji, bruździli rządowi w trakcie wychodzenia sowieckiej armii z Polski, dyskusji o przystąpieniu do Unii, imputowali postsolidarnościowej władzy inwigilację prawicy, posiadanie jakiejś tajemniczej szafy, ostatnio zaś popisywali się przypisując konkurentom afery finansowe i wyolbrzymiając ich wygłupy przy wódce. Osiągnąwszy zaś władzę robią trudności Unii Europejskiej. Polskiemu rządowi nie mogą, bo sami go stworzyli.
W związku z tym jednoznacznie wypada niedawna prezydencka fronda. Formacja pada ofiarą własnej strategii i walczy z trudnościami, sprawianymi jej przez polityka wyrosłego z własnego pnia. To musi irytować Prezesa, bo ustępstwo otwiera innym drogę do prób, a trwanie w uporze wzmacnia kukizowców, wyrastających w oczach mało wymagającego elektoratu na jedyną konstruktywna siłę opozycyjną.
Nieszczęściem zaś społeczeństwa jest, że władza się przed zgubną nudą chroni fajerwerkami absurdu. I aby działały, muszą być coraz silniejsze, bo powszednieją. Nic dziwnego, że przysłowie ciekawość traktuje jako pierwszy stopień do piekła.

czwartek, 28 września 2017

Sieciarze

Dzięki pani Zofii Romaszewskiej wiemy, po co PiS żuje sądową żabę. Zamierza rozbić układy rodzinne w sądownictwie. Odsłania to słabość całego przedsięwzięcia i całej PiS-owskiej ideologii. Ma być bowiem wdrażana administracyjnie. W tym konkretnym przypadku urzędnicy mają decydować o niecnych powiązaniach i rozbijać je wedle uznania. Po sparaliżowaniu zaś służby cywilnej w urzędach zasiedli ludzie “przyzwoici”, czyli tacy, którym żadną miarą nie można przypisać przynależności do elit. I mamy komplet powodów niemożności.
To bowiem co się dzieje, to klasyczny błąd lewicy. Administracyjnie próbuje się usunąć nieprawidłowości wynikające z uwarunkowań środowiskowych. W dodatku przy wykorzystaniu poparcia ze strony obskurantów, tworzących ogon każdej zbiorowości. Nade wszystko zaś zupełnie nie rozumiejących mechanizmów rządzących przedmiotem swoich utyskiwań. Stąd zabawna zbitka unowocześniania społeczeństwa poprzez cofanie go do komuny. Albo uwalnianie go, przez zakładanie mu kagańca.
Układy powstają i mają się dobrze, bo administracyjnie ukrócono możliwość migracji fachowców. W związku z tym absolwenci chętniej pozostają tam, gdzie mają najłatwiejszy start, przy mamusi. Pomimo naturalnego imperatywu, który się młodym każe usamodzielniać. Jeżeli mieszkanie by było towarem jak na przykład cukier, niegasnący nigdy popyt na nie spowodowałby boom w budownictwie i młodzi ludzie bez kłopotów by przyjmowali pracę nie pod nadzorem rodziny, ale tam, gdzie jest najbardziej potrzebna i najlepiej płatna. Układy by straciły swój sens.
Jeżeli się jednak chce regulować wszystkich i wszystko, ma się całkowity bałagan i sitwy. One zawsze zastępują rynek i zapewniają swoim członkom wolność, odbieraną przez etatyzm lewicowców.

Ponieważ jednak ideologia daje złudzenie misji, coraz częściej obserwujemy szczerość ideologów, zapierającą dech w piersiach. Naród bowiem sam sobie zawsze znacznie lepiej daje radę bez pomocy państwa, a nawet wbrew niemu. I jego bardziej zorientowana część dostrzega komizm sprzeczności, piętrzonych przez namaszczonych ideologów.

środa, 27 września 2017

Naprawa

Zdumiewają przyczyny konfliktu między prezydentem a prezesem PiS-u, podane przez portal wPolityce.  – „Panie prezesie, ja się pana nie boję” – już przed II turą wyborów powiedziała pani Agata Duda-Kornhauser. – „To ja się nad tym zastanowię” – miał powiedzieć prezydent, kiedy na stanowisko prezesa NBP kandydował Adam Glapiński. Nie doszedł do skutku wspólny z Prezesem wyjazd Andrzeja Dudy do grobu Lecha Kaczyńskiego. Także z winy prezydenta nie podjęto budowy smoleńskiego pomnika przed Pałacem Namiestnikowskim, poprzestano na tablicy, znacznie mniejszej od postulowanej. Andrzej Duda ograniczył też spotkania z Jarosławem Kaczyńskim, odmawiając odwiedzin jego siedziby na Nowogrodzkiej. Czyli to prezydent ponosi winę za wojnę na górze.
Jeżeli to prawda, to zastanawia miałkość zarzutów stawianych przez partię swojemu kandydatowi i dawnemu politykowi własnej formacji, który w wyniku jej poparcia zasiadł na urzędzie prezydenta. Więcej, nasuwa myśl o rodzaju presji, pod jaką się znajdują inni politycy PiS-u. Ma nie merytoryczny, a emocjonalny charakter. W pełni by się wtedy stały zrozumiałe absurdalne często wypowiedzi wyrazicieli partii, sugerujące poddawanie się ich jakiemuś rytuałowi, mającemu dowodzić lojalności mówców.
W zestawieniu z oficjalnymi enuncjacjami dziwią też wymienione przez rzeczony portal zastrzeżenia PiS-u do projektu prezydenckich ustaw. W ogóle więc jego weta uznano za błąd polityczny. Nie chodzi bowiem o umieszczenie w sądownictwie swoich ludzi, bo ich nie mają. Powinni tam być ludzie wedle nich przyzwoici. Prezydent też sobie, a nie ministrowi dał prawo do mianowania sędziów KRS-u, w Konstytucji zaś pisze, że ma prawo do mianowania tylko jednego. Rozwiązania dotyczące Sądu Najwyższego również są nie do przyjęcia. W ogóle prezydenckie projekty, to “blamaż legislacyjny” (sic!).
W PiS-ie zdają sobie wedle rzeczonego portalu sprawę, że dobra zmiana ciągnie za sobą izolację państwa, ale to trzeba wytrzymać. Tym bardziej, że dobra koniunktura gospodarcza zapewnia poparcie, które owocuje podwyższoną odpornością władzy na protesty społeczne. Liczba ich uczestników jest wymieniana wedle ocen swoich, przyzwoitych więc rachmistrzów podających wielkości wielokrotnie niższe od wyliczeń tych nieprzyzwoitych.
Z opisu przedstawionego przez przyjazny PiS-owi publikator jawi się przygnębiający obraz. Słabość merytoryczna przeplata się z infantylizmem. Trudno się dziwić ustawicznym klęskom, trapiącym całą formację.

