Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

czwartek, 30 grudnia 2010

Moralność

Mam wysłać jeszcze w tym roku oficjalne pismo bo jak to zrobię w przyszłym, to stracę coś tam lub w ogóle zostanę ze społeczności ludzi przyzwoitych wyklęty. Idę tedy na pocztę aby kupić znaczek, nalepić go gdzie trzeba i wraz z rzeczonym pismem wrzucić do stosownej skrzynki dzięki czemu odwrócę od siebie gniew tajemniczego a wysokiego i uprawnionego do wyklinania urzędu. Na miejscu się okazuje, że osobnik zamierzający nabyć “drogą kupna” znaczek jest takim samym interesantem jak każdy i muszę się zaopatrzyć w numerek uprawniający mnie do przeprowadzenia procedury, dzięki której się stanę posiadaczem znaczka, który mi umożliwi naklejenie etc. 

Naciskam tedy stosowny kwadracik automatu dzięki czemu mogę sobie z wysuwającej się taśmy zadrukowanego papieru oderwać znormalizowany kawałek i odczytać wylosowany numerek. Wypadło 120. Automat kusił innymi kwadracikami, nie opisanymi już jako listy ale również dającymi szansę na przeprowadzenie transakcji, która itd. Jako lojalny obywatel oparłem się jednak pokusie i zasiadłem na jednym z krzeseł. Hall pocztowy był zapełniony pokaźną między świętami też liczbą potencjalnych beneficjantów pocztowej gorliwości. Za trzema okienkami zaś pocztowymi borykali się z codziennością trzej oficjaliści płci żeńskiej, co jakoś umilało oczekującym konstatację, że trzy kolejne okienka są zamknięte na głucho.

Związki zawodowe, pocztowe, odwołały się bowiem do współczucia szefów poczty i ci zwolnili na czas świąt pewną część personelu aby ów też mógł zażywać odpoczynku. Przegapili więc pod wpływem działań “czynnika społecznego” owi dobrotliwi dygnitarze fakt, że powiększony w świątecznym szczycie odpoczynek pocztowców wyklucza odpoczywanie tych, którzy najętym procedernikom płacą właśnie za to aby sami mogli odpoczywać zamiast wystawać w kolejkach. Akcja zatem związków skończyła się zwyczajnym naciągnięciem usługobiorców na pieniądze nie tyle za nie wyświadczone co kiepsko spełnione usługi. Ot, taka moralność. Klasyczna zresztą, związkowa.

Ale nie tylko automatowe zaproszenie do skorzystania przez petenta z większej liczby możliwości nabycia znaczka czy zamknięte okienka  były tu sprzeczne z ortodoksyjnym poczuciem przyzwoitości. Okazało się, że pewne numerki spośród tych, które wypluwa automat są uprzywilejowane i mężczyzna, który się pojawił na poczcie niedługo po mnie natychmiast po swoim przybyciu został wezwany do okienka bo jeden z czterech przez niego podjętych numerków został wylosowany. Rzecz była tak oburzająca, że musiałem porzucić skrupuły.

Podszedłem więc do okienka, które tymczasem daremnie wyświetlało 103. Nikt nie podchodził do niego, bo pewnie właściciel tego numerka umarł już albo się beznadziejnie zestarzał w oczekiwaniu. Kiedy się nad stanowiskiem zapalił numer 104 podałem siedzącej tam panience swój list prosząc ją o znaczek.

- Nie potrzeba, przepuszczę kopertę przez maszynkę i ona znaczek nadrukuje - zaproponowała.
- Bardzo proszę, listy z maszynki są bardziej ważne - odpowiedziałem wywołując tym uśmiech na twarzy urzędniczki.
- Teraz jest moja kolej - oświadczyła podchodząca właśnie kobieta - mam 104 - powiedziała, pokazując stosowny kwitek na dowód - a pan - zapytała -  który ma numer?
- 103 - skłamałem bez zmrużenia oka, poczułem się bowiem uprawnionym właścicielem numerka odzyskanego po zmarłym czy zniedołężniałym tymczasem poprzednim posiadaczu.
- Niestety, list tego pana jest już w opracowaniu - powiedziała urzędniczka kobiecie uprawnionej dzięki posiadaniu stosownego numerka do tego właśnie opracowywania.

Zapłaciłem i odwracając się do posiadaczki numeru 104 powiedziałem
- przepraszam panią, zagapiłem się nieco.
- Nie ma sprawy - powiedziała oszukana pani - wiadomo przecież, że wszyscy mężczyźni są niezaradni - dodała z silnym przekonaniem - bez wyjątku. 

Ha, wykołowałem feministkę. To mnie jakoś usprawiedliwia?

środa, 29 grudnia 2010

Rozstrzygnięcie

Koniec pływackiego treningu jest przeznaczony na skoki do wody dla zaawansowanych. Kosmatek jest w ich liczbie. Piątka na oko szkrabów skacze kolejno na nóżki ze słupka startowego do basenu, podpływa do drabinki, wychodzi, podbiega do kolejki i na gwizdek Pani wskakuje z powrotem do wody.  Skutkiem tego do szatni wracają dość solidnie sponiewierani. Zachowują się więc spokojnie w odróżnieniu od mniej zaawansowanej reszty, biernie się poddając zabiegom rodziców wysuszających pociechy. Wycieram solidnie Kosmateusza ale stale jest mokry. Albo mi ciągle podstawia tę samą stronę jestestwa albo… trzeba od włosów zaczynać. Podglądam bardziej od siebie doświadczonego tatę obok - rzeczywiście, najpierw wytarł swemu chłopakowi głowę.

Pośród tłumku w szatni przetacza się płaczący rozdzierająco dzieciak. Kosmateczny rówieśnik, uczestnik grupy prowadzonej przez eteryczną Panią. Płacze więc od kwadransa z górą. Nikt się nim nie przejmuje.
- Dlaczego ty płaczesz, chłopczyku - pytam kiedy przechodzi obok.
- Bo mojej mamusi jeszcze nie ma - odpowiada na chwilę przerywając lament.
- Przecież zaraz przyjedzie, chodź z nami tymczasem pod suszarkę - proponuję.
- Nie pójdę. Będę płakał - odpowiada dziecko i podejmuje przerwaną na chwilę demonstrację rozpaczy.

Pod suszarką Kosmatek odzyskuje wigor.
- To jest Damian, on zawsze płacze - mówi.
- Czyli jego mama zawsze przychodzi później?
- Tak, bo są korki - odpowiada z przekonaniem Kosmateusz.

Przestajemy się więc zajmować etatowym nieszczęśnikiem. Jest w tym jakieś okrucieństwo bo przecież nikt sobie rodziców nie wybiera. Może się niektórych ludzi  powinno dostatecznie wcześnie kastrować? No, chemicznie może tylko. 

Z nieco wskutek jego protestów chyba wilgotnym Kosmateuszem 
- przecież już jestem suchy - idziemy do szatni, odbieramy okrycia i buty i ustalamy zasadniczą kwestię.
- Mam drugiego rogala. Chcesz go, czy idziemy do automatu po smakołyka? - pytam.
Kosmatek myśli dojrzale chwilę.
- Zjem jednak rogala - mówi.
- Tego przypalonego!!?
- On nie był przypalony. Jest brunatny bo zdrowy - zracjonalizował zmianę upodobań chłopak.

Idziemy więc do samochodu. Jeszcze krótki spór o to czy za rączkę, przegrany przeze mnie: 
- chłopaki chodzą same - i siedzimy w samochodzie.

Jedziemy na luzie, bez pośpiechu bo już do domu. Mówimy niewiele. Bo i te rogale, nie dość że zdrowe to i smaczne są wielce.

wtorek, 28 grudnia 2010

Fart

Basen jest za ogromnym oknem, przez które rodzice pływających na nim dzieci mogą swoje pociechy oglądać z mrocznego hallu. Na wielkiej pływalni jest o tej porze tylko mała grupa sześciolatków, prowadzona przez bardzo szczupłą Panią w czerwonym dresie, pośród których nie mogę wyróżnić Kosmatka. Poszedł już czas jakiś temu i powinienem go pośród pływaków widzieć. Chociaż, z wody wystają tylko głowy dzieci, w dodatku w trudno stąd odróżnialnych czepkach. Może i tam jest, mogłem przecież przeoczyć moment jego wejścia.

