Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

czwartek, 28 lutego 2019

Porządki

Ujawniono zarobki w NBP. Bulwersują też senatora Jackowskiego. Jego zdaniem kryzys wizerunkowy banku “można było załatwić w innym stylu”. W sytuacji kiedy się emerytom z wielką pompą przyznaje trzynastą emeryturę o wysokości 1100 złotych, łatwo wyliczyć, że zarobek prominentnego dyrektora bankowego departamentu jest od niej większy czterdzieści cztery razy. W tej sytuacji trudno o jakikolwiek styl. Gorycz seniorów musi w tym kontekście być oczywista.
Jeżeli już o uwłaczaniu mowa, to podczas kolejnej nominacji sędziów do Sądu Najwyższego dowiedzieliśmy się, że niektórzy z nich są upokarzani. Prezydent (też nie najlepiej o sędziach mówił) wyraził to zwracając się do nowych członków dwóch nowych izb SN. Doradzał im cierpliwość bo “jeżeli ktoś poniża drugiego człowieka różnego rodzaju określeniami czy działaniami, wystawia świadectwo przede wszystkim sobie i pokazuje, że nie ma żadnych kwalifikacji moralnych do tego, żeby być sędzią". Nic dodać. Może jednak przede wszystkim nie powinno się stwarzać dwuznacznych sytuacji, w których część sędziów musi się czuć niewygodnie.
Nie można znaleźć Marka F. prawomocnie skazanego na pozbawienie wolności w związku z aferą taśmową z restauracji Sowa i Przyjaciele. Już od miesiąca się nie zgłosił do odbycia kary. Przepadł niczym ksiądz znany z zaszłości związanych z obecną aferą taśmową, którego dziennikarze odnaleźli dopiero wczoraj. Dobrze, bo nie będzie kłopotu z uzyskaniem jego wypowiedzi na temat rewelacji medialnych. Gazeta Wyborcza podaje też kolejne fakty, które mogą świadczyć o szczególnej pozycji tego duchownego w dziele obrotu nieruchomościami.
Kampania wyborcza zaczyna się od trzęsienia ziemi. Przecież upokorzenia jakich doznają lub dostarczają funkcjonariusze instytucji zaufania publicznego trudno inaczej nazwać bez ograniczenia wagi zjawiska. I dymisja szefa SOP-u, motywowana osobistymi względami nie wyjaśnia tu niczego, ukazując jedynie dbałość o styl.
A to dopiero początek wyborczej batalii, opartej przecież na emocjach. Wedle Hitchcocka potem powinno być tylko goręcej. Aż strach się bać.

środa, 27 lutego 2019

Iluzjonizm

"Dzisiaj zarządziłem w kancelarii potrącenie z pensji w kwocie 100 PLN miesięcznie. Obiecałem za to, że pieniądze te przeznaczę pod koniec roku na 1000 zł dodatkowego wynagrodzenia. Uściskom, podziękowaniom, łzom wdzięczności nie było końca" [Roman Giertych].
Każde państwo ma identyczny problem. Nieprzystosowanych. Tych, którzy są oburzeni. Im ich więcej, tym słabsze państwo. Im bardziej są hołubieni przez ubogą gospodarkę, tym słabsze państwo. Wprawdzie liczba oburzonych może i wtedy maleje, ale możliwości władzy gasną jeszcze szybciej. Poza tym rządząca formacja zdradza wtedy albo organiczną ignorancję, albo chęć długiego sprawowania rządów za wszelką cenę, bo to jej “się po prostu należy”.
Wykluczeni są potencjalnym czynnikiem destrukcyjnym. Do nich bowiem łatwo może się odwołać obca przemoc. To uwłaszczone przez cara chłopstwo stało się informatorami kozackich rot w 1863 roku. To jeszcze w 1920 roku na odgłos armatniej kanonady mówiono na wsi, że to “nasi bijo Poloków”. To reforma rolna przysporzyła komunie popleczników. Tak się właśnie wyrównywały rachunki za stulecia pańszczyzny.
Prosty sposób na pozyskanie wykluczonych, to rozdawanie pieniędzy. Bardziej skomplikowany, to stwarzanie warunków, aby sami zarabiali. Ambitna więc i naprawdę patriotyczna władza zamiast rozdawać pieniądze wdraża programy dostosowawcze i uczestnictwem w nich warunkuje wypłaty zasiłku. To trudne, ale możliwe. Brakuje u nas na przykład stu dwudziestu tysięcy pielęgniarek. Można je uwolnić od czynności, które nie wymagają skomplikowanej wiedzy.
Populizm wykluczonych grozi państwu do momentu, kiedy gospodarka osiągnie taki stopień rozwoju, że ich liczba spadnie poniżej krytycznej wielkości i staną się mało atrakcyjni dla politycznych hipokrytów. Rzeczona wielkość graniczna kryje tajemnicę sukcesów, odnoszonych przez populistów głównie na południu i wschodzie Europy. Tam odsetek oburzonych nie spadł jeszcze do bezpiecznego poziomu.
Można by więc przypuszczać, że lewicowe metody gospodarowania, zakładające redystrybucję dochodów są najwłaściwsze. Może, ale na pewno tylko od momentu osiągnięcia jednostkowego PKB na poziomie Skandynawii. Przed tym rzecz jest nieskuteczna i nie tylko oddala moment, w którym państwo opiekuńcze otrzyma od obywateli środki na sprawowanie opieki nad niezaradnymi, ale grozi mu zapaścią ekonomiczną.
Z pustego bowiem naczynia nie można niczego nalać. To prawda znana jeszcze od czasów Salomona, ale widać nie wszystkim.

wtorek, 26 lutego 2019

Totumfacja

Jak by to mogło być w scenariuszu o Szuflandii? Spryciarz stający do dyspozycji Kilkujadka by nie musiał przeżywać jego rozterek z czasu, kiedy nadszyszkownik sięgał po władzę. Wiadomo bowiem, że batalię zawsze wygrywa ten, kto na siebie nakłada mniej ograniczeń. Oznacza to liczne wykroczenia przeciwko później głoszonym zasadom, co napędza propagandę przeciwników, mimo że cała akcja była uzasadniana powstawaniem z kolan. Naszego bohatera aż takie poświęcenie by nie dotyczyło, ale też zapewniłoby mu poślednie tylko miejsce obok Kilkujadka.
Później taki współpracownik, aby się przebić, musiałby zademonstrować swoją przydatność w roli zausznika. Tę najlepiej dokumentuje oddanie jakiemuś poprzedniemu nadszyszkownikowi, nawet jak tamten jest przez późniejszego wyklinany. Wszak wykwalifikowany kumoter jest zawsze lepszy od najgorliwszego amatora.
Doświadczenie bardzo się też przydaje w drugim etapie, kiedy trzeba wytrzymać intrygi innych totumfackich. Aby to osiągnąć, należałoby Kilkujadkowi ukazywać działania konkurentów w takim świetle, że ów by je musiał rozumieć jako wymierzone przeciwko sobie. Wtedy bowiem nadszyszkownik, dręczony obawami o własną pozycję sam by ograniczał liczebność współzawodników naszego bohatera.
Nadchodzi wreszcie czas, kiedy Kilkujadek by się orientował, że zausznicy nazbyt długo trwający w oczekiwaniu na spełnienie swoich aspiracji zaczynają się biesić. Ma wtedy dwa wyjścia albo odesłać ich do diabła, albo zapewnić im synekurę. Pierwsze jest ryzykowne, odtrąceni bowiem totumfaccy wygadują publicznie różne rzeczy. Wszak nie zawsze można nimi nakarmić ptaszysko. Drugie jest pozbawione wszelkich wad, szczególnie jak się wiąże z opuszczeniem Szuflandii.
Do Kingsajzu można odesłać znacząca liczbę wyrazicieli. Przy tym gadanie, że oni sami zadecydują, czy przyjmą paszport, świadczy o kokieterii. Wiedzą bowiem, że w momencie obdarowania nim automatycznie tracą dotychczasowe stanowisko. Ci więc, którzy zapowiadają, że potem podejmą decyzję, próbują potwierdzić swoje kwalifikacje do roli zausznika. Potrafią przecież powiedzieć wszystko.
Czy w takiej sytuacji “mocni kandydaci” pociągną za sobą innych? Wielce wątpliwe. Taki rozwój wypadków należy ze scenariusza wykreślić. Jeżeli tak, to pominięcie wśród kandydatów do Kingsajzu protegowanych jakiegoś szczególnie dotąd znaczącego dygnitarza nie świadczyłoby o zamierzonym z nim rozbracie. W życiu.
Nie zdumiewało by też w takim tekście tempo przemian, porównywalne chyba tylko z tym, jakie towarzyszyło przyjmowaniu nocnych ustaw w pewnym rzeczywistym państwie. Ale też szybkość akcji jest największą zaletą każdego scenariusza. A że rodzi ona konieczność licznych poprawek, dokonywanych nawet w... Izraelu, tym lepiej. Zwłaszcza, że to już zwykła konsekwencja powstawania z kolan. Przecież wiadomo, że się wtedy odzyskuje ruchliwość.
Rzecz zaś by opisywała dramat działaczki, w wyniku groźby zesłania pozbawianej radości spożywania ulubionych much na dziko. I pewnie by był Oskar.