wtorek, 26 września 2017

Szkopuł

Może w maju, może w grudniu
Zresztą kto to wie?
Może dzisiaj po południu?
Może jeszcze nie. [Adam Wysocki]
Człowiek się nie godzi z tym, aby przypadek decydował o jego losie i często się ima przewidywania rzeczywistości, pomimo nikłej szansy na osiągnięcie tu sukcesu. Dlatego od momentu ogłoszenia przez prezydenta terminu ujawnienia jego projektów ustaw okołosądowych media chętnie oddały się dywagacjom na temat proponowanych zmian. Kiedy założenia projektów stały się wiadome, posypały się oceny.
Okazało się, że Kukiz 15’ jest zadowolony z propozycji, PiS widzi w nich pole do dyskusji, Nowoczesna jest przeciwna nowelizacji Konstytucji, Platforma nie chce nawet uczestniczyć w dalszych rozmowach. Chociaż propozycje pochwalił profesor Strzembosz. Jego zdaniem są tylko złe, podczas kiedy zawetowane ustawy uważa za tragiczne.
Teraz się okazuje, że rzecz była do przewidzenia. Nie stało się nic, co by mogło zaskoczyć ryzykantów. Wszystko było oczywiste bo wprost wynika z dawno znanych przesłanek. Besserwisserzy zacierają ręce, a nie mówili? Tym bardziej, że prezydent już wczoraj po południu zmodyfikował swój przedpołudniowy projekt w taki sposób, że media od razu znalazły w tym oczywisty błąd. Ambarasujący. Nie da się głosować tylko na jedną kandydaturę, kiedy na przykład w ogóle jest tylko jedna.
Sposób zaś zaprezentowania projektów przez prezydenta mówił znacznie więcej od wypowiadanych słów. Znikła gdzieś tymochowiczowska gestykulacja. Ani razu nie obejrzeliśmy którejś z min, podczas innych okazji obficie dokumentujących prezydencką niezłomność. Głos też nie brzmiał głęboko, a chwilami wpadał w niepewny dyszkant. Uciekały słowa, czasem się nawet pojawiało nieznane dotąd “mem”, zapożyczone chyba od ministra Gowina. Cała zaś sylwetka mówcy szukała wsparcia w pulpicie, nie znajdując go w nerwowo ustawianych stopach.
Bo cała rzecz oznaczała raczej klapę dobrozmiennej reformy sądownictwa. Weto nie zostanie uchylone, PiS jest za słaby, nowe ustawy nie będą uchwalone, PiS jest zbyt silny. Kukiz 15’ jest dla niego za mały.
Jedno wydaje się pewne, prezydent opuścił obóz dobrej zmiany. Odstępstwo od złej sprawy nie jest niczym nagannym, ale tylko w oczach tych, którzy za nią nie orędowali. Teraz się spełnia preześna zapowiedź o tym, że reforma sądów będzie odłożona i można się spodziewać, że w propagandzie “prawicy” wina za to spadnie na prezydenta. I Andrzej Duda o tym wie, stąd pewnie wczorajsza niepewność przekazu pozawerbalnego.
W tle zaś przesuwa się odmowa finansowania leczenia stanów przedzawałowych przez NFZ. Znakomicie ilustruje istotę reform czynionych na chybcika. Mają dać doraźny skutek i furda, że są byle jakie, żelazny elektorat je kupi.
Bo tu nie o zmiany chodzi, a o kadry. One w demokracjach opatrzonych przymiotnikiem decydują o wszystkim. Nie lud przecież, który w swoich chwilowych nastrojach jest tak konsekwentny, jak elegantka w sklepie z obuwiem.

poniedziałek, 25 września 2017

Nawigacja

Myślę sobie, Moja Mała,
i doskwiera mi ta myśl:
czy ty będziesz mnie kochała,
gdy nie będę tym czym dziś?
Gdy nie będę taki mocny,
gdy nie będę taki tuz –
czy w koszulce będziesz nocnej
biegła witać mnie na mróz? [Jeremi Przybora]
Kiedy nie wypada, a trzeba, kiedy się boimy, a musimy, posługujemy się językiem symboli. Tym samym, którym podświadomość nam we śnie sugeruje, że coś nas trapi. Ostatnio ów sposób komunikowania się święci triumfy w polityce.
Kiedy więc nieformalny sternik publicznie upokarza formalnego, ów stawia mu tamę nie do przejścia bez uznania prymatu zapewnianego przez przepisy. Nieformalny wtedy inspiruje urzędników, nad którymi sprawuje nieoficjalny nadzór, aby sięgnęli po swoje możliwości. Ci zaczynają prześladować współpracowników formalnego sternika. W odpowiedzi on ustami swego rzecznika wyśmiewa intelektualny deficyt akolitów nieformalnego i rzecz osiąga coś na kształt równowagi.
Oficjalne zaś enuncjacje są przepełnione zapewnieniami o owocnej współpracy obu sterników w interesie wszystkich, prawa, pomyślności i wizerunku nawy.
Rzecz znowu wymaga sięgnięcia do klasyków. Jerzy Wittlin proponuje aby podwładny, doświadczywszy niegodziwości od przełożonego, zwrócił mu uwagę na niebezpieczeństwo, które niegodziwiec swoim postępowaniem sprowadził na siebie. Może też dezawuować poczynania konkurentów, odwołując się do identycznych metod. Dobrze też jest zwrócić przełożonemu uwagę na korzyści, jakie pokrzywdzony podwładny może odnieść z rozbratu z bezecnym szefem.
I powstaje kłopot, kiedy nie ma pewności, kto jest rzeczywistym sternikiem. Każda z biorących udział w sporze postaci sobie by chętnie przypisała ową godność. Obaj też wiedzą, że bez siebie nie bardzo mogą funkcjonować. To dostateczny powód, aby nie pałać do siebie miłością. Nade wszystko jednak rzeczywista hierarchia przesądza o zasadności wittlinowych retorsji. Tu zaś rozsądza opinia publiczna, przyznając jednej lub drugiej stronie rację.
Tak czy owak język symboliczny ma niezaprzeczalne zalety. Zawsze jest niejednoznaczny, można się zatem łatwo wycofać. Ale dzisiaj się pojawią dawno zapowiadane konkrety. Ustawy prezydenckie. Jak będą wyglądały? Kogo potem publika pokocha? Czy przegrany w tym sporze zachowa jej względy?
Sternictwo, to niełatwy proceder.