Jednak nie.
- Nie ma mojej Pani - oświadcza, nagle zmaterializowany tuż obok mnie Kosmateusz.
- Jak to nie ma a ta? - pokazuję grupkę na basenie.
- To nie moja Pani - zimno odpiera mój wnuk.
- Chodź. Musimy rzecz wyjaśnić, może w zastępstwie twoją grupę prowadzi ta właśnie Pani?
- Tych dzieci też nie znam - odpowiedź brzmi niepokojąco. Przywiozłem chłopaka na inny basen?

Wchodząc na halę pływalni wpadam w wypełnione chłodną dosyć wodą, zastępujące wycieraczkę zagłębienie u wejścia. Jestem co prawda w stosownych klapkach ale też w długich spodniach i skarpetkach, które od razu chłoną niezłą porcję wody. Udaję, że się nic nie stało ale rzecz nie pozostaje tajemnicą.
- Trzeba uważać - Kosmateusz rzuca beznamiętnie przez ramię w moją stronę. Sam kroczy dostojnie a i bezpiecznie w klapkach na bosych stopach i krótkich porciętach pływackich - niektórzy dorośli się tutaj bardzo denerwują - dodaje rzeczowo. 
- W samą porę mnie ostrzegł - myślę rozbawiony.

- Dzień dobry - mówię do szczupłej Pani. Z bliska widać, że ma jeszcze większą zdolność do unoszenia się na wodzie niż się to wydawało zza szyby. Pewnie pokazując podopiecznym bardziej skomplikowane ruchy ciała może się i w powietrzu unosić.
- Mój wnuk twierdzi, że nie przynależy do prowadzonej przez panią grupy - mówię.
- Ma całkowitą rację, dzieci mam w komplecie, przepraszam - woła i biegnie za oddalającą się w wodzie grupą, porywając za sobą swój nieco opóźniony w biegu, luźny dres. Pozostaje pewnie w obawie, że się zniechęcony daremnością szukania okrywanego ciała obsunie na basenową posadzkę.

Zajęty złośliwościami teraz dopiero rejestruję nagle rozjaśnioną buzię Kosmatka. 
- Co tak wcześnie dzisiaj? - pytanie zadaje “prawdziwa” kosmatkowa Pani, która właśnie wyszła z szatni obok. Też w czerwonym dresie ale ciasno opiętym na opływowej sylwetce. Nie zsunie się na pewno. Może szkoda?
- Zaczynamy dopiero za dziesięć minut - dodaje zwracając się już do mnie.
- Chodź Kosmatku, pomożesz mi rozłożyć pomoce.

Pani pozwala mi wrócić do hallu przez swoją szatnię. Nie muszę się na nowo moczyć w wejściowej śluzie. Męska część oczekujących rodziców patrzy na mnie z nieskrywaną zawiścią. 

Nie dziwię się. W końcu na właściwy basen trafiłem bezbłędnie

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Świętomarcińskość

Mam Kosmatka odebrać z zerówkowej świetlicy szkolnej i zawieźć na basen. Jest śnieżnie, ślisko i w gruncie rzeczy ciemno ale umiejętność pływania się latem przydaje niepomiernie. Ćwiczy zatem zimą Kosmateusz, z niemałym powodzeniem zresztą. Na razie pakuje się statecznie na tylne siedzenie samochodu, stanowczo odmawia pomocy przy zapinaniu pasa i sięga do torby leżącej obok.
- Co to jest? - pyta skrupulatnie.
- Rogal świętomarciński - odpowiadam już jadąc - babcia Wielkopolanka ci go specjalnie wybrała.

Jadę skupiony bo mamusie podjeżdżające ciasną, zaśnieżoną uliczką po swoje pociechy najwyraźniej już myślami są z oczekującą ich w szkole progeniturą. Z pewnym więc zaskoczeniem odbieram kosmatkowy komunikat
- nie lubię świętego.
Wcześnie zaczyna, myślę.
- Jakiego świętego? 
- No tego od babci.
- Rogala nie lubisz? To znakomity przysmak - wołam zdumiony. 

Mężczyzna stojący na chodniku wyraźnie zdradza zamiar wtargnięcia na jezdnię, obserwuję więc kątem oka jego ruchy. Wchodzi. Naciskam hamulec, ABS szarpie idiotycznie, staję z chrzęstem zmarzniętego śniegu. Teraz dopiero dostrzegam znak przejścia. Na asfalcie nic pod pośniegowym błockiem nie widać. Kiwam przepraszająco do przechodzącego, który nawet nie zauważył, że chciałem na nim pierwszeństwo wymuszać i po pewnym czasie dopiero dociera do mnie kosmatkowe
- jest brązowy. No ten święty - dodaje wyjaśniająco nie doczekawszy się od razu odpowiedzi. 
- Lukru ma za mało? - pytam zdumiony. A nie dalej jak wczoraj mnie przecież przekonywał, ze cukier jest szkodliwy bo… biały taki jest. Tylko brunatny jest według Kosmatka jadalny. 
- Nie, jak brązowy to przypalony. Nie lubię.

Wydostałem się wreszcie na główną ulicę i mam trochę luzu.
- Kosmateuszu - mówię, starając się głosowi nadać mentorskie brzmienie - dorośli jadają to, co jest ich organizmowi potrzebne. Dlatego są na ogół duzi i silni. Dzieci jadają tylko to, co im smakuje. Dlatego są często małe i słabe. Jedziesz teraz na basen i musisz się posilić. Nie bądź zatem dzieciakiem.
- To nieprawda - bystrze oświadcza Kosmateusz - dzieci są małe bo jeszcze rosną - dodaje z urazą w głosie.
- Masz rację ale pomiędzy dziećmi są większe i mniejsze, także pomiędzy dorosłymi. Ci mniejsi, to bardzo często niejadki.  

Z tyłu dochodzi pełne namysłu sapanie. W końcu słyszę
- No dobrze, już jem. Nawet ta masa w środku jest niezła - racjonalizuje Kosmatek, przekonany jednak do potrzeby dbania o wzrost.

Bo to przecież nie święci garnki lepią.

środa, 22 grudnia 2010

Mecz

Hala sportowa nie wpuszcza do środka zimy. W hallu jest jasno i ciepło. Kilkoro rodziców czeka na swoje potomstwo, rozgrywające obok zajadłe spotkanie dwóch szkolnych drużyn dziesięciolatków. Właściwie same kobiety. Dwie zatopione w rozmowie, pozostałe siedzą na niewygodnych ławeczkach rozważając coś w skupionym zamyśleniu. Przechodzę przez uchylone drzwi do innego świata. 

Obszerna sala gimnastyczna dostosowana do futbolu, biegające po parkiecie dzieciaki. Szym stoi w bramce bardziej odległej od drzwi i w gorących tam momentach widzę tylko tłok, czasem piłkę godzącą w mego wnuka i potem z dalszych jej losów mogę wnioskować o wyniku. Obronił czy nie.

Tutaj się wzdłuż ściany rozmieścili męscy rodzice. Jedyna pozostająca na sali kobieta natychmiast zauważa, że obserwuję raczej dorosłych i wymienia ze mną rozbawione spojrzenie. Bo i jest wesoło. Jeden z ojców, niewysoki blondas dopinguje grę instruując ze znawstwem zawodników.

- Nisko ją puszczaj. Idź do przodu. Taak. - woła, klaszcząc w momencie, kiedy się zawodnikowi udaje jego instrukcję pomyślnie wykonać. Czy te okrzyki do zawodników docierają, to raczej wątpliwe ale on nie ustaje. Pozostali z uwagą obserwują grę, ożywionymi głosami wymieniając uwagi.