poniedziałek, 25 lutego 2019

Onomastyka

– Koalicja Europejska, szkoda że nie Polska – tak Mateusz Morawiecki skwitował porozumienie opozycji, wycelowane w PiS-owską eurofobię. Gorliwość w nazywaniu skomplikowanych rzeczy tak, by nie było potrzeby domyślania się czegokolwiek, charakteryzuje ludzi o niewielkich możliwościach interpretacyjnych i do nich się właśnie zwracał premier. Nasuwa to skojarzenie z PZPR-em. Nie był ani polski, ani robotniczy, ani nawet zjednoczony. Ale ciągoty pozostawił.
Dowiedzieliśmy się z sobotniej konwencji wyborczej, że dobra zmiana napełnia kieszenie obywateli dając im wolność. Ktoś w tym kontekście przypomniał słowa Margaret Thatcher, że rząd nie ma swoich pieniędzy, nie może więc niczego nikomu dawać. Jedyne co może, to zapewnić obywatelom możliwość samodzielnego zadbania o siebie. To jednak wymaga decentralizacji władzy i oddanie jej samorządom. PiS zaś nawet z Sejmu uczynił maszynkę do głosowania.
W dodatku sobotnie, szydercze zapewnienie premiera, że “szanujemy opozycję” zabawnie się kojarzy z wystąpieniem “bez żadnego trybu”, w którym właśnie brak szacunku dla adwersarzy wybrzmiał najbardziej autorytatywnie. Tym bardziej więc bije w oczy niesprawiedliwość, jakiej w związku z tym doświadczyli najbardziej wyraziści eksponenci dobrej zmiany, schowani gdzieś na czas kampanii wyborczej.
Więcej, wystawienie zasłużonych polityków na pierwsze miejsca list do Parlamentu Europejskiego, z pominięciem wielu z nich, przede wszystkim zaś protegowanych ojca Rydzyka daje kolejny impuls do podejrzeń o zasadniczym sporze rozdzierającym Zjednoczoną Prawicę.
W tej sytuacji jednocząca się opozycja musi budzić strach, a co za tym idzie kierowane do swego elektoratu zapewnienia o jej bezsilności.
Nic bowiem dziwnego, że kiedy do intryg, normalnych w autokratycznych stosunkach dołączyły jeszcze wymogi kampanii wyborczej, wzrasta poziom udawanego optymizmu. Narastają też jednak sprzeczności między wypowiedziami a usiłowaniami polityków. Kiedyś bardziej oni eksponowali rozbieżność między tym co w miarę zgodnie głosili przedtem i co potem. Teraz czas się skondensował i widać, że jedni mówią co wiedzą, drudzy usiłują wiedzieć, co mówią.
Ale przynajmniej przywiązanie do magii nazw im pozostało. Jako że wszyscy są jak należy, ale niektórzy to muszą mieć na piśmie.

niedziela, 24 lutego 2019

Poślad

Wtórna i sztucznie entuzjastyczna konwencja wyborcza PiS-u zachwycała jedynie karnością uczestników, którzy zgodnie się podrywali z miejsc dla zademonstrowania entuzjazmu dla ...programu 500+. Oni obiecywali, my wdrożyliśmy – taka konkluzja towarzyszyła pompatycznej radości wiarygodnego inaczej polityka ostatnich czasów. Będzie jeszcze trzynasta emerytura. Górnicy mają czternastki, czyli trzeba jednak odnotować powściągliwość obietnic.
Obalony pomnik prałata stanął na swoim miejscu bez potwierdzenia prawidłowości mocowań przez oficjalnego fachowca. Formalnie zatem rzecz biorąc stanowi zagrożenie. Aliści nie w tym rzecz. Kiedy by się okazało, że pomnik wzniesiono wbrew faktom przemawiającym za potrzebą uczczenia postaci, którą symbolizuje, górę wezmą zwolennicy jego demontażu. Cała bowiem narracja, która by miała bronić kontrowersyjnej postaci okazałaby się nieprawdziwa.
Rzecz niebawem rozstrzygnie sąd, bowiem rodzina duchownego wytoczyła proces głosicielom nieprawości zmarłego krewnego. W pierwszej jednak dekadzie marca, nie czekając na rozstrzygnięcie prawników, gdańska rada ma przegłosować uchwałę o likwidacji pomnika, zmianie nazwy placu i honorowym obywatelstwie księdza.
Rzecz już pobudziła polemiczne temperamenty komentatorów i zaczyna przesłaniać bieżące doniesienia. Może wytrzymać konkurencję z informacjami zarówno o konwoju wstydu jak i zapowiedzi datków dla suwerena. Zwłaszcza że szczodrość promuje polityk, który jakoby daje wolność napełniając kieszenie wyborców, sam zaś chyba woli, aby myślano, iż własne ma puste.
Ciekawe, zwycięży kiesa czy serce? Najważniejsze przecież są imponderabilia.

sobota, 23 lutego 2019

Szanse

Systemy autorytarne nie są w stanie się modernizować. Profesor Mikołejko zwraca w tym kontekście uwagę na fakt, że Leonid Breżniew, najpotężniejszy swego czasu człowiek na kuli ziemskiej skarżył się, że jest w stanie wyegzekwować tylko 30% swoich decyzji. W przeciwieństwie zaś do wielu współczesnych polityków, sięgających po nieograniczoną władzę dysponował aparatem znacznie skuteczniejszym i zwolnionym z wszelkich ograniczeń.
Apologeci Edwarda Gierka nadal uważają, że był on wielkim politykiem i jego metody budowania drugiej Polski były właściwe. Na przeszkodzie stanął mu moczarowsko usposobiony aparat, który wespół z Moskwą odsunął go od władzy. Sygnałem alarmowym dla wrogów I sekretarza miała być skuteczna spłata kredytu zaciągniętego na Fiata 126p i dalsze pożyczki, zaciągane na podobnych zasadach. Postarano się więc o zakłócenie tego procesu i Gierek przegrał. Takie tłumaczenie potwierdza wątpliwości profesora Mikołejki. Żaden dyktator nie ma wielkich szans na samodzielną władzę.
Obserwujemy to zresztą obecnie. Przecież seryjne afery dobrej zmiany idą przeciwko intencjom jej szefa. On sobie może wyobraża, że Lenin miał rację stwierdzając, iż o wszystkim decydują kadry. One rzeczywiście zawsze decydują, ale o własnym interesie. Kiedy można sprawować władzę bez ograniczeń, jej funkcjonariusze odnajdują w tym przede wszystkim szansę na ukrócenie swojej konkurencji i ukrycie własnych słabości. Otwiera to drogę do intryg, które się wreszcie muszą ujawnić. Następuje to lawinowo, prowadząc do krachu.
Po wybuchu afer jest już bardzo trudno opanować sytuację, bo władca staje się w znacznej mierze zakładnikiem swoich totumfackich. Ci więc zależnie od swego interesu albo go wesprą w jego usiłowaniach poprawy, albo obalą, kiedy dostrzegą, że naprawa im zagraża. Wsparcie zaś władcy niczego nie zmienia, bo dalej nie prawo, ale kadry, czyli nieformalne związki decydują o tym co dobre, a co złe. I dla kogo. Poddani zaś otrzymują wtedy jakieś ochłapy pomieszane z powiększoną dawką terroru.
Wszystkie niedemokratyczne władze rozpadały się w momencie, kiedy się zaczynały naprawiać. Zawsze poczynania reformatorów były zbyt ostrożne w stosunku do oczekiwań i zawsze reakcja zwolenników zmian była nadmierna. Często też ich gorączkowość prowadziła do restauracji poprzednich systemów i nasilenia ich właściwości, ale już pod innym kierownictwem.
Przeciwko nieprawidłowościom rządów wymyślono jawność, podział i decentralizację władzy. Żaden autokrata się na to nie zdecyduje. Trudno więc nie podzielać sceptycyzmu profesora Mikołejki także w sprawie szans naprawy rządów naszych ideologów.