niedziela, 24 września 2017

Dobrozmienność

– Co miała zrobić prokuratura, zatrzymać tę informację? Zatrzymać śledztwo? – tak mniej więcej pani Krupka, posłanka PiS-u kwitowała w Babilonie piątkową konferencję prokuratora krajowego, na której się okazało, że prezydencki doradca jest jako adwokat pełnomocnikiem osoby zamieszanej w śledztwo w sprawie wyłudzeń VAT.
Prokuratura nie powinna wstrzymywać postępowania, ale też nie musiała organizować konferencji, na której próbowano dezawuować zasłużonego prawnika, wyróżnionego przez prezydenta tym, że mógł doradzać w sprawie ustaw opracowywanych w jego kancelarii. Jeżeli już jednak tak postąpiła, to nic dziwnego, że Roman Giertych poddaje w wątpliwość doniesienia o poprawnych stosunkach pomiędzy prezydentem Dudą i prezesem Kaczyńskim, nade wszystko zaś owocność ich rozmów.
Podobnie się rzecz ma z sondażami.Tu jest dokładnie tak jak u nas. Im bliżej wyborów tym bardziej demoskopy urealniają badania by mniej rozminąć z rzeczywistym wynikiem” – napisał na Twitterze Cezary Gmyz. Pisał tak o zaskakująco wysokim poparciu nacjonalistów w Niemczech, mimowiednie zdradzając mechanizm, który jego zdaniem działa również w Polsce. PiS jak wiadomo na razie góruje w badaniach opinii publicznej, ale zgodnie z wpisem wtajemniczonego dziennikarza realne będą dopiero ich przedwyborcze obserwacje.
Jeżeli znowu sięgniemy do “Vademecum petenta” znajdziemy tam strategie, proponowane fachowcom przez woluntarystyczną władzę. Jerzy Wittlin zaleca tam, aby się z niemożliwej misji nie wykręcać poprzez gesty przeczenia, odmowę, propozycje obciążenia nią kogoś innego lub zgoła wyszydzanie pomysłu. W trosce o dobre stosunki z władcą należy wyrazić radość z okazanego zaufania i ...natychmiast poszukać alibi dla wymigania się z niewykonalnego zadania.
Tutaj mamy wyraźne odstępstwo od zaleceń nieżyjącego już prześmiewcy. Zarówno prokuratura jak i sondażownie biorą się za bary z postawionym przed nimi problemem. Prokuratura staje za ministrem, którego ustawy zawetował prezydent, jeżeli zaś wierzyć Gmyzowi demoskopy nie drążą zbyt głęboko przyczyn zachwytu nad sukcesami władzy.
Tylko te wstrętne media wyciągają na światło dzienne niewygodne skojarzenia i stawiają w dziwnym świetle szacowne skądinąd instytucje, wikłane przez okoliczności w sytuacje, z których nie ma dobrego wyjścia.

Wszystko zaś w trosce o trójpodział władzy, za którym tak bardzo jest marszałek Brudziński, że aż uznał za konieczne to podkreślić, komentując piątkowe spotkanie prezydenta z Prezesem.