Szym kopie w pewnym momencie strzeloną do jego bramki piłkę a ta szerokim łukiem leci poza środek boiska i odbija się z głośnym plaskiem dopiero za plecami nazbyt do przodu wysforowanego obrońcy. Za piłką bezszelestnie podąża z zimną, bezlitosną gorliwością cień  napastnika szymskiej drużyny. Omija zbaranianego wskutek niespodziewanego zdarzenia stopera i zmierza wprost do siatki, poprzedzany przez odbijającą się od podłogi po raz drugi piłkę. 

- Do przodu - komenderuje wychodzącym bez tego z bramki chłopakiem Blondas. 

Napastnik muśnięciem głowy przerzuca piłkę nad bezradnym bramkarzem i… drugi, nieletni obrońca materializuje się obok, w ostatniej chwili wybijając na aut. Klaszczę zaskoczony w dłonie. A niech to. Patrzymy na siebie z satysfakcją - dobre. Łapię widok protekcjonalnie podniesionych do góry brwi jedynej na boisku kobiety. Jasne, że się jej chłopackie zbratanie pokoleń wydaje komiczne. Ale by przecież nie była kobietą, gdyby było inaczej.

Wychodzących z szatni zawodników odbierają odprężeni rodzice. Kobiety krótkimi, celowymi ruchami porządkują garderobę uchylających się przed tym pociech. Nie wypada przecież, koledzy patrzą. Mężczyźni wymieniają z potomstwem fachowe uwagi.

- Dobry byłeś - mówię do Szyma, nakładającego krzywo, z fasonem czapkę.
- A które akcje widziałeś? - pyta czujnie. Mogę bowiem udawać.
- Trzy ostatnie. Obroniłeś.
- Tak wyszło - niedbale odpowiada, po męsku mój wnuk.

Bo między chłopakami pewne rzeczy są jasne.

wtorek, 21 grudnia 2010

Rozum

Osławieni lewicowi specjaliści medialni, poznani publicznie z przesłuchań komisji śledczej badającej aferę Rywina znowu w akcji. KRRiT zakończyła ostatni etap konkursów na członków rad nadzorczych w TVP oraz Polskim Radiu ale nie wyda dzisiaj nominacji bo w jej łonie powstał zainicjowany przez nich spór. “Historyczny spór” według jednego z dyrektorów Telewizji. Ciekawe, czego dotyczy? Bo jak był konkurs to i są wyniki. Trzeba je teraz zreinterpretować? Zgodnie z lewicową doktryną równości pewnie - wszyscy są tacy ale niektórzy pośród nich pierwsi. Dawno już przecież mówiono primus inter pares. Komu to by teraz miało przeszkadzać? Ciekawe jak to ujmie przewodniczący Napieralski? Chyba, że ucieknie od komentarza mówiąc, że “na dzień dzisiejszy nie wiem”.
Wytwórcy energii elektrycznej mają obowiązek sprzedaży co najmniej 15% wyprodukowanej energii na wolnym rynku, sprecyzowanym jednak w prawie energetycznym jako giełdy towarowe. Towarowa Giełda Energii - w trosce o swój monopol chyba - zapytała Urząd Regulacji Energetyki czy sprzedaż prądu za pośrednictwem Giełdy Papierów Wartościowych oznacza wypełnienie tego obowiązku. Urząd się więc zwrócił do Komisji Nadzoru Finansowego a ta podobno odpowiedziała, że nie. Czyli giełda nie jest miejscem sprzedaży towarów a pieniądz nie jest towarem zastępczym lub dokładniej papiery wartościowe nie są pieniądzem. Taką mam… interpretację. Bez urzędniczego odbijania piłeczki. Tylko po co w takim razie udawać, że istnieje u nas jakiś wolny rynek energii?
 
Pierwsze oszacowania wielkości zasobów gazu łupkowego dla Pomorza od wysokości Koszalina do Gdańska będą gotowe w kwietniu przyszłego roku a dla całego pasa łupkowego w Polsce do końca 2011. Będzie to wynik interpretacji danych z odwiertów poszukiwawczych, czyli bardzo ogólne wielkości. Ale będą. Jednocześnie Państwowy Instytut Geologiczny już w styczniu i lutym przeszkoli w USA dwie grupy specjalistów - jedną w metodach oceny wielkości zasobów tego gazu, drugą w zakresie ich eksploatacji. Powodów więc do ich wykorzystania raczej nie zabraknie.
 
Mamy zatem skutki a i przedmiot politycznej, urzędniczej i merytorycznej interpretacji. I by się nad nimi można było zadumać, gdyby nie działania jednego prezesa i jego mecenasa, które za jednym zamachem obracają w śmiech, szyderstwo czy przerażenie wszystko, co się wiąże z odczytywaniem własnych doznań, dokumentów, rzeczywistości w ogóle. Przy pomocy tradycyjnej sofistyki wprowadzili je w wymiar realiów który nie podlega powszechnym rozważaniom.  
 
Bo jak utrzymywał Józef Bocheński, w każdym formalnym wnioskowaniu jest nieodzowny zwykły zdrowy rozsądek.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Prestiż

W Łodzi powstaje Centrum Dialogu, które ma służyć konferencjom i wystawom upamiętniającym łódzkich Żydów. W połowie ma być finansowane przez izraelskiego biznesmena, który się jednak może z podjętych zobowiązań wycofać. Taki zamiar zasygnalizował jego rzecznik. Okazało się bowiem, że rada miejska, nie pytając o zgodę darczyńcy zdecydowała o nadaniu powstającemu obiektowi imienia Marka Edelmana. Z zawartej umowy o donacji podobno wynika, że miasto miało obowiązek uzgadniania z donatorem takich rzeczy. I teraz albo się prezydent Łodzi ze sponsorem dogada albo rada cofnie uchwałę o nadaniu imienia. Jest jeszcze trzecia możliwość:  Łódź zbuduje sobie Centrum sama. W końcu to jej obywatele byli tam mordowani, wypędzani stamtąd, prześladowani. 
PJN zmieni nazwę, bo poszedł z dokumentami rejestracyjnymi do sądu z wnioskiem o rejestrację a tam się okazało, że już od paru dni istnieje. Z zupełnie tylko innym zarządem, składającym się z ludzi, którzy nigdy PiSu nie opuścili. I z zupełnie innym statutem oczywista oczywistość. Powtórzył się więc stary fragment gry,  opracowany jeszcze przez zapomnianego już Adama Słomkę z KPN (nie kandydował w tym roku na prezydenta?) i który posłużył wtedy dla zablokowania jakiejś lewicowej organizacji emerytów. Potem to powielali już anonimowo przeciwnicy Platformy, Demokratów. Ciekawe co kluzikowcy wymyślą. Mają przecież w swych szeregach mistrzów w takich gierkach. Pewnie to ich czujność uśpiło. A poprzednicy się jakoś przy swoich nazwach ostali.
 
Roman Giertych powiedział przed kamerami, że za władzy PiS Jarosław Kaczyński zbierał haki na politycznych rywali. Prezes Prawa i Sprawiedliwości nazwał to wierutnym kłamstwem i skierował przeciwko panu Romanowi pozew do sądu. Na to dawny wicepremier w gabinecie Kaczyńskiego złożył kontrpozew, dodatkowo też wytaczając swemu niegdysiejszemu szefowi sprawę karną. Wnosi przy tym o poddanie prezesa PiSu badaniu na prawdomówność w wariografie. Poza tym na świadków powołał drugiego wicepremiera w najlepszym z rządów IV RP i ministra spraw wewnętrznych w tymże. 
 
Dan Kaminsky, znany hacker - to podobno nasza narodowa specjalność - opracował program do  komórek, który daltonistom umożliwia właściwe rozpoznawanie kolorów. Wystarczy tylko obiektyw telefonu skierować na uliczną lampę sygnałową i już wiadomo czy czerwono czy zielono błyska. Albo na sukienkę towarzyszki spaceru aby naprawdę wiedzieć jaki sobie na dzisiaj kolor wybrała. Można nawet dzięki temu stwierdzić, że nie czerwone a zielone ma ona oczy, na przykład. 
 