piątek, 22 lutego 2019

Racje

W grudniu ubiegłego roku opinię publiczną poruszyły informacje o nieznanej dotąd przeszłości księdza Jankowskiego. Zarzucono mu pedofilię. Ujawniły się ofiary. Niedługo po tym pojawiły się też żądania likwidacji pomnika prałata, stojącego przed kościołem św. Brygidy w Gdańsku.
We czwartek nocą trzech mężczyzn spoza Gdańska “wzięło sprawę w swoje ręce”. Monument oddzielono od podłoża, obalono i ułożono na specjalnie przywiezionych tam oponach. Kiedy następnego dnia służby miejskie próbowały zabrać leżącą statuę, oponowali fundatorzy. W rezultacie negocjacji przekazano ją właścicielom, którzy wprawdzie zabrali posąg, ale przystąpili do ponownego umocowania jego podstawy.
Zbrodnia pedofilii jest u nas potępiana od niedawna. Przypadki zaś, w których sprawcą są duchowni podlegają specjalnemu traktowaniu. Poza zaprzeczaniem można się tu było zetknąć z zaskakującymi czasem wyjaśnieniami. Mówiono nawet, że to dzieci szukają u księży bliskości, której nie zaznały w rodzinie. Świadomość istoty tego przestępstwa jest więc niska. Wczoraj ujawniono twitt jakiejś kuratorki oświaty(!) która za propagowanie pedofilii uważa lekcje tolerancji, wprowadzane właśnie w Warszawie.
Ksiądz Henryk Jankowski, kapelan Wielkiej “Solidarności” ma też niezaprzeczalne zasługi z czasów, kiedy wspierał antykomunistyczne podziemie. I to właśnie było powodem uczczenia go pomnikiem oraz legło u podstaw nazwania przykościelnego placu jego nazwiskiem. W wyniku jednak doniesień medialnych i wyznań ofiar oraz relacji świadków niektórych zdarzeń na marcowej sesji rady miejskiej będzie głosowana uchwała o odebraniu prałatowi honorowego obywatelstwa miasta, zmianie nazwy placu i usunięciu pomnika.
Obalenie monumentu było aktem samowoli i sprawcy poniosą konsekwencje tego czynu. Ponowne jego ustawienie bez należytego przygotowania mocowań do podłoża nie jest możliwe. W sytuacji kiedy się może okazać, że pomnik ma być usunięty, jego natychmiastowa odbudowa również z tego powodu może być problematyczna. Piotr Duda zapowiada jednak, że posąg stanie na swoim miejscu wbrew wszystkiemu. Mamy więc problem dokładnie odpowiadający aktualnej modzie politycznej.
Jak powiadał marszałek Piłsudski, imponderabilia są najważniejsze. Do komunistów dojdzie chyba kolejny wróg publiczny, obrońca pedofilii. Znowu będzie powód do awantury.

czwartek, 21 lutego 2019

Wszeteczeństwa

Dzisiaj rozpoczyna się w Watykanie synod, który się zajmuje pedofilią księży. Nasze media nie przeznaczały na to zbyt wiele czasu, chyba w odróżnieniu od zagranicznych. Deutsche Welle poświęciła temu problemowi już wcześniej komentarz, w którym wymienia kraje, gdzie ujawniono i stale osądza się seksualne zbrodnie duchownych przeciwko nieletnim.
I tak mamy tu amerykańskiego kardynała, usuniętego przez papieża Franciszka od stanu kapłańskiego. Mówi się tam też o chilijskim skandalu, w który uwikłanych jest blisko 150 duchownych, łącznie z biskupami. W Niemczech po wojnie ujawniono 1670 kleryków, którzy dopuścili się co najmniej 3600 czynów lubieżnych na małoletnich. Postępowania w sprawie nadużyć dokonanych przez księży są obecnie w toku. Mówi się też w tym kontekście o Irlandii, Australii i Francji, o Polsce nie.
Niedługo się to chyba zmieni. Pani Scheuring-Wielgus złożyła wczoraj papieżowi “raport o zaniechaniach i braku reakcji polskiego kościoła na przypadki pedofilii wśród księży. Są w nim nazwiska i dowody”. Jakoś tak jest, że w instytucjach kierujących się najwyższymi standardami ujawnia się też fakty skrajnie przeciwnych zachowań ich funkcjonariuszy.
Dotyczy to również sfery świeckiej. Od czasu afery Rywina skandale podsłuchowe wstrząsają regularnie naszą polityką. Poprzednie jednak dotyczyły takich zachowań polityków, o które i tak ich posądzano. Dlatego nie bardzo dziwią czytających. Ale masowe podbieranie darów żywnościowych, przeznaczonych dla najuboższych na Dolnym Śląsku i przeznaczanie ich na potrzeby marketingu politycznego znacznie przekraczałoby zwykły poziom niegodziwości, który może liczyć na zrozumienie wyborców.
Widocznie naprawdę najciemniej jest pod latarnią. Politycy w tym kontekście mówią o wypalaniu  nieprawości gorącym żelazem. Kościół ma jednak w tych sprawach doświadczenia, które wskazują na nieskuteczność ognia w zapobieganiu najcięższym grzechom.
Nic bowiem lepszego przeciwko niegodziwcom nie wymyślono od otwartości, wolności krytyki i niezależności sądów. Dobra zmiana popełniła więc niewybaczalny błąd, próbując uzależnić sędziów od polityków. Wydaje się, że postępowanie papieża Franciszka, który się zdecydował na ujawnienie najgorszego i najbardziej wstydliwego problemu Kościoła jest dobrym przykładem dla naszych moralnych rewolucjonistów. Przecież stale opowiadają o gorącym żelazie, to dużo łagodniejsza jawność nie może im być niemiła.
Chyba że jednak nie są moralnymi rewolucjonistami.

środa, 20 lutego 2019

Różnice

- Mike Pompeo wzywa polskie władze do postępów na rzecz restytucji mienia. Warto przypomnieć Panu Pompeo, że mocą umowy z 16 lipca 1960 rząd USA przejął na siebie wszelkie roszczenia własnych obywateli i zobowiązał się, że nie będzie wysuwał, ani popierał żadnych dalszych roszczeń – przypomniał Leszek Miller w TVN-24. Zapłaciliśmy wtedy za to 40 mln $. Fatalne to podsumowanie kompetencji zarówno naszych jak i amerykańskich dyplomatów. Pierwsi zapomnieli języka w gębie, drudzy plotą byle co i w świat poszedł mało pochlebny dla nas komunikat z pompatycznie promowanej konferencji bliskowschodniej.
Krzysztof Brejza wystąpił do MON z zapytaniem czy stan zapasów naszej armii jest informacją zastrzeżoną. Otrzymał potwierdzenie. Skoro tak, to podsumowanie ośmioletnich rządów PO, dokonane w 2016 roku w Sejmie przez ministra Macierewicza było równoznaczne z ujawnieniem tajemnicy, zawierało bowiem dane, których ujawniać nie wolno. Będzie więc kolejne wystąpienie do prokuratury. Aliści zdaniem Ryszarda Czarneckiego dochodzenia w tej sprawie nie należy się spodziewać, bo szpiegom i tak te informacje są znane a w ogóle to cała akcja jest polityczną gierką.
O ile pierwsza informacja jest dla naszego wizerunku neutralna, bo nie odstaje od przeciętnej, o tyle druga może być wykorzystana przeciwko Polsce. I to nie dlatego, że ujawnił ją poseł opozycji, ale dlatego, że polityk rządzącej formacji expressis verbis stwierdza, iż nisko sobie cenimy tajemnice, wpływające także na bezpieczeństwo naszych sojuszników.
Można by było rzec: sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało. W końcu nikt Prezesa nie zmuszał ani do doboru dyplomatów, ani wyrazicieli. Może tutaj się kryją powody zamierzonego exodusu do Brukseli najważniejszych polityków dobrej zmiany? Przecież kiedy Donald Tusk się ubiegał o stanowisko “króla Europy”, politycy PiS-u uznali to za ucieczkę przed problemami.
Wtedy nie było takich powodów, ale teraz jest ich coraz więcej. Bo jakoś tak jest, że jak się pojawia dramat, to we wszystkich dziedzinach, które może objąć. Potwierdza to teorię małych liczb, mówiącą o wysokim prawdopodobieństwie powtarzania się zdarzeń mało prawdopodobnych. Wydaje się zatem, że dobra zmiana zaczyna się wreszcie posługiwać analizą statystyczną. W końcu lepiej późno, niż wcale.

wtorek, 19 lutego 2019

Cykliści

Srebrna zatrudniała w 2014 roku tylko 24 pracowników, w tym 11 robotników. Przeważali pracownicy umysłowi. Taka struktura żywo przypomina czasy Peerelu, gdzie “biurowych” zawsze było więcej od “fizoli”. Stąd się też wywodzi dziwna w oczach cudzoziemców a częsta u nas pogarda dla wykształciuchów. Wynagrodzenia zaś zarządu nie należą w rzeczonej spółce do poślednich, również jak w minionym okresie.
Krzysztof Brejza ujawnia kolejne fakty. Wedle prezentowanych przezeń dokumentów fundatorem fundacji, do której należy Srebrna sp. z o.o. poza Jarosławem Kaczyńskim i Krzysztofem Czabańskim jest...Srebrna sp. z o.o. i Srebrna-Media sp. z o.o. W tej sytuacji mają w sprawach własnościowych pełną samoobsługę i każdemu do nich zasię.
Mogą być i inne zaskakujące powiązania. “Jeden z adwokatów, pełnomocnik spółki Srebrna, zasiadał w radzie nadzorczej spółki kontrolowanej przez Marka Falentę, czyli Hawe. Ale zasiadało tam także kilku innych zaufanych adwokatów Jarosława Kaczyńskiego i PiS. Między innymi Grzegorz Kuczyński z kancelarii GKK, który zasiada teraz w radzie nadzorczej Polskiej Grupy Energetycznej, czy Łukasz Syldatk, także pracujący dla kancelarii GKK, obecnie pełnomocnik Solvere, czyli spółki założonej przez byłych PR-owców pracujących w Kancelarii Premiera - mówi nam poseł Platformy Obywatelskiej Krzysztof Brejza”.
Interpretacja ostatnich faktów również zasługuje na uwagę. “Mamy ministra sprawiedliwości, który podejmuje osobę, której dotyczy zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, premiera, który nie reaguje jak powinien, Sejm, którego większość nie reaguje na patologie, i największą partię, która ustami swojego rzecznika takie działania wręcz aprobuje. Nie ma żadnej demokratycznej struktury, do której możemy się odwołać. Sytuacja rodem z Orwella - mówi nam mec. Jacek Dubois, pełnomocnik Geralda Birgfellnera”.
Wszystko to pokazuje szczupłość kręgu osób najbardziej zaufanych, jakie budują system, tworzący rzeczone koło zamknięte.
I teraz w całym mechanizmie powiązań pęknięcie ujawniło się w gronie powinowatych. Chociaż można się tego było spodziewać. Przecież zawsze tam nie ma dostatecznie silnych motywacji do podporządkowania się i zawsze negatywne emocje wobec nadużywających władzy protoplastów są najsilniejsze. Czyli rzecz cała, kryzys władzy wynikł z powodu niedoskonałej znajomości ludzi i wskutek zasadniczego braku zaufania do obcych.
Najbardziej totalna opozycja by sama nie stworzyła podobnego zagrożenia, ale chyba przewidziała kryzys w łonie dobrej zmiany. Nic więc dziwnego, że wolała czekać. Przecież inteligent zawsze znajduje okazję do nieróbstwa.