sobota, 23 września 2017

Trwanie

Jerzy Wittlin doradzał pragnącym uniknąć odmowy, aby w ogóle nie składali próśb. Jeżeli zaś już, to tylko o część dobra, które by mogli uzyskać. Od razu też powinno się rezygnować z odpowiedzi, gdyby miała być odmowna.
W komunie był to sarkastyczny żart. W kapitalizmie jednak każda rzecz nabiera pieniężnego wymiaru. Oto upadające SKOK-i spowodowały już konieczność wypłat ich klientom ponad czterech miliardów złotych z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. W dodatku Kasy nie chcą się wyzbyć prawa do gwarancji zwrotu wkładów, mimo wcześniejszego oporu przed poddaniem się nadzorowi KNF-u.
Najwyraźniej klienci upadłych Kas się nie stosowali do rad pana Wittlina i występowali o kredyty, których Kasy nie były w stanie udzielać. Wysokość bowiem pożyczki zależy od wypłacalności klienta. Kiedy ona jest niska, kredyt nie może być wysoki. Kiedy mimo to został przyznany i nie jest zwracany, skutkuje bankructwem, czyli procedurą nieznaną w socjalizmie. Stąd na przykład Polska Grupa Zbrojeniowa [wczorajsza Gazeta Wyborcza] ma niezaprzeczalną przewagę nad SKOK-ami, nie tylko dlatego, że nie kredytuje.
Jest gorzej. Minister Środowiska miał wczoraj odpowiedzieć na pismo ETS, gdzie powinien by wyjaśnić powody, dla których się nie zastosowano do polecenia czasowego wstrzymania wycinki drzew Puszczy Białowieskiej. Wystąpił jednak do Trybunału z wnioskiem o przedłużenie terminu przekazania stanowiska ministerstwa. Wycinkę wbrew nakazowi jej wstrzymania może usprawiedliwić tylko zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi. Trzeba zatem dowieść, że korniki mogły powodować upadki drzew, co by groziło obrażeniami turystów i mieszkańców pobliskich wsi, odwiedzających Puszczę.
Czyli chodzi o przekonanie Europejskich sędziów do niebezpieczeństwa, w które trudno im chyba będzie uwierzyć. Dotychczas raczej nie było tam takich zdarzeń. Znowu więc mamy sprzeczność z radami zawartymi w “Vademecum petenta”. Występuje się o więcej wiary niż pewnie będzie można w tych warunkach otrzymać. I znowu, jak to w kapitalizmie, za odmową mogą pójść opłaty karne.
Jest też sprawa adwokata, który wziął od swego klienta w depozyt milion złotych, dla zabezpieczenia go na wypadek konieczności wpłacenia kaucji. Prokuratura więc ma pretensje do obrońcy, bo ten na swoim koncie przechowuje pieniądze pochodzące może z przestępstwa i w dodatku mógłby ich używać na własne potrzeby. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że adwokat jest też doradcą prezydenta. Ryszard Petru uważa, że cała ta intryga została wymyślona dla przykrycia afery billboardowej.
Rzeczywistość przeczy prawdzie, w którą wierzyli zarządcy upadłych kas. Ich błąd może być ostrzeżeniem ETS-u przed przyjmowaniem za dobrą monetę wyjątkowości naszych korników, podgryzających drzewa tak, że grożą zawaleniem, co jednak wedle ekologów nie wyklucza dalszej przeróbki uzyskanego z nich drewna. My zaś mamy uwierzyć, że adwokat nie ma prawa przechować środków na kaucję dla swego klienta, bo ów może popełnił przestępstwo.

Mamy więc problem z wyceną wiary. W sytuacji kiedy wyraźnie widać, że pieniądz jednak rządzi światem. “Vademecum petenta” dowodzi, że podejrzewano to już w czasie komuny. Czyżby więc rzeczywiście niewiele się od jej czasu zmieniło? I to widać właśnie teraz?

piątek, 22 września 2017

Dualizm

Spróbuj tu, bracie, czego w tym życiu do absurdu nie doprowadzić, jako że to całe istnienie, święte i niepojęte, to jeden wielki absurd — walka potworów i tyle… [Witkacy]
Pierwsza opowieść: prawidłowo jadący samochód z prezesem (nie, nie z tym) zawracał na szosie i został uderzony przez nieprawidłowo reagujący pojazd. W wyniku tego czekający na zastępczy wóz dygnitarz musiał się schronić na poboczu.
Druga opowieść: zawracający bez włączonych kierunkowskazów samochód z prezesem (nie, nie z tym) zderzył się z jadącym szosą pojazdem. Wystraszony widmem kolejnego rozgłosu dygnitarz schronił się przed gapiami w lesie i do przyjazdu zastępczego wozu spoza drzew obserwował rozwój wypadków.
Oficjalna wersja: dwie posłanki partii Kukiz 15’ przeszły do Zjednoczonej Prawicy, porwane jej ideologią i misją dobrej zmiany.
Konkurencyjna wersja: PiS podkupuje polityków partii stowarzyszonej, aby uzupełnić niedostatek głosów, jaki go niebawem spotka w wyniku rozbratu z Polską Razem Jarosława Gowina.
Informacja zza oceanu: prezydent spotyka się z zarządami największych funduszy inwestycyjnych w Ameryce i zachęca je do inwestowania w Polsce.
Związana z tym wątpliwość: czy proponuje im także kupowanie akcji repolonizowanych mediów? Czy w ogóle im mówi o repolonizacji?
Urząd Skarbowy zajął konto Hanny Gronkiewicz Waltz na poczet grzywien, nałożonych przez  sejmową komisję śledczą. Patryk Jaki oznajmił, że to dowód na skuteczność jego komisji, odpowiadająca tej, którą pani prezydent objawia wobec zwykłych obywateli, na przykład przez kilka minut parkujących niewłaściwie samochody.
Pani prezydent replikuje, że egzekucja przed rozstrzygnięciem sądowym to działanie polityczne, podjęte dla przykrycia afery billboardowej, bezprawne i powiadomi prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Politycy prawicy mówią prawdę.
Politycy prawicy fałszują życiorysy, wykreślając z nich fragmenty o przynależności do UW, PO, czy nawet AWS.
Albo ciało tu mdłe i duch silny lub zgoła odwrotnie. No i jak wygląda państwo z nich złożone.

czwartek, 21 września 2017

Kara?

Jarosław Gowin na Narodowym Kongresie Nauki ogłosił swój projekt konstytucji szkolnictwa wyższego. Wedle niego dłużej mają trwać studia zaoczne, niektóre prowincjonalne uczelnie będą miały mniej możliwości przyznawania tytułów, wrócą egzaminy wstępne. Nade wszystko zaś dotychczasowe uregulowania zawarto w jednym dokumencie. Nic w tym nie ma takiego, co by mogło obudzić czujność polityków. Może z wyjątkiem egzaminów wstępnych, które pod znakiem zapytania stawiają zaufanie do efektów dydaktycznych reformy szkolnictwa minister Zalewskiej.
Aliści rzecz obudziła sprzeciw marszałka Terleckiego. Wyraził on zdziwienie publikowaniem projektu ustawy, wedle jego wiedzy nie przedstawionego wcześniej rządowi czy chociażby klubowi parlamentarnemu Zjednoczonej Prawicy do akceptacji. Wyraził też wątpliwość co do możliwości poparcia Prawa i Sprawiedliwości dla tego przedsięwzięcia.
Rzecz spotkała natychmiastową ripostę wicepremiera ogłaszającego projekt. Jego zdaniem Jarosław Kaczyński i klub byli zaznajomieni z projektem. Powiedział, że “Przewodniczący Terlecki może na ten temat zasięgnąć konsultacji u swoich kolegów z komisji edukacji zarówno Sejmu, jak i Senatu”. To co się stało? Znowu bałagan?
Jerzy Wittlin jeszcze w czasach komuny w “Vademcum petenta” sformułował zasady bycia przeciw, kiedy inni są za. Wedle nich należy zacząć od stwierdzenia, że niełatwo się sprzeciwiać. Potem poprzez wyznanie braku przyjemności w takim postępowaniu, sygnalizowanie długiego namysłu, składanie próśb o zrozumienie, zapewnień, że różnica zdań nie jest aż tak głęboka, chociaż też nie płytka dotrzeć do podziękowań za uwagę.   
Tutaj mamy dość obcesowe wystąpienie marszałka i profesora Terleckiego, zapowiadającego odrzucenie sztandarowego projektu i to autorstwa lidera koalicyjnego ugrupowania. To kara za jego pochwałę prezydenckich wetowań? Przecież poparł zakwestionowane później ustawy.