Szkoda, że nie pomyślał pan Kaminsky o tym aby podobne urządzenie zafundować osobom publicznym. Pozwalałoby odróżniać to co …
 
No właśnie, co by było potrzebne? Może sposób na oddzielanie dziecka od kąpieli?

niedziela, 19 grudnia 2010

Mróz

- Będą projekty. Będzie duża konferencja ekonomiczna. Ofensywa, którą rozpoczniemy w przyszłym roku, będzie pokazywała, że jest inna perspektywa ekonomiczna, społeczna odnosząca się do funkcjonowania państwa - zapowiedział Jarosław Kaczyński. 
- W słowie mamy od dwóch lat w Polsce oszczędności budżetowe. W czynach mamy potężny pakiet stymulacyjny. Wszystko dzieje się kosztem zadłużania państwa i co za tym idzie społeczeństwa. Przyjdzie dzień rozliczenia tej sytuacji. To może być dzień dla polskiej gospodarki niezwykle trudny - dodaje. [Bankier.pl]
 
Znowu Prezes zmienia wizerunek? Staje się skrajnym liberałem? Będzie prawdziwie - w odróżnieniu od Tuska oczywista oczywistość - wdrażał budżetowe oszczędności? Prywatyzował też może? Tylko jak to wszystko pogodzić ze „społeczną perspektywą ekonomiczną funkcjonowania państwa”? Pewnie tak, jak przedtem moralną odnowę z lepperiadą. Innej możliwości chyba nie ma.
 
Ale pieniądze na swoją ekonomiczną ofensywę mimo uchwalenia ograniczenia finansowania partii Prawo i Sprawiedliwość znajdzie. Przygotowywana bowiem w Platformie ustawa przewiduje zakaz prowadzenia płatnych kampanii reklamowych w telewizji i radiu  oraz na billboardach, ogranicza też powierzchnię plakatów do dwóch metrów kwadratowych. I przede wszystkim nakłada obowiązek przeznaczania czwartej części subwencji państwa dla partii politycznych na eksperckie fundacje. Konferencja będzie więc szumna a i ofensywa bogata. Będzie się działo. Tylko ich „mordy tej naszej” chyba jednak żal.
 
Lewica zaś ofensywę medialną już na wszelki wypadek rozpoczęła. Polskie Radio zorganizowało na swój jubileusz koncert z udziałem najwybitniejszych gwiazd piosenki, zgromadziło na widowni wielce snobistyczną publiczność a potem się jego zarząd zamknął dla wspólnej zabawy na chronionym przed obcymi piętrze z… tuzami SLD. Bo różne takie szansonisty i inne celebryty zrobiły swoje a teraz się państwo udało na bankiet, pozostawiając jednak dla procederników poczęstunek na dole. We współczesnej czeladnej. PiS się liberalizuje to i SLD się musi arystokratyzować. 
 
Genetycy  z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej Maxa Plancka w Lipsku rozszyfrowali część kodu genetycznego neandertalczyka. Okazuje się, że współczesny człowiek ma od jednego do czterech procent neandertalskich genów. Kiedyś publikowano wyniki jakichś badań, z których wynikało, że zachowanie człowieka a nawet jego polityczne poglądy są warunkowane genetycznie. Ciekawe, jak się mają do tego skutki udowodnionej właśnie, odwiecznej nieobyczajności homo sapiens. 
 
Zima się poza tym wzmaga i skłania do trzymania się blisko. Zawsze to cieplej.

sobota, 18 grudnia 2010

Samoobsługa

Zima. I koleje owariowały. Ale, jak się temu bliżej przyjrzeć to nie z powodu mrozów, zamarzających zwrotnic czy pękających szyn albo zalodzonej zawartości towarowych wagonów. Nie. Z powodu nowego rozkładu jazdy. Teraz już nie przez skrybów zestawianego, mozolnie się biedzących z kopiowymi ołówkami i rozdzierającymi się łatwo przebitkami. Przez komputery, które nieszczęsnym abderytom w granatowych uniformach wciśnięto. Pewnie siłą. I tylko przypadkiem się zdarzyło, że nowy rozkład, ten wytwór wirtualnej fatygi kolejowych intelektualistów został wdrożony równocześnie z nastaniem mrozów. I teraz kicha. Na rozkładzie na przykład katowickiego dworca - nie stacji przecież a jakże - widnieje nieistniejący peron. O torach już nie ma co wspominać. Nigdy nie było przecież tak, że ich numery pozostawały w jakimś związku z czymkolwiek.
Do tego dochodzi jeszcze chmara dopuszczalnych wyjątków, codzienna w centralnie sterowanych, skostniałych w dziewiętnastowiecznych procedurach instytucjach. Na ich podstawie można sobie lekceważyć terminy dostarczenia danych na przykład, bo się tam zawsze można odwołać do jakichś nadzwyczajnych sytuacji. W związku z tym nie starczyło już namaszczonym rachmistrzom czasu do skoordynowania gamoniowato dostarczonych tabel i na trasy wyjechały odpowiednio krótsze składy czy zgoła prawie same lokomotywy. Bo jak wiadomo doświadczonym kolejowym usługobiorcom, kolej się najlepiej obsługuje sama.
 
I to nie jest przesada, co napisałem o organicznym niedołęstwie naszych kolejarzy. Sprawdza się w innych dziedzinach. Kolej otrzymała dwadzieścia miliardów złotych z unijnych dotacji ale wykorzystuje na razie tylko 3,5 z nich. Ma je w dyspozycji od 2007 roku i do 2013 ma wykorzystać. Nie mogą biedaczki, bo nie są w stanie uzasadnić celowości inwestowania. Dawniej by zwyczajnie kupili zapasowe parowozy a teraz, kiedy ich już nikt nie produkuje… Na razie po pociągach rozsyłają ankieterów aby ci zmarzniętych, sfrustrowanych opóźnieniami, stłoczonych pasażerów pytali czy by sobie nie życzyli jeżdżenia w przyszłości superszybkimi pociągami. I co najlepsze, szefowie kolei wiedzą, że prowadzenie teraz tego rodzaju wywiadów pasażerowie muszą odbierać jako wielce irytujące szyderstwo ale nie można tego odwołać. Bo zaplanowano!!!
 
PKP jest jednym z ostatnich ogólnopolskich państwowych molochów, którego się dotąd nie dało sprywatyzować także wskutek związkowego rozbuchania. W odróżnieniu od reszty ma on bezpośredni styk z Polakami. Jak na dłoni więc każdy widzi jak nieudolnie jest przez państwo zarządzane to, co powinno być regulowane przedsiębiorczością właścicieli albo zgoła niewidzialną ręką rynku.
 
A najweselsze w tym wszystkim jest nawoływanie do recentralizacji tego, co się z łap centralnych urzędów już udało wyrwać i podporządkować samorządom. I żądanie topienia tam dalszych pieniędzy. Okazuje się więc, że kolej zogniskowała tylko obraz zsowietyzowania naszych umysłów i rzuciła je na krzywe zwierciadło. Napis PKP jaki ono nosi jest skrótem naszej, rodzimej mowy. To przecież nie w Chinach czy zgoła Gabonie ci kolejarze szaleją.
 
- I z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie! [Gogol].

piątek, 17 grudnia 2010

Zamiennik

Państwa Unii się dzieliły według nieprzyjaznej jej naszej propagandy  na biedne i bogate. Tymczasem unijny szczyt odsłonił szereg innych podziałów, pośród których jednak najważniejszy się okazał wyróżnik pragmatyczny, własny interes. Szczególnie to ostro widać w dobie kryzysu, który tu i ówdzie zwalczano poprzez keynesowskie stymulusy i trzeba stosujące je państwa teraz wyciągać z finansowej zapaści. Szczęśliwie  zaczadzenie ekonomiczną homeopatią mija i znowu się wraca do dawno ujawnionej zależności pomiędzy wielkością wydatków państwa a wzrostem gospodarczym. Stale przecież przypominali o tym profesorowie Balcerowicz i Winiecki. Zimna statystyka pokazuje, że im większy procent PKB jest przez państwo przeznaczany na jego wydatki, nawet te stymulujące, tym mniejszy wzrost gospodarczy. I tym samym mniejsze dodatkowe dochody budżetu.