poniedziałek, 18 lutego 2019

Szeherezada

Jak to z tym Bliskim Wschodem jest? Najpierw Amerykanie zostali wypędzeni z Iranu, bo szach się okazał równie zręcznym politykiem, jak pewien podobnie przywiązany do tradycji parlamentarzysta w odległym Lechistanie. Jego reżim został zastąpiony kolejnym, równie opresyjnym, jak się to jednak w odległym Lechistanie po wypędzeniu komuny nie zdarzyło. W końcu to Europa.
Potem Amerykanie zniszczyli Irak, głównego konkurenta Iranu do przewodzenia terrorystom. W tym zbożnym dziele pomagały im zarówno lechickie wojska, jak i dyplomacja. W rezultacie prezydent Francji skwitował naszą gorliwość cierpką uwagą o utracie przez Lechitów okazji do siedzenia cicho. Obiektywnie jednak rzecz biorąc ówczesny reżim iracki ohydny był wielce i obligowała nas moralnie nasza świeżutko zdobyta pozycja nie tylko moralnego autorytetu, ale też członka NATO.
Niedawno jednak Iran się ustatkował, przyjął zobowiązanie o odstąpieniu od zbrojeń atomowych i przestał być państwem jawnie zbójeckim. Po cichu przecież po dawnemu terroryści mogą liczyć na jego wsparcie. Zwłaszcza w Syrii, gdzie fundamentalizm muzułmański był w stanie rozpętać wojnę, wykorzystując słabość Iraku i syryjski bunt przeciwko obiektywnie odrażającemu reżimowi Baszara al-Asada.
Teraz prezydent Trump uznał, że musi zrobić coś spektakularnego i jednostronnie wypowiedział porozumienie z Iranem w sprawie jego odstąpienia od prac nad bombą jądrową tudzież nakłada sankcje na Teheran. Iran się natychmiast porozumiał z Rosją i Turcją i teraz NATO ma podobny pasztet, jaki niedawno Węgry i Polska wysmażyły Unii Europejskiej.
Problem irański dotyka także UE, która ma chociażby w taniej perskiej ropie niezłą alternatywę dla brytyjskich i norweskich złóż podmorskich, pozostających poza jej granicami, nie mówiąc już o arabskich. Kiedy by musiała pójść za Stanami i również nałożyć sankcje na Iran, byłaby skazana na oligopol tradycyjnych dostawców lub nawet na import z Rosji, także zresztą obłożonej restrykcjami za wojnę z Ukrainą.
Niedawna konferencja bliskowschodnia w Warszawie nie tylko wzmocniła nieformalny jeszcze alians Iranu Rosji i Turcji, ale też znowu nas ustawiła konfrontacyjnie wobec Unii, której w dodatku gorączkowo teraz potrzebujemy do ograniczenia zagrożeń, jakie nam stwarza Nord Stream 2. W dodatku wiceprezydent Mike Pence powiada w Monachium, że USA nie mogą gwarantować obrony Zachodu, kiedy ten się uzależnia od Wschodu.
Fatalnie to brzmi w kontekście naszego bezpieczeństwa, kiedy znowu się ustawiamy poza Unią.  Trudno bedzie nas wesprzeć, kiedy się tego odmawia Europie. Widać więc, że organizując konferencję odbieraną w Teheranie jako antyirańską, stanęliśmy przeciwko własnym interesom i nie możemy mówić o czymś w rodzaju gambitu. Niczego bowiem nie uzyskaliśmy, poza może uściskiem ręki wiceprezydenta USA. Nie licząc jego stwierdzenia, że “Lech Wałęsa jest wielkim polskim bohaterem”.

niedziela, 17 lutego 2019

Repetycje

Karol Marks rozpoczął życiową karierę wywrotowca od reakcji na bankructwa winiarzy w Nadrenii Westfalii. Splajtowali po odpowiedzi przez rząd pruski na kolejne podniesienie przez nich cen. Otwarcie granicy dla tanich trunków francuskich zaspokoiło aspiracje nabywców, ale doprowadziło rodzimych wytwórców do plajty. Późniejszy autor “Manifestu komunistycznego” zarzucił wtedy władzom działanie na szkodę własnych producentów i narobił sobie pierwszych kłopotów. Nie wpadł nieszczęsny na to, że gdyby w ogóle nie było barier dla handlu, winiarze by nie mogli sami na siebie zastawić pułapki.
Tesco likwiduje trzydzieści dwa swoje sklepy w Polsce. Powodem są rosnące koszta. Ograniczenia w handlu uniemożliwiają ich pokrycie zwiększoną sprzedażą. Pracę straci więc 1300 pracowników. To oczywiście kropla w morzu zatrudnionych, ale rozpoczyna proces załamania wymiany towarów w obecnej sytuacji prawnej. Najprawdopodobniej ukształtuje się nowa struktura handlu, ale tymczasem zarówno nabywcy jak i sprzedawcy przeżyją transformację, wywołaną ideologicznymi zmianami, zaordynowanymi przez władze, które dla dobra pracowników nie wpadły na nic innego, niż zakaz pracowania.
Mamy też nową partię. Nie, nie Wiosnę. O niej już napisano wiele i nawet ma dziesięcioprocentowe poparcie. Jest zatem stara. Podobnie jak Koalicja Obywatelska, którą biedroniowcy konsolidują samym swoim istnieniem. Nowa nazywa się: Ruch Prawdziwa Europa - Europa Christi. Nazywanie jej “partią Rydzyka” jest niewłaściwe i będzie ścigane na drodze prawnej. Aliści redemptorysta dobrze życzy nowej formacji, zaś jej twórca krytykował PiS. Celem nowego ugrupowania jest przywracanie europejskiej tożsamości poprzez restytucję chrześcijaństwa tam, gdzie o nim zapomniano.
Jeżeli jest jakiś związek plajty hipermarketów z ograniczeniem naszego handlu w interesie pracowników, rzekomo pozbawianych przez pracodawców możliwości kultywowania niedzielnych wartości rodzinnych, to mamy też jeden z powodów, dla którego powstają u nas nowe ugrupowania. I jakoś wszystkie one zmierzają do interwencji państwa w gospodarkę, która się zawsze kończy najpierw bankructwami, potem jakimś odpowiednikiem rzeczonego Manifestu.
Władza zaś, utrzymująca jakoby była prawicą, zgodnie z marksowskim postulatem dotuje własne górnictwo, aby nas obronić przed tanim węglem zza granicy. I wtedy już nic nie wiadomo.
A mówi się, że wszystko już było i najwięcej ludzi zabito dla ich dobra.

sobota, 16 lutego 2019

Rostrucharstwo

Wedle Gazety Wyborczej Gerald Birgfellner pod groźbą odpowiedzialności za fałszywe zeznania powiedział prokuratorowi, że Jarosław Kaczyński nakłonił go do wręczenia ...darowizny. Miał ją przed złożeniem podpisu pod uchwałą o zgodzie zaciągnięcia przez Srebrną kredytu na budowę K-Towers otrzymać jeden z członków rady Fundacji Lecha Kaczyńskiego. Więcej, w wyniku negocjacji udało się Austriakowi rozłożyć niemałą jej wysokość na raty. Podpis został złożony.
Wedle wyjaśnienia ministra sprawiedliwości odwiedzający prokuratora generalnego Prezes nie miał wglądu do akt rzeczonego śledztwa chociażby dlatego, że rozmawiał z nim w gmachu, gdzie Zbigniew Ziobro nie pełni funkcji oskarżyciela. W związku z tym “Fakt” pyta, u którego urzędnika był Jarosław Kaczyński z odwiedzinami, co zresztą Roman Giertych uznał za złożenie hołdu. Nie tylko to. Mecenas uważa też, że paparazzi, fotografujący wejście Prezesa do gmachu zostali zawiadomieni przez kogoś, komu zależało na ujawnieniu takiego ewenementu.
Cezary Michalski powtórzył przedwczoraj Elizie Michalik anegdotę zasłyszaną bodaj od Ludwika Dorna. Oto lustrację i antyokrągłostołową retorykę nowo powstałej partii wymusili delegaci na zjazd założycielski PC. Nastąpiło to wbrew zamiarom Jarosława Kaczyńskiego. Chciał on jawnie sięgać po speców ze średniego aparatu PZPR, nawykłych do podporządkowania się zwierzchności i trzymania podwładnych za mordę. Słynny zaś ze spalenia kukły marsz pod Belweder był najpierw organizowany przeciwko premierowi i jego uczestnicy mieli demonstrować pod URM-em.
Wszystko więc na opak. Przedstawione tu wątki kolejny już raz niszczą mit o niezłomności moralno-politycznej protagonistów jedynie słusznej ideologii. Wprawdzie rewelacje Cezarego Michalskiego dotyczą przeszłości, ale to przecież niedawno jeszcze funkcjonariusze Peerelu zostali nazwani fachowcami starej, dobrej szkoły. W wyniku tego wizerunek dobrej zmiany staje się równie zagmatwany jak tło każdej afery taśmowej.
Nic zatem dziwnego, że sprzeczności oficjalnej propagandy Cezary Michalski charakteryzuje cytatem, wziętym z Witkacego, opisującym parafialny konserwatyzm międzywojnia: bełkot miłości, skrywający byle jaką przemoc. Nie da się tu już niczego dodać. Skoro odgrzebano stary spór o stosunek Polski do Zachodu, to i trzeba było przywołać przedpotopową argumentację. No i w dobie wszechstronnej informacji wyszło fatalnie.