Nic nie dzieje się bez przyczyny, nawet jeżeli jest ona zawoalowana. Wstręt więc do inteligentów by był w partii aż tak przemożny, że ulegają mu również oni sami?

środa, 20 września 2017

Polemiki

Niebawem sądy się wezmą za opozycję i zetrą jej z ust totalny grymas. Tak utrzymuje jeden z najbardziej wyrazistych eksponentów Zjednoczonej Prawicy. Oburzenie spowodowane tym oświadczeniem jego kolega kwituje cytowaniem przysłowia o nożycach, odzywających się po uderzeniu w stół. Hamlet zjednoczonych prawicowców niepewnie zaprzecza zamiarom wykorzystania sądów do walki politycznej, ale głosował za ustawami, które umożliwiają taką operację. Chociaż podnosząc rękę chował się za innymi, co uważa za akt protestu.   
Interesujące są powody, dla których ludzie zdradzający inteligencką proweniencję łączą się z politycznymi ekstremizmami. Jacek Trznadel w swojej “Hańbie domowej” przytacza wiele usprawiedliwień niegdysiejszych adherentów komuny, pochodzących z tego środowiska. Najbardziej charakterystyczna jest wypowiedź głosiciela potrzeby stosowania przemocy wobec opozycji, publikujacy swoje tezy jeszcze w czwartej Erpe. Po wojnie został komunistą, bo go dom nie wychowywał, a szkoła. Przestał zaś nim być, bo komuna go nudziła.
Wszystkie namaszczone ideologie rzeczywiście są przesycone siermiężną monotonią. Nasiadówki, podczas których trzeba wysłuchiwać i oklaskiwać laudacje dla wodza i jego ideologii, przy użyciu sztampowych i zawsze tych samych słów mogą wyprowadzić z równowagi kogoś łaknącego uroków życia. Stąd pewnie dużo częstsza w tych środowiskach przemoc domowa, która się musi rozładować w jakimś konflikcie, gdzie się ma więcej do gadania niż na zebraniu jaczejki.
Tak czy owak niezbędna się wydaje jakaś predyspozycja do ekstremizmu, aby wstąpić, wielbić i w razie potrzeby robić jeszcze inne rzeczy dla zwycięstwa wybranej ideologii. Kłamać na przykład jak z nut.
Niestety, podniesiona kiedyś przez jednego z naczelnych ideologów PiS-u teza o genetycznym patriotyzmie nie znajduje tu potwierdzenia. Aliści to nie jedyna jego pomyłka. Jaka bowiem ideologia tacy i ideolodzy.

wtorek, 19 września 2017

Samowystarczalność

Po przegranej Lecha Wałęsy z Aleksandrem Kwaśniewskim płakały panie Olejnik i Kublik, najbardziej wtedy wzięte dziennikarki. Wcześnie jednak nie pozostawiały na przegranym suchej nitki, krytykując jego oczywiste zresztą błędy, gafy, nieporadność. Stanisław Tym miał we “Wprost” cotygodniowy felieton, w którym natrząsał się z Wałęsy. Tekst był ozdobiony zdjęciem autora, znacząco sięgającego prawą ręką do lewego ucha. Potem pan Stanisław rozdzierał szaty nad sukcesem postkomuny.
Teraz krytyce mediów jest poddawana opozycja, bo nie potrafi się zjednoczyć przeciwko PiS-owi, którego rządy są zgodnie uznawane za nieszczęście, jakie spotkało Polskę, rujnując i zgoła odwracając jej wizerunek nowoczesnego bastionu Zachodu na Wschodzie. Rywalizacja między PO i Nowoczesną, walki wewnątrzpartyjne między liderami i ich konkurentami do przewodzenia partią, dogmatyzm partii “Razem”, oportunizm eseldowców i ich flirt z PiS-em, infantylizm osieroconych przez SLD pań, uważających się za feministki daje do tego mnóstwo okazji.
W tej sytuacji nie dziwi popularność KOD-u, bardzo później obniżona przez finansową aferę i wewnętrzne kłótnie. Dostrzegano w nim ruch obywatelski, który miał zastąpić niewydolne politycznie partie, tworząc nową reprezentację społeczeństwa. Niestety, zogniskował on wszystkie wady amatorszczyzny, padając w końcu ofiarą finansowych zarzutów. Uderzyło to też w wizerunek ruchu kobiet, których czarny protest stanął w cieniu KOD-owskich kłótni, w dodatku rozmieniony na drobne przez lewicowe “feministki”, nie znajdujące innych powodów dla wyróżnienia swoje opcji z tła, jak wyrzekanie na parlament.
W tej sytuacji nie można liczyć ani na opozycję, ani na ruchy obywatelskie. Bez partii zaś nie da się wygrać z partią. Podobnie jak niedzielne wojsko cywilów nie ma najmniejszych szans z armią zawodową. Dziennikarze zaś, z besserwisserskich pozycji atakujący formacje przeciwne krytykowanemu przez nich PiS-owi nie przekonają nikogo do odwrócenia względów elektoratu.
Pozostają więc sami PiS-owcy. I dzielnie się wywiązują z obowiązku przywrócenia w Polsce normalności. Ich propaganda coraz częściej spotyka taki sam oddźwięk jak benefis Jana Pietrzaka w Opolu. Rywalizacja między premier Szydło a wicepremierem Morawieckim o krynicki tytuł człowieka roku odsłania sposób zarządzania partią poprzez utrzymywanie tam stałego konfliktu. To musi doprowadzić do ostracyzmu, nikt bowiem nie wytrzyma długo stanu ustawicznej niepewności.
Najbardziej scala wspólny wróg. Kiedy ów jest jednak słaby, w spolaryzowanym społeczeństwie najgroźniejszym przeciwnikiem jest wodzowska formacja dla siebie samej. Tego nie chce pojąć żaden autokrata i dlatego przegrywając zawsze ma taką minę, jak jeden z naszych byłych premierów po klęsce wyborczej spowodowanej przystąpieniem swego SLD-bis do Samoobrony.
I nikt za nim nie zapłakał.