Jak to wygląda w państwach Unii? Policzyłem. 

Okazuje się więc, że w całej wspólnocie w XXI wieku, po uwzględnieniu regionalnych, kulturowych i historycznych zaszłości a także wpływu czasu ograniczenie wydatków przeciętnego państwa o 1% daje przyrost PKB w wysokości 0,17%. Mało. Państwa protestanckie mają o 0,46% mniejszy przeciętnie wzrost gospodarczy od katolickich, te zaś podobnie ustępują prawosławnym. Gospodarka zachodnich i północnych państw rośnie za to prędzej o 0,51% od południowych i ponad 1% prędzej od wschodnich. Państwa posowieckie rosną o prawie 2% silniej od dawnych demoludów a te podobnie górują nad starymi demokracjami. Efekt rynków wschodzących jest wyraźny.

Posługując się taką samą metodą można stwierdzić, że protestanckie państwa zyskują na obcięciu wydatków o 1% PKB 0,11% wzrostu, katolickie 0,19% a prawosławne tylko 0,03%. Prawosławne więc narody mają niewielki bodziec do cięć budżetowych i szalejący właśnie Grecy się o tym pewnie skądś dowiedzieli.

Zachodnie i północne państwa naszego kontynentu za ograniczenie swoich wydatków o 1% PKB otrzymują nagrodę w formie 0,12% dodatkowego wzrostu gospodarczego, południowe 0,20 a wschodnie 0,33%.

Najciekawszy jest wpływ historii. Wolne zawsze państwa za obniżenie wydatków o 1% PKB dostają 0,13% wzrostu dochodu narodowego, dawne demoludy 0,3% a niegdysiejsze sowieckie republiki aż 1,37%. Wstrzemięźliwość się tu bardzo opłaca.

Jak my wyglądamy? My, za jeden procent wstrzemięźliwości otrzymujemy mniej niż byli sowieci. “Tylko” 1,33%. Cztery razy z górą więcej jak demoludy, które nie były wprawdzie równie wesołym barakiem w obozie ale gospodarkę miały znacznie mniej zrujnowaną. Jeden procent ograniczenia wydatków daje nam nie tylko dodatkowy, znacznie większy od innych wzrost gospodarczy. Daje nam 13,3 miliarda dodatkowych wpływów budżetowych bez konieczności podnoszenia podatków.

I jest dla mnie oczywiste, że wie o tym profesor Balcerowicz i profesor Winiecki. Ja się też o tym bez trudu dowiedziałem. To jeżeli ta wiedza jest na wyciągnięcie ręki co do ciężkiej cholery robią populistyczne partie polityczne i durni politycy w Sejmie? Szczególnie w Polsce, państwie wschodu, katolickim, z byłych demoludów.

Odpowiem słowami znanego przed wojną wachmistrza krechowieckich: dają nam w dupę abyśmy sobie o głowach przypomnieli.

czwartek, 16 grudnia 2010

Ekwilibryści

Rosną ceny ropy naftowej na rynkach światowych w wyniku czego drożeje u nas etylina. I mamy natychmiastowy odzew PiS. Na jednej ze stacji benzynowych zorganizowali nasi sprawiedliwi konferencję prasową aby pobudzić premiera do przeciwdziałania. Ma on według nich, rzekomo wzorem swojego poprzednika a ich prezesa, wpłynąć na szefów państwowych spółek paliwowych aby ci zrezygnowali z oferowanego im jeszcze przez rynek zysku na rzecz  konsumentów. Dosłownie, ma się rząd zająć łamaniem prawa i wymuszać na zarządach niezależnych przedsiębiorstw działanie na własną szkodę. Więcej, Kaczyńskiemu też imputują takie niegdysiejsze postępowanie, nie owijając w bawełnę. „Kiedy za rządów Jarosława Kaczyńskiego, w podobnych okolicznościach, wzrastały ceny paliw, to premier znalazł rozwiązanie, ale nie w blasku fleszy. Po prostu spotkał się z szefami firm paliwowych i udało się zmniejszyć marżę na paliwo. Namawiamy dziś pana premiera, żeby czerpał z dobrych wzorców” [Onet.pl].

Jeden ze znanych eksponentów PiS wyraził niedawno opinię o tym, że jego partia przejmie w Polsce władzę tylko w wypadku doznania przez nasz kraj jakiegoś załamania gospodarczego czy innego nieszczęścia. Zasugerował więc tym samym, że dążenie jego ugrupowania do władzy musi być równoznaczne z zabieganiem o wpędzenie nas w jakiś ekonomiczny lub społeczny dramat. Doprowadzenie do tego aby władze deptały prawo jest do osiągnięcia pośredniego celu, załamania demokracji, najkrótszą drogą. Poprzednie zabiegi o to aby rząd w obliczu światowego kryzysu postępował podobnie głupio jak zagraniczni, neokeynesistowscy “stymulatorzy” wzrostu gospodarczego się nie udały. To może teraz.

Uroczystość łamania się w Sejmie przez posłów opłatkiem odbyła się bez posłów PiS. Ten stary, polski obyczaj został przez polityków partii kreującej się na depozytariusza wartości złamany. Trudno o bardziej wyraźny sygnał, że słowa o dziadostwie naszego kraju traktują poważnie.

Może taka postawa to symbol czasu. Może rzeczywiście wierzymy, że dowody są rozumiane odwrotnie i jaskrawo wyrażana pogarda dla własnej ojczyzny jest wyrazem patriotyzmu. Skoro są tacy, którzy z góry jakiejś Larysie płacą za ich naenergetyzowanie do takiego stopnia, że się z nich ulatniają wszystkie choroby wraz z kodem energetycznym, to stoimy w obliczu jakiejś nowej pozycji świata.

Na naszych oczach staje na głowie.

środa, 15 grudnia 2010

Wielowymiarowość

Sprawa rzekomych gratulacji Davida Camerona złożonych Kaczyńskiemu za nieprzyjęcie w Smoleńsku kondolencji od Putina wróciła we wczorajszym programie Moniki Olejnik. Występujący tam Joachim Brudziński oświadczył, że nie tylko były ale nawet je pisemnie złożono. Jak twierdzi pan Joachim brytyjski premier przysłał już 13 kwietnia Kaczyńskiemu  list kondolencyjny w którym mu gratuluje godnej postawy. A za taką prezes PiS uważa zignorowanie putinowskiego współczucia. Czyli wszystko jest w porządku, to rzecznik Camerona się myli.
Podobnie się sprawa przedstawia z demonstracją zdumienia jakie w Sejmie mimicznie zaprezentował do kamery minister Rostowski słysząc od niezmiennie zniesmaczonej Beaty Szydło, że oddający władzę PiS pozostawił Polskę bez deficytu i z dochodami budżetu powiększonymi o 74 miliardy rocznie(?) uzyskanymi dzięki obniżeniu przezeń w 2008 roku podatków najbogatszym i składki zdrowotnej wszystkim Polakom. Prezentacja zaskoczenia była zupełnie nieuzasadniona bo to są rzeczywiste kwoty, które na inauguracji Ruchu Smoleńskiego przedstawiła Zyta Gilowska, konserwatystka a nie liberałka Prawa i Sprawiedliwości. I z tego wynika, że skoro Jacek Rostowski mówi o cięciach w budżecie to musi gdzieś ukrywać zarówno te zwiększone dochody jak i kwoty, które dodatkowo pożyczył. Kreatywną księgowość zapewne stosuje.