piątek, 15 lutego 2019

Skomrośności

Portal Oko.press wygrał w sądzie spór z marszałkiem Kuchcińskim o dostęp dziennikarzy do Sejmu. Zakaz ich wpuszczania, wydany w czasie ubiegłorocznego protestu matek niepełnosprawnych dzieci okazał się sprzeczny z Konstytucją. Na razie wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura zaś nie dostrzegła była w inkryminowanym postępowaniu znamion złamania prawa. Kiedy złożono tam zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przez marszałka czynu zakazanego, odmówiła ścigania.
Prezes Kaczyński poczuł się zniesmaczony sprawą zarobków dwóch pań w NBP. Ponieważ jednak o aferze można jego zdaniem mówić wtedy, kiedy państwo nie reaguje na nieprawidłowości, nie ma nic do zarzucenia swojej formacji. Wszak natychmiast uchwaliła ustawę o jawności zarobków w Narodowym Banku Polskim. Tyle tylko, że się ona spotkała z krytyką szefa Banku, który w tej sprawie wczoraj rozmawiał z prezydentem Dudą. Jeżeli go przekonał o potrzebie zawetowania, reakcja będzie niebyła. Zwłaszcza, że Europejski Bank Centralny wyraził opinię, że może ona naruszać niezależność NBP.
Profesor Andrzej Rychard zauważył, że afera taśmowa ujawniła prymat związków personalnych nad instytucjonalnymi, który Jarosław Kaczyński wprowadza w Polsce. Prowadzi to do wykrzywienia demokracji, bo funkcjonariusze państwa są w swoich służbowych poczynaniach powolni imperatywowi towarzyskiemu. Jeżeli doniesienia ostatnich dni analizować wedle rozwoju tego zjawiska, wydaje się jednak, że prezes Glapiński swoim postępowaniem dowodzi osłabienia oddziaływania najwyższego autorytetu rządzącej formacji. Także przegrana marszałka Kuchcińskiego nasuwa taki wniosek.
Potwierdza to coraz częstsze wrażenie, że w miarę czasu erozja spójności “biało-czerwonej drużyny" postępuje coraz intensywniej. Powtarzanie więc teraz gołosłownego w swoim czasie zarzutu, jakobyśmy mieli państwo teoretyczne, zaczyna chyba odbiegać od rzeczywistości.
Zwłaszcza, że to nie minister sprawiedliwości się udał na Nowogrodzką, ale Prezes do ministerstwa. Wiosna więc najwyraźniej niesie ze sobą zmianę i to nie tylko dlatego, że Robert Biedroń swoją partię przybrał jej nazwą.

czwartek, 14 lutego 2019

Kresy

To wygląda tak: najpierw się ogłasza, że budowa "taśmowych" wieżowców była prowadzona z inicjatywy pana Birgfellnera, potem Wyborcza pokazuje upoważnienie dla Austriaka do prowadzenia budowy K-Towers, podpisane przez wszystkich zarządców ...Srebrnej. Najpierw dygnitarz zapewnia, że nigdy, przenigdy nie zalecał aby wystrzelano dziki, potem media prezentują materiał wskazujący, że wręcz przeciwnie.
To i wiele innych przypadków sugeruje, że albo kierownicze gremia dobrej zmiany są dotknięte jakąś dziwną amnezją, albo panuje w nich przekonanie, iż trapi ona suwerena.
Widać też od razu, jak pomocne jest tło dla obecnie prowadzonej polityki. Kiedy częstotliwość kłamstw podnosi się do niespotykanych dotąd wyżyn, każde następne ginie w zamęcie spowodowanym przez poprzednie. Razi więc coraz mniej. Tyle tylko, że rosnące zagęszczenie sprzecznych enuncjacji, opuszczającymi te same usta bardzo skraca czas pomiędzy przeciwnymi doniesieniami.
Rzecz implikuje zatem ubóstwo retoryki, wykorzystywanej przez polityków do zwalczania demaskatorów nieprawdziwych informacji. Z powodu nazbyt licznie serwowanych kłamstw nie bardzo się udaje na poczekaniu wymyślić stosowną liczbę określeń obelżywych wobec argumentacji tych, którzy by się odważyli ujawniać konfabulacje.
W kontekście afery taśmowej mamy więc jedynie pogardliwego “kapiszona”, powtarzanego przez wszystkich wyrazicieli dobrej zmiany. O ile w ustach mniej lotnych z nich to słowo brzmi naturalnie, prochu przecież i tak nie wymyślą, o tyle dziwi, wypowiadane przez wierchuszkę. Pewnie dlatego tam się dodaje przymiotnik: zmokły.
Chociaż przedwczoraj mieliśmy też próbkę wyolbrzymienia problemu, zamiast wyszydzania. Kiedy posłanka opozycji wspomniała o sędziach dublerach, została oskarżona o zaszczucie na śmierć takim określeniem dwóch członków Trybunału Konstytucyjnego, którzy zmarli od czasu zaprzysiężenia ich przez prezydenta. Czyli jawią się również nowe sposoby serwowania nieprawd. Te jednak zanadto jeszcze wyprzedzają aktualny poziomu absurdu. Na razie więc budzą sprzeciw nawet wśród wyrazicieli dobrej zmiany.
Widać jednak wyraźny trend rosnący i to przyspieszający głoszenie bzdur. W miarę upływu czasu coraz prędzej zmierza do nieskończoności. Ludzie obeznani z matematyką określają go eksponencjalnym. Zawsze taki rozwój wypadków poprzedza załamanie zjawiska. Nie da się przecież nieskończenie kłamać.
Blisko więc, już coraz bliżej końca dobrej zmiany. Mamy dowód matematyczny. Zresztą nie trzeba aż tak. Gerald Birgfellner wystąpi o 40 milionów odszkodowania. To więcej niż wartość Srebrnej. Przejmie więc spółkę wraz z nieruchomościami. Adwokaci nie omieszkają wystąpić z wnioskiem o natychmiastowe zabezpieczenie majątku pozwanego. Skończy się przewaga nad konkurentami. Bo kiedy nie ma się miedzi, to się na ... właśnie.

środa, 13 lutego 2019

Taśmociąg

Kazimierz Kujda podał się jednak do dymisji po tym, jak Beata Mazurek oświadczyła, że powinien to zrobić i jego wniosek powinien być przyjęty. Zaraz po tym zebrała się rada nadzorcza Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i poparła prośbę o zwolnienie. Minister ją przyjął natychmiast. To szybkość bez mała równa chyba tylko tej, z jaką CBA po kilkudniowym poszukiwaniu u siebie stosownego wniosku uznało, że nie ma czego szukać w preześnych oświadczeniach majątkowych.
Wynikałoby z tego, że dobra zmiana nie toleruje współpracowników komunistycznej bezpieki nawet, kiedy się bożą, jakoby nic złego nikomu nie zrobili albo że nie dano wiary zapewnieniom byłego szefa Funduszu, iż tak właśnie było.
W ogóle rzecz jest wielce interesująca. Profesor Dudek jest przekonany, że preześni współpracownicy wiedzieli, co kryje przeszłość zdymisjonowanego właśnie dygnitarza. Wedle Pawła Kowala była to rzecz powszechnie tam znana. Jeżeli tak, to należy Prezesowi pogratulować otoczenia. Chyba że mu donieśli o tym wcześniej, wtedy znowu należą mu się gratulacje, tym razem za ...hipokryzję?
Tradycja przez wieki ukształtowana dla podobnych zdarzeń wymaga, aby odsunięci byli także członkowie rodziny osoby napiętnowanej niełaską osoby najwyższej. Przecież z ust prominentnych wyrazicieli obecnej ekipy słyszeliśmy zarówno o genetycznym patriotyzmie, jak i genie zdrady. Ilość jednak informacji, którą tymczasem w biało-czerwonej drużynie musiał posiąść wysoko postawiony urzędnik może spowodować zakończenie łańcucha zdarzeń na jego oddaleniu.
Tak czy owak dobra zmiana przechodzi do coraz głębszej defensywy. Kiedyś się w takich wypadkach mówiło o przejściu na nowe, z góry upatrzone pozycje. Teraz to jednak niemożliwe. Przecież to by wyglądało, że protagoniści dobrej zmiany biorą pod uwagę fakt, iż niektórzy z nich mogą być dotknięci skazą współpracy z bezpieką.
Nie da się przewidzieć wszystkich konsekwencji ujawnienia nagrań rozmów Prezesa z Geraldem Birgfellnerem. Powinowatym. Zaufanym. Może dlatego, że właśnie więzy osobiste są przez dobrozmieńców traktowane najwyżej. Przecież ideologiczne pomyłki zawsze miały najwyższą wagę.
I najbardziej bolą. Ideologia bowiem, która się cofa, przegrywa bezpowrotnie.