poniedziałek, 18 września 2017

Antykapitalizm

Kryzys kapitalizmu miał się zasadzać na tym, że ma w swój system wmontowany malejący wzrost. Wynikał on z tego, że kapitał się stale dodawał, wydajność zaś pracy nie wzrastała. W rezultacie iloczyn liczby pracowników i ich wydajności podzielony przez skumulowany kapitał malał nawet w XIX wieku, pomimo wdrożenia pary i elektryczności, nie mówiąc o przyroście wtedy liczby mieszkańców. Kiedy w XX wieku dodano do tego rzekomą ograniczoność zasobów naturalnych, powiew grozy nabrał ostatecznej… groteski, bo absurd się dopełnił.
W zapale wyliczeń zapomniano bowiem o postępie technicznym i naukowym, wskutek którego wydajność pracy rośnie lawinowo. Także zasoby, w wyniku stosowania coraz to nowych materiałów czy wykorzystywania niedostępnych wcześniej źródeł energii. Efekt jest taki, że wreszcie na początku dwudziestego pierwszego wieku ilość produkowanej w świecie żywności przekroczyła potrzeby i ustały trapiące wcześniej ludzkość klęski głodu. Dzięki kapitalizmowi właśnie. Dzięki wolności osobistej, zniesieniu granic dla kapitału, ludzi, dzięki wolnym mediom, niezawisłym sądom wreszcie.
Tyle tylko, że nie wszędzie. U nas się kapitalizm ma źle w oficjalnych enuncjacjach władzy. W rezultacie daje się przez niedawanie, czego niebawem mają doświadczyć beneficjanci obywatelskich emerytur, równo wydzielanych po tysiąc złotych na głowę. To znakomicie konweniuje z ogólną równością, za którą przedwczoraj optował zapomniany już nieco właściciel bardzo hołubionego Kacperka. Kobiety mają jednak mieć przywilej wcześniejszego zażywania wolności od pracy. Ponieważ każdy rok dodatkowego zatrudnienia jest równoznaczny z świadczeniami większymi o 7%, przyznanie im całego tysiąca będzie wyraźnym przejawem dyskryminacji mężczyzn.
To nie jest jedyny ewenement, świadczący o całkowitym zagubieniu takiej argumentacji. Okazało się bowiem, że kiedy w czasach Tuska związkowiec zwracał uwagę komisarzowi Unii na niegodziwość polskiego rządu, nie było to donoszeniem na Polskę. Kiedy to teraz robi opozycyjny polityk, jest. Pierwsze bowiem było czynione w imię równości, drugie jest popełniane przeciwnie, bo z pozycji liberalnych.
Rzecz nie dotyczy tylko związków zawodowych. Wystarczy przypomnieć, że dzięki takiemu sposobowi myślenia dziewiętnastowieczna metoda pojmowania roli masy ludzkiej trafiła też do armii, która specnaz ma zasypać czapkami obrony terytorialnej, poruszającej się konno. Jak w tej sytuacji dzisiaj wymiar sprawiedliwości potraktuje to, co media nazywają aferą billboardową, nie wiadomo.
Ale tak czy owak od nowa jesteśmy pogromcami kapitalizmu, a co za tym idzie także logiki. Bo znowu większość parlamentarna jest przekonana o przydatności dziewiętnastowiecznych teorii do rozwiązywania współczesnych problemów.

niedziela, 17 września 2017

Powtórka

Wydawanie pieniędzy zamiast ich oszczędzania było wedle Keynesa sposobem na gospodarkę. Konsumpcja miała napędzać wzrost, tworząc zaś zagrożenie inflacją odebrać sens gromadzeniu kapitału, dla utrzymywania się z jego odsetek, wypłacanych przez bank. Krążący stale pieniądz miał stanowić motor produkcji. Tyle tylko, że niedostatek oszczędności uniemożliwiał inwestycje, to zaś rychło powodowało ograniczenie wzrostu.
Więcej, niedostatek rodzimej produkcji przy nadwyżce pieniądza wzmagał import, naruszając równowagę finansową państwa, które nie mogło inwestować w rozwój swych mocy produkcyjnych. Za niedostatkiem własnej produkcji podąża brak pieniędzy, które trzeba pożyczać. Ma to sens wtedy, kiedy koszta obsługi długu są mniejsze od korzyści, jakie on przynosi, ale w warunkach ograniczonego wzrostu taki stan nie trwa długo.
Państwa realsocjalizmu próbowały złym skutkom keynesizmu zaradzić oddając gospodarkę planistom, co wymusiło powstanie mechanizmu pobrania – nieformalnego przekazywania przez podmioty gospodarcze niezaplanowanych dla nich a koniecznych dóbr  – vulgo złodziejstwa.
Obecnie doświadczamy powrotu keynesizmu, aliści tylko w Polsce. Raduje naszych włodarzy wzrost gospodarczy, osiągnięty dzięki programowi 500+. Tyle tylko, że zawdzięczamy go światowej koniunkturze, zwłaszcza niemieckiej hossie, z której też my korzystamy.
Niestety, zarówno w latach 2006 - 2007 jak teraz ciągniemy się w ogonie dawnych demoludów. W IV Erpe tylko Węgry rozwijały się wolniej od Polski, teraz chyba nawet one nas wyprzedzają. Inwestycje stoją, a to oznacza spowolnienie wzrostu w niedługim czasie. Obciążenie gospodarki długami, przeznaczonymi na konsumpcję dopełni nieszczęścia.
Wtedy jednak PiS będzie już w opozycji i znowu będzie mógł wykrzykiwać o tym, jak to dobrze gospodarował zjadając oszczędności i pożyczki.