I Polska się w tej sytuacji rzeczywiście stała dziadowskim krajem jak to utrzymuje pan Brudziński. Od momentu kiedy w niej przestała rządzić światła koalicja PiSu, Samoobrony i LPRu oczywista oczywistość. Rozbita przez niebywale wręcz nikczemne zabiegi układu, mediów i szarej sieci.

Obok tradycyjnej, arystotelesowskiej logiki istnieje odkryta w XX wieku logika kwantowa. Według niej nie ma wyłącznie alternatywy dla zaobserwowanych zdarzeń. Pies na przykład może się według arystotelesowców znajdować tylko w budzie lub poza nią. Według logików kwantowych istnieje jeszcze dodatkowo możliwość równoczesnego, psiego istnienia zarówno w budzie jak i na zewnątrz. I ubóstwo wariantów jakie prezentuje tradycyjna logika wynika z jej dostosowania do szczególnych warunków w jakich istniejemy. Nie mamy w nich takiej liczby obserwacji jaką dysponują fizycy jądrowi wskutek czego Heisenberg a jeszcze wcześniej dzięki intuicji naukowej Łukasiewicz i Tarski mogli sformułować teorię nieoznaczoności.

Wszelkie zatem zarzuty głoszenia nieprawdy, jakich doznaje w wyniku swoich stwierdzeń PiS są wysoce niesprawiedliwe, bo się jego wyraziciele nie obracają w tradycyjnie przez zwykłych śmiertelników postrzeganym trój ale w co najmniej dziesięciowymiarowym świecie. I to co dla przeciętnego zjadacza chleba jest niemożliwe czy zgoła nadprzyrodzone jest dla pisowca oczywiście oczywiste.

I tylko wrodzona inteligencja pozwala dostrzec fałsz, prezentowany przez wyzbytych naturalnej wrażliwości wykształciuchów ogólnie a Schopenhauera w Erystyce w szczególności, polegający na zadawaniu kłamstwa tym, którzy wypowiedzi adwersarza traktują szeroko, własne zaś wąsko. To bowiem co jest w jednym z trzech wymiarów szerokie w wielu z co najmniej dziesięciu może być cieniuśkie jak włos niemowlaka. Zresztą w takich wymiarach się da znaleźć dowolną wielkość wypracowanych przez siebie dochodów czy też długów pozaciąganych przez innych.

I dlatego władze, w których poczesne miejsce zajmowali absolwenci ezoterycznych, moskiewskich uniwersytetów czy laureaci ich honorowych tytułów naukowych nie mogły być żadną miarą dziadowskie. Podobnie jak zarządzana przez nie Polska.

A teraz… Same cuda. Dziadostwo. Kreatywna księgowość. I ogólna… oczywista oczywistość. 

wtorek, 14 grudnia 2010

Kariera

Były prezydencki minister Jacek Sasin, z wykształcenia historyk, niedawny zastępca szefa kancelarii prezydenta Rzeczypospolitej, wcześniejszy wojewoda ma zostać zwykłym, tymczasowym prezesem banalnego przedsiębiorstwa gospodarki komunalnej w małym miasteczku o typowej, podwarszawskiej nazwie. Media z lubością pokazywały wczoraj skromny baraczek tej firmy i zestawiały go z bryłą Pałacu Namiestnikowskiego, w którym do niedawna jeszcze polityk urzędował. Wszyscy zaś pamiętamy niedawne przecież wypowiedzi ministra Sasina o znakomicie funkcjonujących zimą w czasie peerelu pociągach i świetnie odśnieżonych wtedy ulicach. Teraz sam pokaże jak to się robi.

W wywiadzie udzielonym amerykańskiemu Newsweekowi twierdzi Jarosław Kaczyński, jakoby się doczekał gratulacji premiera Wielkiej Brytanii za to, że w odróżnieniu od premiera Tuska odmówił po smoleńskiej katastrofie przyjęcia kondolencji szefa rosyjskiego rządu, Władimnira Putina. Rzecznik Davida Camerona, brytyjskiego prezesa rady ministrów tej informacji zaprzecza. Donosi o tym Radio Zet.

SLD zaś kusi Palikota miejscami na swoich listach wyborczych. Pan Janusz nie odmawia, mimo że poprzednio zamierzał lewicowców, uwolnionych niedawno przez Kaczyńskiego od odium postkomunizmu rozjechać. Uzgodnią tylko swój program ze szczególnym uwzględnieniem postulatu o ostatecznym rozdziale kościoła od państwa. Nadal też jest oficjalnie przekonany, że osiągnie za rok 20% poparcia. To z tym eseldem wybory chyba wygra.

Niełatwo być w Polsce politykiem. Za luksus bezkarnego wygadywania publicznie bzdur czy zgoła kłamania albo zajmowania się rzeczami, o których się nie ma pojęcia i żadnego w tej mierze talentu trzeba płacić bolesnymi woltami wizerunkowymi. Nie zostaje się przecież dzięki polityce nababem a ci, którzy są skłonni uwierzyć, że jednak, trafiają w ręce różnych dziwnych agentów stając się w konsekwencji nie tylko pośmiewiskiem mediów ale i obiektem zainteresowania prokuratury. Alternatywą zaś jest szarość borykania się z życiem w roli zwykłego śmiertelnika, co dla ludzi niedawno doświadczających boskiego nimbu władzy musi być dramatyczne. Trudno się potem dziwić, że miejsce na listach wyborczych, nawet nie pierwsze jest doskonałym zamiennikiem dla twarzy.

A my czerpiemy brzydką radość z upadku bliźniego, któregośmy niedawno jeszcze sami wybrali na to aby się przed nami puszył. Bo publika przegranych nie lubi.

Nic więc dziwnego, że nas politycy traktują zgodnie z nakazami psychologii tłumu. Mamy czegośmy chcieli.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Amplituda


Prawie trzydzieści lat temu wprowadzono stan wojenny. Jak zwykle w poprzedzającą noc rocznicę około dwóch setek przeciwników protestowało przeciwko… właśnie, przeciwko czemu? Zgromadzili się tradycyjnie nocą tylko aby Jaruzelskiemu znowu nie dać zasnąć? Pośród nich był tym razem Ludwik Dorn. To jest akurat zrozumiałe, ma zagwarantowane drugie miejsce na listach wyborczych PiS i pracuje. Ale w ogóle o co tu chodzi.

W dzisiejszym poranku w Tok FM próbowano to rozszyfrować. Tomasz Wróblewski stawia tezę, że protesty wynikają z potrzeby przecięcia upowszechnianej od lat, fałszywej tezy jakoby komuniści wraz z “Solidarnością” zgodnie wywalczyli demokrację. Seweryn Blumsztajn uważa takie postawienie sprawy za karykaturę. Wojciech Maziarski przypomniał, że w tym roku się zwoływano pod dom Jaruzelskiego także aby zaprotestować przeciwko jego zapraszaniu przez prezydenta Komorowskiego.

Wydaje się oczywiste, że nocne protesty pod oknami Jaruzelskiego, organizowane w przeddzień rocznicy wojny polsko jaruzelskiej były zawsze elementem bieżącej polityki. Miały też w sobie coś na kształt zemsty ludu na nienawidzonym dyktatorze. Dotychczas nie brali w tym udziału politycy. Dlatego może aby nie zakłócać jej folklorystycznego charakteru. Teraz Ludwik Dorn złamał pewną tradycję. Ciekawe, jaki to przyniesie skutek.

Na razie PiS ostro stracił w notowaniach. Jest to przypisywane jego ostatniej klęsce wyborczej. Nie lubimy przegrywających. Ale wydaje się, że nie tylko to leży u podłoża spadku popularności ugrupowania. W łonie partii trwają jakieś dalsze rozliczenia. Coś się dzieje na Podkarpaciu, gdzie miejscowy senator PiS zarzuca lokalnym władzom partii organizowanie akademii ku czci zamiast propagowania programu, który jest według kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości porywający. Czyli, powody spadku notowań raczej są trywialne. Bałagan. Transfer zaś polityków do PJNu też zwolenników Kaczyńskiego  nie mnoży. 