wtorek, 12 lutego 2019

Trzeci

Joanna Szczepkowska przypomniała hasło kandydatów solidarnościowych z 1989 roku. “Nic wam nie obiecujemy” – mówili. Dodaje jeszcze, że nie można stworzyć Polski dla wszystkich. Wydaje się, że obie te konstatacje pozostają w sprzeczności ze sobą.
To nie dlatego, że wszystko znaczy nic, ale dlatego, że nikt sobie nie może uzurpować lepszej wiedzy o potrzebach i aspiracjach obywatela od niego samego. Jeżeli więc potencjalni prawodawcy nie obiecywali, że ogół otrzyma od nich cokolwiek, stwierdzali tym samym, że pozostawią każdemu samodzielne zaspokojenie jego potrzeb.
Rzeczywiście więc, jak powiada pani Szczepkowska sypiący obietnicami Biedroń nie różni się w tym względzie od Kaczyńskiego. Obaj też utrzymują, że dobrze wiedzą czego potrzeba Polakom, bo obaj objechali reprezentatywną liczbę miejscowości i poznali ich pragnienia.
Tyle że każda wypowiedź wymaga interpretacji, bo mowa jest zbiorem symbolicznych znaków, a ich znaczenie nie tylko jest szerokie, ale podlega wpływom mody, czasu i okoliczności. W tej sytuacji to co z usłyszanej treści pochwyci jeden z słuchających polityków nie musi się zgadzać z tym, co usłyszał inny. Każdy bowiem z nich ma swój własny filtr poznawczy, ukształtowany przez jego wiedzę i doświadczenie.
Demokracja zaś, to prawo do nieposłuszeństwa, do sporu. Dopiero w wyniku ciągłych dyskusji ujawnia się to, co jest dla ogółu w tej chwili najlepsze. Dlatego w 1989 roku zwyciężyła Polska samorządowa, dlatego kandydaci na posłów niczego nie obiecywali, dlatego wreszcie plan Balcerowicza zasadzał się na uwolnieniu gospodarki z ryzów centralizmu i wdrożenia osobistej odpowiedzialności obywatela za jego decyzje.
Pani Joanna więc ma rację, że zarówno Biedroń, jak Kaczyński wabią do siebie wyborców obietnicami, ale trzeba tu Biedroniowi przyznać, że staje w obronie Konstytucji, ta zaś zapewnia wolność, osiągniętą w 1989 roku.
Jak zauważył Andrzej Olechowski żadna z ekip sprawujących poprzednio władzę nie odważyła się na przywracanie peerelowskich sposobów zarządzania. Dobra zmiana jest w tym względzie pierwsza. Biedroń jednak dąży do odwrócenia tego procesu i również dlatego zrównanie go z Kaczyńskim nie wydaje się sprawiedliwe.

poniedziałek, 11 lutego 2019

Sieciarze

Ciągle pracuje! Wszystkiego przypilnuje i jeszcze inni, niektórzy, wtykają mu szpilki. To nie ludzie – to wilki! [Miś]
Wedle wczorajszych doniesień w dzisiejszym wywiadzie dla jednego z tygodników będzie można znaleźć pytanie: komu przeszkadza wizerunek krystalicznie uczciwego Jarosława Kaczyńskiego”? I odpowiedź Prezesa: “Różnym siłom wewnętrznym i zewnętrznym. Rzucili przeciwko mnie wszelkie możliwe zasoby, podeptali wszystkie zasady”. Jeżeli to prawda, to nasuwa się szereg uwag.
Zgodnie z wymogami erystyki Prezes również teraz nie wchodziłby w szczegóły, kiedy mówi o przeciwnikach. Dawno zresztą powoływał się w takich wypadkach na szarą sieć, czy inny układ. Pozostawiał interpretację odbiorcom przekazu. Ci zaś robią to wedle własnej wiedzy. Narodowcy więc widzą tu obcych, antysemici Żydów albo nie tylko ich, ale jeszcze masonów i cyklistów, syndykaliści dostrzegają kapitalistów, dewoci innowierców i ateuszy, wszystkich zaś uważają za komunistów. Bardzo to ambarasujące persony w oczach prawowitego zwolennika dobrej zmiany.
I teraz by się stała rzecz straszna. Ujawnione bowiem teksty pociągnęły też za sobą pytanie o tego, kto dokonywał nagrań? Wychodziłoby, że najprawdopodobniej ktoś z rodziny. Nie odpowiada się za postępowanie krewnych, ale dobrozmieńcy z zasady mają niesłuszne koligacje za złe.
Byłoby gorzej. Powszechna lustracja, zaordynowana państwu przez PiS w czasie IV Erpe objęła prawie wszystkich pracowników, zatrudnionych na wiodących stanowiskach w instytucjach publicznych, z wyjątkiem NFOŚ. I tam właśnie ujawniono osobę, której akta są w zastrzeżonym zbiorze w IPN.
Byłoby fatalnie. Przecież zawartość zastrzeżonego zbioru, zajmującego około dwóch kilometrów półek z pionowo ulokowanymi teczkami (sic!) jest znana tylko nielicznym i najbardziej zaufanym. Czyli z przecieku by wynikało, że tam też jest ktoś z galerii rzeczonych nikczemników i to na wiodącym miejscu.
Co zaś do złamania zasad, to wedle wielu z całej fali “taśmowej” informacji wynika, że nie złamano prawa. Idąc więc za symetrystycznym raczej rozumowaniem Piotra Trudnowskiego, które wczoraj zaprezentował u Małgorzaty Łaszcz, mamy złe prawo, bo pozwala na postępowanie sprzeczne z odczuciami większości Polaków. Żadna partia się nie pokusiła o jego naprawę, łącznie z PiS-em.
Czy by warto zatem było pisać jeszcze o “siłach zewnętrznych”, kiedy wewnętrzne są tak przewrotne i przemożne? I co ma przeciwko temu zrobić sam Prezes? Rzeczywiście trudno by było zaprzeczyć pani Mazurek, że moglibyśmy być zaskoczeni, ale czy miło?

niedziela, 10 lutego 2019

Kurzawa

Robert Biedroń doświadczy chyba skutków oportunizmu swoich wyrazicieli. Przedstawiciel jego ugrupowania oznajmił w TVP, że w sprawie kobiet PO była gorsza od PiS-u. Odwoływanie się do poparcia mniej roztropnej części elektoratu musi prowadzić do zderzeń ze zdrowym rozsądkiem. Tyle tylko, że może też mieć fatalne następstwa. Ich poprzednicy w głoszeniu swojej odwagi i bezkompromisowości w zwalczaniu zła wpadli w dokładnie tę samą pułapkę.
Kiedy ogłosili powszechną i bezwzględną lustrację, jakoś dziwnie zapomnieli objąć nią Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska. Tam właśnie na przemian z prezesowaniem Srebrnej (tu też nie lustrowano?) zatrudniał się jako szef ich protegowany, skądinąd zarejestrowany jako TW. Organizował nawet w Funduszu sympozjum na temat szkodliwości ubeckich delatorów dla bezpieczeństwa państwa.
Plama na wizerunku najwierniejszego depozytariusza dobrozmiennych wartości wyszła na jaw (układ?) mimo że stosowne dokumenty trafiły do zbioru zastrzeżonego, gdzie się przechowuje teczki tych, których niesławna przeszłość jest godna utajnienia. Mimo to wypłynęły podobnie zresztą jak tajemnice wiceministra z dziwnymi podpisami poparcia list wyborczych, czy szefa WORD, instytucji egzaminującej kierowców, który był karany za łamanie przepisów odebraniem punktów w liczbie wymuszającej ponowne przystąpienie do egzaminu na prawo jazdy.
Stwarzanie wrażenia, że się ma receptę na wyplenienie zła, jest odwiecznym sposobem zdobywania władzy. Również wykazywanie, że inni są nikczemnikami, a zwolennicy odmiennego poglądu wcieleniem diabła, które w dziele obrony dobra należy unicestwić. Wtedy też cel uświęca środki. Stąd się wzięły gułagi, stosy i inne takie zbożne sposoby zachowania rządu dusz.
Kiedy się początkowo łamie tylko niektóre zasady, potem w kąt idą wszystkie. Wścibskie zaś media potrafią ujawnić fałsz. Ten się zresztą od razu daje wyczuć w nadgorliwości politycznych prestidigitatorów. Stąd namaszczona walka z upadłym komunizmem natychmiast kazała podejrzewać nieczyste intencje jej liderów. Teraz głosiciele nowego sposobu uprawiania polityki, rzekomo bez kłótni a za pomocą argumentów, sięgają do demagogii, oczywistej dla każdego, kto potrafi sobie przypomnieć chociażby losy dyrektywy antyprzemocowej.
Nie jest łatwo wejść do polityki na skróty, nie przecząc sobie samemu. Jeżeli walka polityczna ma służyć doraźnym celom, łatwo schodzi na manowce. Biedroniowcy utrzymują, że ich celem ma być trwała naprawa Rzeczypospolitej, a nie doraźne nachapanie się. Sięgając do PiS-owskich metod zwalczania konkurencji narażają się na utratę wizerunku, mimo że daleko im jeszcze do przykładodawców.