sobota, 16 września 2017

Jaźń

Świadomość nie może się obejść bez emocji. One inspirują każdą myśl i od nich się rozpoczyna każda akcja istoty świadomej. Wymaga ona trzech elementów: trzeba mieć stosowny umysł, być przytomnym, wreszcie posiadać tożsamość, czyli znajomość procesów z jednej strony ogniskujących doświadczenia, z drugiej umożliwiających ich analizę. Dzięki temu mamy możność właściwie reagować na wyzwania środowiska oraz planować przyszłość.
Interesujące jest w związku z tym jaki proces myślowy doprowadził do tego, że dotychczas nie wystąpiono do Unii Europejskiej o finansowe wsparcie dla usunięcia strat spowodowanych przez huragany. Natomiast w gminach dotkniętych klęską Robert Biedroń zauważył billboardy promujące akcję dobrozmieniania [Giertych] sądów. Ma to służyć jako substytut pieniędzy? Igrzyska zamiast chleba?
Powstaje też pytanie o rodzaj uczuć nie pozwalających na sięganie po fundusze przeznaczone na takie właśnie wypadki? Czyżby wstręt do Unii rozciągał się jednak także na jej pieniądze? Są już stosowne wyliczenia samorządowców, z których wynikają straty o wysokości 1,5 miliarda złotych. Dlaczego Warszawa udaje, że są o rząd wielkości mniejsze?
Emocje mają to do siebie, że inspirują też spontaniczne wypowiedzi. Stąd zapewne dwoistość w podejściu do akcji billboardowej. Jedna grupa wyrazicieli PiS expressis verbis stwierza, że jest to akcja rządowa, druga z identycznym przekonaniem odżegnuje się od niej, utrzymując że to własna inicjatywa fundacji, której celem jest promowanie Polski za granicą.
Wynikałoby z tego, że inkryminowane billboardy są lokalizowane poza Polską. Czyżby więc próbowano wyprzeć ze świadomości ogółu straty poniesione przez naszych obywateli, znacząc ich terytorium propagandą przeznaczoną dla zagranicy?
Emocje wyrywają się często spod kontroli logiki. Wiele wtedy mówią o tym, kim zawładnęły.
Jak się zatem przedstawia świadomość naszych polityków u steru?

piątek, 15 września 2017

Rejs

Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. ... No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę. [Rejs]
Rozumiemy to, co wynika z faktów, których znaczenie już pojęliśmy. Inaczej się nie da. Koczownik, człowiek pierwotny przewieziony do nowoczesnego miasta nie dostrzega niczego, może z wyjątkiem kobiety, przewożącej dziecko w wózku. Reszta jest niezrozumiałym tłem. Wszyscy Azjaci lub Afrykanie są jednakowi dla Europejczyków, którzy się z nimi wcześniej nie zetknęli.
Wyjaśnia to klęskę biznesu, prowadzonego przez uwłaszczoną nomenklaturę tuż po 1989 roku. Ówcześni “przedsiębiorcy” rozumieli jedynie potrzebę pozyskiwania energii i surowców. Zupełnie nie rozumieli, że warunkiem osiągnięcia zysku jest sprzedanie swoich produktów. Spryt zaś rynkowy pojmowali jako odwlekanie lub zgoła odmowę zapłaty za zakupione usługi czy materiały. Skutkiem musiały być bankructwa przedsiębiorstw, które zresztą i tak by nie wytrzymały konkurencji z tańszymi i lepszymi produktami przywożonymi z zagranicy.
Trudno zatem wymagać od ludzi, który nigdy nie zaznali zalet praworządności aby przywiązywali wagę do obrony sądów przed politykami. Kiedy zaś wyrośli w atmosferze intryg i drobnych świństewek robionych sąsiadom czy nawet rodzinie, pojmują tylko spiskową metodę zarządzania światem. Taką w dodatku, w której prym wiodą Żydzi, masoni i cykliści zaś w ich braku elity. Tak pojmujący rzeczywistość “obywatele” traktują wszelkie dywagacje o praworządności jako niezrozumiały szum informacyjny.
Kiedy więc teraz opozycja podnosi problem sądownictwa, przedtem Trybunału Konstytucyjnego, służby cywilnej, niebawem mediów, nie trafi do przekonań PiS-owskiego elektoratu. Ów tego nie pojmie. Podobnie zresztą jak argumentów obnażającym absurd teorii zamachu smoleńskiego. Dla ludzi wychowanych w strachu przed spiskami jest oczywistą oczywistością jego realność. Ustrój sądów zaś i kształt Konstytucji, nawet wolność mediów wydają się takiemu komuś jedynie pretekstem do politycznej kłótni. Bruksela natomiast, domagająca się od nas przestrzegania naszych praw staje się w oczach ludu PiS-owskiego odpowiednikiem Moskwy, groźniejszym nawet, bo w odróżnieniu od Rosji może nam odebrać dotacje.
W tej sytuacji nie może dziwić wysokie poparcie dla PiS-u wykazywane przez sondaże, zwłaszcza prowadzone w środowiskach dających wiarę spiskom. Wszak tam narracja PiS-u jest pojmowana doskonale i tam się musi podobać.