A Polska Jest Najważniejsza urządziła wczoraj zjazd. Zwolennicy wypełnili całe kino i wysłuchali płomiennych przemówień. Może nie w każdym wykonaniu ognistych bo pani Jakubiak wypadła raczej płaczliwie. Ta niedawna jeszcze namiętna bojowniczka o dobre imię PiSu teraz wystąpiła z zapowiedzią walki o rodzinę. Ze łzami w oczach. Jest przez Kluzik Rostkowską typowana do komisji w sprawie wyjaśnienia smoleńskiej katastrofy. Dzisiaj padnie w Sejmie wniosek ugrupowania o jej powołanie. Bo sama szefowa PJNu się zajmie przedszkolami. Na ich sfinansowanie pójdą pieniądze marnowane teraz przez partie polityczne na billboardy.

Gdzieś tam w tym rodzinno przedszkolno smoleńskim tłoku pobrzmiewała jakaś gospodarcza wolność dla przedsiębiorców. Wygląda na to, że demonstrowana bodajże przez Marka Migalskiego wstrzemięźliwość wobec politycznych kolegów nie jest przypadkowa. Chociaż go pod domem Jaruzelskiego obok Dorna nie widziano.

Gabriela Zapolska twierdziła, że tylko głupcy się nie zmieniają. Jeżeli ma rację, to w polityce mamy prawie samych bystrzachów.

Prawie. Według Churchilla, to jednak wielka różnica.

niedziela, 12 grudnia 2010

Przyczyny

''Fałszowanie smoleńskich zbrodni z bolszewikami – współudział i zdrada'', ''Zabito prezydenta, a teraz zdrajcy z PO sprzedają Polskę'', ''Komorowski won do Moskwy'', ''Komoruski, Komoruski''. Takie między innymi hasła mieli na transparentach uczestnicy „marszu pamięci” dla uczczenia kolejnej grudniowej daty smoleńskiej katastrofy. "To była wielka tragedia, ale stoi przed nami pytanie, co z tej tragedii wyniknie. Czy wyniknie przebudzenie, czy ten naród będzie coraz bardziej pogrążał się w złym śnie, w którym zapomina się o wartościach, o Polsce? " Tak do zebranych tam ludzi mówił dramatycznie Jarosław Kaczyński.

Trzy panie, krewne ofiar katastrofy wyszły demonstracyjnie ze spotkania z Premierem. Wygłaszał bowiem według nich expose, nie było możliwości zadawania pytań, zachowywał się niewłaściwie. Jedna z nich wręcz powiada, że została przez Donalda Tuska obrażona. Skądinąd wiadomo, że pełnomocnicy ofiar zadają prawnicze, prowokacyjnie brzmiące pytania co odstręcza niektóre z rodzin od uczestniczenia w tych zebraniach. Tym zaś razem udzielano odpowiedzi na pytania wcześniej zadane pocztą elektroniczną i chyba z góry było wiadomo, że nie będzie można pytać bezpośrednio. Inni uczestnicy nie potwierdzają tego aby słyszeli cokolwiek obraźliwego z ust Premiera.

Zainicjowany rzekomo spontanicznie „Ruch smoleński” odbył swój inauguracyjny zlot w sposób dokładnie wykorzystujący metody oddziaływania na podświadomość. Ciemna sala, oświetlony jaskrawo mówca, rozjarzone ekrany, wielokrotnie powtarzane hasła, wybiórczo interpretowane fakty. I oczywiście samorzutni organizatorzy, dysponujący jednak ogromnymi możliwościami organizacyjnymi.

To wszystko nie pozostawia żadnych wątpliwości. Katastrofa jest moim zdaniem wykorzystywana politycznie. W odróżnieniu od układu, szarej sieci, oligarchów i całego realsocjalistycznego sztafażu pisowskiej propagandy poprzednich lat ma ona niezaprzeczalną zaletę - zaistniała naprawdę. Można ją zatem wykorzystać dla dowodzenia dowolnej, nawet najbardziej absurdalnej tezy. Świadczą o tym zarówno transparenty uczestników marszu jak i wypowiedzi polityków czy zachowania niektórych osób bezpośrednio dotkniętych nieszczęściem.

Katastrofa jednak, jako polityczna oś działań opozycji ma również zasadniczą wadę. Nie mniejszą od tej, jaką miał układ. Bezsporne się bowiem wydaje, że za sprawą bierności ich przełożonych bezpieczeństwo prezydenckiej pary  zawisło na ramionach źle wyszkolonych kapitanów i poruczników . I młodzi ci ludzie w źle pojętej gorliwości złamali zasady bezpieczeństwa, które by dla nich powinny być oczywiście nieprzekraczalne. I organizatorzy podróży zignorowali wnioski, jakie się po katastrofie Casy w Mirosławcu wydawały jednoznaczne - nie wolno gromadzić w jednym samolocie najważniejszych osób w państwie.

Jeżeli się więc ostatecznie okaże, że organizatorem lotu była kancelaria prezydencka a dowódca odpowiedzialny za szkolenie pilotów i wdrażanie w lotnictwie procedur bezpieczeństwa był przez zmarłego Prezydenta chroniony przed dymisją, to Smoleńk się stanie dla politycznych celów zupełnie nieprzydatny.

Stąd też może gorączkowość obecnych działań, która ma póki jeszcze czas możliwie dużej liczbie ludzi zaszczepić przekonanie, że to jakiś nikczemny spisek doprowadził do tragicznej śmierci znacznej części naszej elity.

sobota, 11 grudnia 2010

Źródła

Koniec tygodnia bezsprzecznie należy do Jarosława Kaczyńskiego. A to za sprawą powołanego wczoraj do życia Ruchu Smoleńskiego. Ma on upamiętnić dorobek zmarłego Prezydenta. Prezes Prawa i Sprawiedliwości „przypomniał, że były prezydent przywiązywał znaczenie do spraw gospodarczych i społecznych oraz pozycji Polski na świecie. Jednak związane z tym zadania mógł realizować tylko za rządów PiS-u, potem była konfrontacja z rządem - jak to określił prezes PiS - o poglądach przeciwnych” [tvn24.pl]. 

Rzecz uzupełnił przemawiając do zwolenników zebranych na marszu z pochodniami. “Dziś walka o prawdę skupiła się wokół jednej sprawy, tą sprawą jest Smoleńsk. Kto dąży do ustalenia prawdy o tym strasznym wydarzeniu, jest prawdy obrońcą. Kto jest przeciw tej prawdzie, kto chce dziś tę prawdę ukryć, ten jest przeciw temu wszystkiemu, co stanowi polską wiarę, co buduje polską demokrację”.  Mamy więc i podział Polaków i jego wyróżnik i ostrzeżenie, że wróg czuwa. Wszystko więc po staremu. Od półwiecza.

Tylko współcześni Polacy są inni. Ten nowy twór polityczny ma według opinii 53% z nas służyć poprawie wizerunku Prawa i Sprawiedliwości, według 29% zaś jedynie upamiętniać [Homo Homini]. Jakoś bardziej jesteśmy sceptyczni i prawdę postrzegamy odmiennie od mistrzów agitacyjnych przemówień. 

Komentatorzy polityczni skłaniają się częściowo do wniosku, że nowa inicjatywa polityczna ma pomóc prezesowi PiS w odbudowaniu równowagi wewnątrz partii. Wskutek akcji ziobrystów utraciła ona bowiem swoje liberalne skrzydło (wczoraj wobec założycieli Ruchu nawet Zyta Gilowska gorliwie ścierała z siebie stygmat “liberałki“) i przechyla się niebezpiecznie ku ojcu Rydzykowi. Aktywizacja ludzi odwołujących się do spuścizny po kontestowanym przez zakonnika poprzednim Prezydencie ma równowagę przywrócić.

Waldemar Kuczyński powiada, że malejące poparcie dla PiSu ma jego prezesowi zapewnić polityczną alternatywę na wypadek zapaści partii. Widoczne bowiem przejmowanie ugrupowania przez integrystów jednoznacznie określa jego przyszły los.