sobota, 9 lutego 2019

Obwarowania

Prokurator Parchimowicz, prezes stowarzyszenia “Lex super omnia” utrzymuje, że minister Ziobro będąc prokuratorem generalnym bezprawnie piastuje mandat posła. Konstytucja zabrania tego oskarżycielom publicznym. Aliści nawet promowanie samej nazwy ustawy zasadniczej jest obecnie źle widziane, to o czym tu mówić. Wedle stowarzyszenia w prokuraturze też coraz mniej jest aktów oskarżenia, coraz więcej propagandy. Wydaje się, że nie tylko tam.
Ostatnio obserwujemy kolejny odcinek serialu taśmowego. Początkowo był on w propagandzie dobro-zmiennej świadectwem kryształowej uczciwości, potem powodem do obrazy, teraz się w trzeciej odsłonie okazuje, że nie ma w nim niczego, bo inkryminowana faktura wprawdzie jest, ale jej nie ma, bo nie jest fakturą. Prezes się o tym wypowie dopiero w przyszłym tygodniu i wedle pani Mazurek będziemy mile zaskoczeni. Podobno ma to być wywiad udzielony braciom Karnowskim.
– To na pewno są początki systemu oligarchicznego, ale myślę, że nieudane początki – mówi Marek Chmaj w wywiadzie Justyny Koć, komentując taśmowy serial. Szczęśliwie za zniewolenie Polaków wzięli się teoretycy i wyszło jak zwykle.
Z tła się znowu wyłania kwestia lustracji. Okazuje się, że w zastrzeżonych zbiorach IPN-u jest jakaś deklaracja, podpisana przez najbardziej w sprawy Srebrnej wtajemniczonego współpracownika Prezesa, który sobie nie przypomina jaki ów papier był, ale zapewnia, że na pewno niczego nie donosił. Profesor Żaryn powiedział, że to typowe tłumaczenie osób przekonanych o niekompletności materiałów Instytutu. Poseł Brejza zaś przypisuje fatalną przeszłość zawodową zaufanej sekretarce preześnej.
IV Erpe była w tym względzie bardziej rygorystyczna. Obwinianą o współpracę wicepremier Gilowską dymisjonowano wtedy, zmuszono do upokarzającej autolustracji, poddano publicznemu procesowi i dopiero po pomyślnych wynikach przywrócono na stanowisko. Teraz jakoś o tym nie słychać.
Obejmując rządy obiecywano różne rzeczy. Nawet odbudowę zamków kazimierzowskich. Miało to w Polakach odtworzyć poczucie własnej wartości. Widać dobrozmieńcom jej brakuje. I to nie tylko z powodu zrujnowanych warowni ze średniowiecza. Stąd zapewne kolejne zawirowania propagandy, która musi wyszukiwać coraz zabawniejszych sprostowań dla poprzednich swoich nieudanych odkryć.
Prawo oznacza porządek a sprawiedliwość równe traktowanie. Nic więc dziwnego, że już wcześniej politycy opozycji drwili, iż z dumnej nazwy partii pozostało jedynie “i”. Teraz się dobrozmieńcy tylko tłumaczą. Przecież nie odbudowano zamków. To i skąd mają mieć pewność siebie i konsekwencję wypowiedzi?

piątek, 8 lutego 2019

Opoka

– Belgowie i Holendrzy będą jeździli polskimi rowerami, Włosi będą siedzieli na polskich meblach a cała Europa będzie kosztowała polskiego jadła – tak premier Morawiecki postrzega perspektywy naszej gospodarki. O cepeliowskich lalkach nie wspomniał.
W zapomnienie bowiem, niczym kwoty wolne od podatku, poszły zarówno elektryczne samochody jak i innowacje. Grafen, który miał być naszą specjalnością produkują inni, a u nas spółka, która go miała wytwarzać wedle rewolucyjnej technologii, opracowanej w Polsce, wyprzedaje maszyny, aby jakoś przetrwać. Nic dziwnego, jest kontrolowana przez państwo, a państwowi specjaliści od zarządzania są najlepsi na świecie, ale tylko we własnym mniemaniu.
Szesnaście tysięcy małych sklepów osiedlowych padło, kiedy w ich obronie zarządzono zakaz świątecznego handlu w supermarketach. A jeszcze nie wszystkie niedziele są nim objęte. Najwięcej ludzi zabito dla ich dobra, ale przecież nie sklepów. A tu?
Wedle słów swego prezesa NBP będzie rarogiem wśród banków, bo ma pokazywać także wynagrodzenia dyrektorów. Tak mniej więcej Adam Glapiński mówił o nowej ustawie. Obliguje ona do ujawniania zarobków nawet pań, których dochody niedawno epatowały opinię publiczną. Szyderczo też zapytał, co by było, gdyby skłonił 3-tysięczną załogę swej instytucji do zasypania sekretariatu wicepremiera Gowina pytaniami o zarobki pracowników w jego resorcie. O senatorze Jackowskim też mówił, że ma nadzwyczajne skłonności do ujawniania.
Są i najnowsze rewelacje z serialu taśmowego. Jak pisze Onet.pl, Jarosław Kaczyński wysłał Agorze “ostateczne wezwanie przedsądowe”. Żąda w nim przeprosin, bo ujawniono treść nagrań dokonanych bez jego wiedzy. Ponadto bezpodstawnie sugerowano, jakoby mógł popełnić przestępstwo płatnej protekcji, przekroczenia uprawnień posła, oszustwa. W najnowszym odcinku “Gazeta Wyborcza” pisze, że “nie zarzucaliśmy mu korupcji, a o domniemane oszustwo oskarża go członek jego rodziny”. “Jeśli (taśmy Kaczyńskiego - red.) dowodzą uczciwości, to po co grozić sądem?" - cytuje dalej rzeczony portal.
Tak czy owak zła passa PiS-u trwa i to wywołana jego własnymi poczynaniami. Rządowi ochroniarze wzięli więc na siebie trud rozbijania dygnitarskich limuzyn, bez angażowania w to ochranianych dygnitarzy. Przecież oni bez tego mają dosyć kłopotów.
Ale też każdy stoi tam, gdzie się sam ustawił.

czwartek, 7 lutego 2019

Nadzieja

Jedynowładca nie rządzi niczym. Nie da się wszystkim zarządzać, wobec czego łapie to, co mu się akurat nadarzyło, a reszta biegnie własnym torem. Tym bardziej szparko im mniej inicjatywy mają bierni, mierni, ale wierni, których wokół siebie gromadzi taka władza. Bo każdy bardziej samodzielny funkcjonariusz rychło się zderza z szefem, nawet jak ma dobre intencje. Totumfaccy łatwo je wyperswadują znerwicowanemu przez ciągłe porażki wodzowi, w dodatku wiecznie zastrachanemu o rzekome spiski.
W autokracji więc rządzi przypadek. Ten wybiera rozwiązania wedle rozkładu prawdopodobieństwa. Ponieważ dobrych możliwości jest mało, rzadko na nie trafia. Mało jest także złych, najczęściej więc stosuje nijakie, przeciętne. To by jeszcze nie było najgorsze, ale każde rozwiązanie ma swoje konsekwencje, które wymagają kolejnych decyzji. Te drugie pochodzą już z gorszej puli możliwości od poprzednich. To tak jak z zapłatą za k-wieże. Najpierw jej uczciwie nie uiszczano rzekomo z braku faktury, teraz jeszcze trudniej rzecz będzie można tłumaczyć po jej ujawnieniu przez media.
Skutkiem takiego mechanizmu jest nieuchronne staczanie się jedynowładztwa w klęskę. Rzecz jeszcze potęguje negatywny dobór personelu. Mechanizm wykluczania indywidualności ukazano wyżej. W jego wyniku przy autokracie pozostają głównie osoby, których u Elizy Michalik Andrzej Pągowski nazwał “ludźmi nikt” lub “ludźmi chorągiewkami”. Jedni są bierni i trwają w strachu przed sprowadzeniem na siebie intrygi, inni to sprytni arywiści. Na całym zaś dworze wre od spisków, układów, koterii i zdrad.
Wynikiem podejmowania coraz gorszych decyzji tudzież bezhołowia są mnożące się afery, wstrząsające autokracjami. Tam, gdzie opanowano media, są one zamiatane pod dywan. Gdzie indziej coraz mocniej bulwersują opinię publiczną. Pół biedy kiedy publika ma szansę na zmianę stanu rzeczy przy pomocy wyborów. Kiedy takiej nie ma, rzecz kończy się rewolucją, której zawsze towarzyszą zbrodnie i która zawsze oznacza restaurację autokracji.
Tego właśnie dzięki “Solidarności” udało się nam uniknąć w 1989 roku. Ukoronowaniem działań Związku były obrady Okrągłego Stołu, których trzydziestolecie mieliśmy wczoraj. I właśnie pamięć tamtego wyzwolenia powoduje, że jedynowładztwo ma u nas niewielkie szanse na powtórkę. Bo przecież nie daliśmy się chyba w ciągu jednego pokolenia sprowadzić do roli biernych łykaczy propagandowych zaklęć.
Albo?