czwartek, 14 września 2017

Wątpliwości

Czy rządzą nami rozsądni politycy? Dobre pytanie. Dobrze więc prawdziwość ewentualnego potwierdzenia sprawdzić w konkretnych przypadkach. Na przykład skonfrontować je z prezentowanymi od niedawna w kraju billboardami, które propagują kampanię sądowniczą prowadzoną przez PiS. Fundacja, której statut jednak nie zawiera zobowiązania do promowania poczynań rządu w polityce wewnętrznej rzecz zleciła spółce, utworzonej przez specjalistów od prezencji, doradzających wcześniej Beacie Szydło. Wykorzystano więc pieniądze, przez donatorów fundacji przeznaczone na poprawę wizerunku Polski za granicą.
Sprawa wywołała burzę polityczną a Romana Giertycha zainspirowała do nazwania całego przedsięwzięcia kradzieżą. Cała operacja została skrytykowana nawet przez niektórych komentatorów sprzyjających władzy. Wyraziciele rządu odżegnują się od inicjatywy fundacji. Powstaje jednak wątpliwość co do rozsądku tych, którzy niemałe kwoty wydali na przedsięwzięcie, do którego nie byli zobowiązani lub do poczynań polityków, jeżeli kłamią.
W tej sytuacji trzeba drążyć dalej. Reparacje wojenne od Niemiec. Bilion dolarów. W sytuacji, kiedy przyznano nam część ich terytoriów. Rzecz więc dawno rozstrzygnięta. Trzeba tu zwrócić uwagę na fakt, że bezpodstawnie atakujemy swego największego partnera handlowego. Wskutek tego Rosja stwierdza, że wspólnie z Niemcami ma problem, Polskę. Jednoczymy więc naszych niegdysiejszych wrogów w sprzeciwie wobec nas. Jeżeli to jest rozsądne, to świat stoi na głowie.
Przy czym z faktu, iż w 1945 roku Hiszpania była na podobnym poziomie gospodarczym jak Polska a w 1990 miała PKB per capita większe o 6000$ wynika, że komunizm nas kosztował ponad cztery biliony dolarów. Dlaczego więc nie żądamy niczego od Rosji albo nawet  USA i Wielkiej Brytanii, które nas jej sprzedały? Czy niekonsekwencja jest przejawem rozsądku? Nie, na pewno.
Jeżeli jednak przyjmiemy, że ludzie nierozsądni są niezdolni do sprawowania rządów, to poczynania by władz miały inny priorytet od dobrej dyplomacji. Rację więc by miał wspomniany tu już Roman Giertych utrzymując, że cała polityka PiS-u jest skierowana na utrzymanie przy sobie elektoratu, który nie jest zdolny do samodzielnego rozpoznawania dobra i zła.
Dalej więc nie wiemy, czy rządzą nami rozsądni politycy, ale nie da się stłumić wątpliwości co do tego, czy czasem nie sprawują oni władzy dla zaspokojenia własnych celów, niezbyt pasujących do tego, co jest tradycyjnie uważane za dobro publiczne.
Chyba, że je pojmują opacznie.

środa, 13 września 2017

Wokal

Wedle klasycznej psychologii najbardziej podatni na błędne sugestie są ludzie trzech rodzajów: ci którzy sami rzadko dochodzą do wniosków a oddają swoje rozpoznanie autorytetom, tacy co na pierwszym miejscu stawiają miotające nimi namiętności, korzystający z ograniczonego kręgu doświadczeń. Wystarczy więc wytworzyć modę na popieranie określonej opcji, wzbudzić negatywne emocje wobec przeciwników i odciąć ludzi od informacji, aby nimi skutecznie manipulować.
Ma się wprawdzie wtedy głównie poparcie ludzi, którzy z natury są przekonani, że nie może się zdarzyć nic sprzecznego z ich zapatrywaniami, bo manipulacja wystarcza, aby akceptowali wypadki, które właśnie przeczą ich poglądom. Nawet jeżeli z natury nie uznają niewygodnych dla siebie faktów. Ulegają bowiem namiętnościom lub autorytetom i uznają, że rzeczywistość ma jakieś drugie podłoże, którego wprawdzie nie rozumieją, ale nie mają nawyku dochodzenia prawdy. Nie jest to zaplecze najwyższego lotu, ale jest.
Społeczeństwa, które mają za sobą lata doświadczeń z politykami i demokracją wykazują mniejszy odsetek jednostek, które się łatwo dają manipulować. Te zaś ludy, co się niedawno wyzwoliły z autorytaryzmu, są bardziej nasycone entuzjastami serwowanych im absurdów. Stąd bezkarnie padają z patriotycznego wedle siebie obozu stwierdzenia, że Polacy są organicznie niezdolni do wielopoziomowego myślenia i dlatego nie poddają się(sic!) teoriom spiskowym. Bo istnieje jeszcze kategoria “wtajemniczonych”. To tacy, którzy tkwią na granicy paranoi i wszędzie dostrzegają rękę Żydów, masonów lub cyklistów.
Na tym tle znamiennie się przedstawia Festiwal w Opolu. Zaczęto najpierw utrudniać artystom dostęp do występów, wykonawcy więc ogłosili bojkot. Pierwej więc miało go nie być, potem zmieniono lokalizację, potem ją przywrócono, ale przesunięto termin, a wreszcie się odbywa. Czołowi artyści się odżegnywali nadal od udziału, potem się godzili, bojkotowali, ostatecznie wielu z nich wystąpi. Władze TVP albo poszły na ustępstwa, albo sypnęły groszem. Prawda pewnie leży pośrodku.
Pozostaje tylko kwestia widowni. To przecież dla niej jest rzecz organizowana. Tyle tylko, że wśród widzów również nastąpi zmiana. Więcej niż zwykle będzie takich, którzy się dają manipulować politykom. O efektywności inwestowania w taką imprezę nie ma co mówić, tam gdzie działa propaganda, zysków upatruje się gdzie indziej.
Ale tak właśnie się psuje wartości. Nie poprzez ich komercjalizację, a poprzez rzucenie na żer klakierom, niezdolnym do sformułowania własnego poglądu. Oni teraz brylują, ale laury przez nich przyznawane mają stygmat polityki, czyli codziennej młócki propagandowej.

Ot życie.