Na powołanie Ruchu zareagował entuzjastycznie Marek Migalski, który nawet deklaruje swoje do niego przystąpienie. Czyżby PJN rozważał ewentualną dornizację swej odrębności? Na razie są wyraźnie na etapie wyleniałego wezyra o czym świadczy wczorajsze buczenie prawych pisowców na widok Joanny Kluzik Rostkowskiej, która się pojawiła obok nich podczas odsłonięcia tablicy pamiątkowej na budynku biura poselskiego Zbigniewa Wassermana. 

Ale, zamknięcie Ruchu przed Kluzikowcami ujawni jego instrumentalny charakter i może tu o to chodzi Migalskiemu, który zgodnie z proletariacką retoryką pisowców oddał “pierwszy strzał z Aurory” inicjujący już w lipcu wewnątrzpartyjną rewolucję.

Na razie mamy wszystko, czego potrzeba dla przejęcia przywództwa nad proletariatem miast i wsi: fakt, cel i wroga. I wszystko aby to przywództwo przejąć.

Proletariatu jednak zbywa jakby… nieco. 

piątek, 10 grudnia 2010

Niepoprawność

Na konferencji prasowej z okazji Dnia Walki z Korupcją Jarosław Kaczyński zarzucił Platformie atak „na instytucje walczące z korupcją, jak CBA czy NIK". Towarzyszący mu Mariusz Kamiński dodał, że za rządów Platformy pozbyto się z Centralnego Biura przeważającej liczby doświadczonych urzędników zastępując ich funkcjonariuszami związanymi ze służbami mundurowymi lat osiemdziesiątych, czy zgoła podejrzewanymi przez aparat ścigania o łamanie prawa. Nie wiadomo mu też nic o losach śledztwa w sprawie siedmiu wysokich urzędników  rozpracowywanych w czasie, kiedy on kierował Biurem.

Były też smaczki. Janusz Wojciechowski się popisał zaskakującym dowcipem o ślepym koniu wyścigowym, udzielającym podobnych odpowiedzi jak nadzór sądowniczy. W swoim stylu się pokazał sam Prezes stwierdzając, że „dobrze byłoby, gdyby prezydent Polski był człowiekiem większego wymiaru moralnego i intelektualnego”. Krótko był bowiem internowany i potem się według doniesień Gazety Polskiej zachowywał na przesłuchaniu przez SB niegodnie. W konferencji uczestniczył też Zbigniew Ziobro.

Powiało IV RP. Skondesowany klimat oskarżeń, pomówień i negatywnych ocen. Szczególnie charakterystyczne jest stawianie nad antykomunistycznymi opozycjonistami ludzi w czasach komuny biernych. Oni wprawdzie nie byli w ogóle internowani i jeżeli nie współpracowali z władzą czynnie to przeciw niej nie oponowali ale też nie kluczyli wobec bezpieki. Czyli się nie plamili niegodnym postępowaniem. Wobec państwowego urzędu jednak.

Ci zaś znakomici urzędnicy najlepszego rzekomo po upadku komuny polskiego rządu swoją gorliwość posuwali w trakcie pracy tak dalece, że za pomocą specjalnego kabla bezpośrednio, online podsłuchiwali delikwentów rozpracowywanych  przez swoich podwładnych. Przy pomocy luksusowych samochodów, motocykli, plików pieniędzy prowokowali do przyjmowania łapówek… romansowo według nich usposobione damulki. Przypadkiem niejako reprezentujące konkurencyjną opcję polityczną. Próbowali do korupcji przywieść urzędującego wicepremiera, zupełnie jednak ignorując jego uwikłania w aferę seksualną. Przy pomocy antyterrorystycznego programu komputerowego, otrzymanego od sojuszników wplątali w podejrzenia ministra spraw wewnętrznych, szefa policji. Minister natomiast nosił ze sobą dyktafon cichcem ale mimochodem niejako nagrywając swoje rozmowy z kolegami z rządu do ewentualnego, późniejszego wykorzystania.

Najgorzej zaś wyglądają efekty tej gorliwości. Skazano jakichś pośredników, w nerwicę wpędzono nieszczęsne celebrytki, przegrano procesy o zniesławienia, nieuprawnione zatrzymania, dziennikarze się uskarżają na podsłuchy. W końcu w atmosferze skandali, kłótni, oskarżeń i pomówień oddano władzę. A CBA pozostało z niepotrzebną willą w Kazimierzu. Jak nieomal Janek Himilsbach z angielskim.

I teraz się znowu o rządy ubiegają!!!

czwartek, 9 grudnia 2010

Łagodność

Polityczna gorączka ostatniej środy wyraźnie opada. Teraz trwają jej skutki albo się zaczynają nasilać komentarze. Pierwsze są korzystne dla Bronisława Komorowskiego, który dowodzi że nie jest prezydentem od żyrandola. Chociaż, PiS podnosi jałowość jego zabiegów. Ponieważ jednak robi to już w trakcie prezydenckich akcji dyplomatycznych, tradycyjnie wypada komicznie. Do tego już chyba pisowscy oponenci rządu przywykli. Ich wyborcy też. Jedni i drudzy  wszak z góry wszystko wiedzą lepiej.
Utrata przez partię Kaczyńskiego moderatorów kampanii agitacyjnych na rzecz PJN zaważyła pewnie na tym, że powtarza ona w swej nowej, skierowanej do młodzieży propagandowej akcji niemieckie hasło: du bist Deutschland. Pochodzi jeszcze z czasów nazistowskich a powielono je za Odrą pięć lat temu po to aby zróżnicowane w Niemczech etnicznie i kulturowo społeczeństwo jakoś zjednoczyć. Nie mają nieszczęśni pisowcy własnych pomysłów i dostatecznej erudycji aby obce lepiej dobierać.
Ale przeciągnęli też na swoją stronę niebezpiecznego krytyka. Zobowiązał się powstrzymać od zgryźliwości pod adresem PiSu za drugie miejsce na jednej z mazowieckich list wyborczych. I będzie teraz ze zdwojoną gorliwością atakował włodarzy. Budzi to radość pani Beaty Szydło, która nie uważa że cena za powściągliwość, zapłacona niegdysiejszemu głosicielowi intelektualnej susłoidyzacji partii jest wygórowana. To chyba nieprawda bo przecież mentalna miałkość poczynań jej ugrupowania jest oczywiście oczywista a stwierdzenie faktu nie może być uznawane za krytykę.
Wczorajsze wysłuchanie PiSu w parlamencie Europejskim przyniosło jednak międzynarodową reakcję. Richard Pipes, niegdysiejszy doradca Ronalda Reagana stwierdza, że Rosja nie miała żadnego interesu w tym aby dokonać zamachu na Lecha Kaczyńskiego. Katastrofa była po prostu wypadkiem lotniczym i dobrze się stało, że w jej wyniku doszło do zacieśnienia stosunków polsko-rosyjskich - dodaje. Godzi to mocno w wyraźnie widoczny zamiar nadania prezydenturze Lecha Kaczyńskiego przez część jego zwolenników międzynarodowego stygmatu męczeństwa.
W takiej sytuacji nie dziwi ponawianie dyskusji o konieczności dokonania wyborów parlamentarnych wiosną. Główny przeciwnik Platformy oddaje pole i nie wykazuje żadnej wewnętrznej zdolności do tego aby się z trendu samozagłady wyzwolić. SLD zaś zaczyna właśnie wewnętrzne rozliczenia po wyborach parlamentarnych i już zaczyna w sondażach dołować. Oba zatem lewicowe ugrupowania osiągną wiosną niż, ograniczający ich szanse na zdobycie znaczącej liczby miejsc w parlamencie. Najlepszy więc czas na wybory jest dla Platformy wiosną.
- Samobójstwo jest najgorszym sposobem pobłażania samemu sobie - pisał w „Rozpaczy” Sirin. Ale infantylizm cechuje dzisiejszą opozycję parlamentarną najbardziej chyba.
Stąd ta samozagłada?