środa, 6 lutego 2019

Kompetencje

Pełne wstrętu oblicze dygnitarza, pytającego z ekranu w czyim interesie dziennikarz ujawnił wprowadzanie mięsa padłych zwierząt do obrotu, była pierwszą i typową reakcją ministra na efekty niedoskonałości zarządzanej przezeń branży. Dziennikarz bowiem wykonał swe dzieło w interesie czytelników, których ostrzegł przed niebezpieczeństwem spożywania padliny, a nie w służbie dobrej zmiany. Panaministrowa zatem odraza była w istocie wyrażeniem stosunku do obywateli, inspirujących takie właśnie postępowanie mediów.
Ostatnio, wobec unijnej kontroli pan minister już nie zarzuca niczego dziennikarzowi. Prezentuje teraz depresyjną mimikę, bo procedury pogwałcili źli ludzie. Zapowiada więc zacieśnienie kontroli czy jakoś tak. Dalej ani słowa o rozwiązaniu problemu utylizacji padłych i chorych zwierząt, o ubezpieczeniach rolników od takich przypadków. Czyli znowu rusza akcja, bez troski o system. Niebawem więc znowu będziemy narażeni na oglądanie urzędniczej abominacji. Akcje przecież nie trwają długo.
Skutkiem zaś nawet incydentalnego wprowadzenia padliny do obrotu będzie utrata zaufania odbiorców i możliwe, że upadek wielomiliardowego rynku naszego mięsa. I tego zagrożenia nikt nie przypisuje swoim zaniechaniom. Możemy więc mieć powody do obaw, że niebawem skutki błędów zarządzania ujawnią się w innych branżach i rzeczywiście nasz eksport zniknie nawet bez udziału zawirowań światowej koniunktury gospodarczej. Mieliśmy przecież wcześniej upadki koni w Janowie, teraz mięso padłych krów, niechciane nagle a upragnione wcześniej wieżowce.
Wedle wyrazicieli dobrej zmiany Prezes jednak nie zarządza wszystkim w państwie, jakby to miało wynikać z ujawnionych taśm. Również pisma przedsądowe, kierowane do Gazety Wyborczej w sprawie jej komentarzy przeczą podejrzeniom o preześnym ingerowaniu nawet w sprawy spółki, która miała inwestować w słynne dziś gmachy, a której były szef się chyba zwyczajnie przejęzyczył w publikowanej wczoraj rozmowie z Austriakiem. Najpewniej to nazbyt gorliwi podwładni zawracają Prezesowi głowę swoimi problemami zawodowymi, a on im udziela rad. Kiedy zaś nie uzyskują audiencji, stają się... bezradni.
W takiej sytuacji trudno też urzędnikowi przypisywać winy za niedoskonałość systemu ochrony jakości wytworów naszego przemysłu spożywczego, nawet jak ich sprzedaż tworzy istotną część dochodu narodowego. Może nawet zwłaszcza wtedy. Najpewniej w rozumieniu nazbyt lojalnego funkcjonariusza własna inicjatywa przeczy kompetencjom góry. To może by zamiast rad dawać urzędnikom samodzielność?
Bo skutki dotychczasowego zarządzania wypadają kiepsko. A jak się do tego ma suweren, demokracja, wizerunek Polski? Właśnie.

wtorek, 5 lutego 2019

Odwilż

Wiosna rusza w Polskę. Wynajęli autobus, nie nazwali go wprawdzie dudabusem, ale pewnie tym bardziej będzie śledzony przez media. Na razie więc w kąt poszły wszelkie taśmy. W tym względzie się sprawdziło, że biedroniowcy działają na korzyść PiS-u. Aliści w najbliższym czasie ujawnią się nastroje, które zainspiruje program nowej partii. Te zaś znacznie silniej od tego, co dotąd oglądaliśmy uderzą w obskurantyzm, matecznik dobrej zmiany.
Furia bowiem z jaką jest atakowany Jurek Owsiak i jego Orkiestra ma w przypadku Wiosny znacznie większe powody do wrzenia. Przecież zarówno WOŚP jak Przystanek Woodstock demonstracyjnie wręcz odwracają się od spraw światopoglądowych. Robert Biedroń zaś z taką samą emfazą jak Jurek Owsiak idzie znacznie dalej. Nie tylko zapowiada rozdział religii od państwa, ale wręcz świeckie aspiracje Polaków stawia na czele swych celów.
W tej sytuacji nie dziwi przyczajenie przeciwników. Nie spodziewali się chyba takiej śmiałości. Na razie więc niczym przy pierwszych doniesieniach o taśmach Kaczyńskiego próbują pokazać program Wiosny jako działanie na własną korzyść. Potem przyjdzie jednak czas na odpowiednik przedprocesowych wezwań do przeprosin za pomówienie o “walkę z uczciwością”.
W istocie bowiem usłyszeliśmy, że państwo nie było dostatecznie silne, aby od razu zapobiegać rozwojowi niekorzystnych tendencji, które w końcu umożliwiły zdeptanie trójpodziału władzy, niezależności organów ścigania, ściganie tych, którzy się odważyli propagować Konstytucję, wreszcie otwarcie dezawuować Unię Europejską. W krótkim czasie zniweczono wszystkie osiągnięcia “Solidarności”. Z liderów demokratycznych przemian przeobrażono nas w naśladowców najgorszych wschodnioeuropejskich populizmów. I program Wiosny zapowiada radykalną naprawę.
Powiadają, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale Wiosna budzi do życia polski entuzjazm podobnie jak wiosna przyrodę. Koalicja Europejska nie powinna więc obrażać się na nową partię, jeżeli nie chce stanąć w jednym szeregu z parafiańszczyzną, która niebawem zionie w kierunku nowej partii jeszcze większą złością od tej, której od lat doświadcza WOŚP.
I bardzo dobrze. Nic tak nie odpycha jak obskurantyzm. Szczególnie obnażony przez własną nienawiść. Kiedy zaś Wiosna się stanie dla opozycji inspiracją do wykazania większej odwagi, no będzie musiała narzekać na konkurencję. Wszak ona zawsze poprawia ofertę.

poniedziałek, 4 lutego 2019

Neutralność

W tle wojenki o odzyskanie Europejskiego Centrum Solidarności pobrzmiewa argument o interesowności państwowych dotacji. Oto jeżeli państwo, czytaj rządząca formacja przyznaje fundusze jakiejś instytucji, to ma prawo od niej wymagać powolności dla tego, co się kiedyś określało “linią partii”. Rzecz jest powtarzana przez wielu polityków i publicystów i budzi oczywisty sprzeciw.
Dlatego program, który wczoraj zaprezentował Robert Biedroń, w wielu punktach wielce idealistyczny, ale zapowiadający całkowitą równość wobec prawa nie tylko ludzi wykluczonych z różnych powodów, ale także uprzywilejowanych dotąd osób i instytucji znajdzie na pewno zwolenników. Zwłaszcza wśród tych, którzy mają dość różnych aberracji ideologicznych.
Po pierwsze bowiem państwo dysponuje pieniędzmi obywateli, ci zaś mają nie tylko różne zapatrywania, ale wyznania, orientacje seksualne, nawet rasy. Jeżeli tak, to jedynym kryterium przyznawania jego łask może być prawo. Kiedy więc obdarowywana grupa społeczna lub instytucja nie wykorzystuje uzyskanych środków przeciwko innym, ma wszelkie predyspozycje do państwowego wsparcia.
Po drugie “dłużej klasztora jak przeora”. Państwo, to nie rządząca nim ideologia lub zgoła partia. Nie tylko musi podejmować decyzje oparte na racjonalnych przesłankach, ale korzystne do wszystkich obywateli, bez wyjątku. Dlatego powinno dbać o równe szanse wszystkich i być neutralne nie tylko światopoglądowo, ale także gospodarczo i historycznie.
To ostatnie jest szczególnie ważne. Nie da się obrazić uczuć narodowych czy jakichkolwiek, kiedy one wynikają z rzeczywistości. Nie można przecież zaprzeczać faktom, a kiedy się to robi, samemu się popada w śmieszność i to niezależnie od pobudek, z jakich się działa. Państwo więc nie musi niczego kształtować, szczególnie zaś zmieniać przeszłości.
ECS zaś, które propaguje w Europie ideały Wielkiej “Solidarności”, prezentuje światu najjaśniejszą stronę naszej najnowszej historii. Trudno więc o bardziej oczywisty powód, dla którego powinno być promowane przez każdą władzę. Bo patriotyzm, to wprawdzie też obowiązek naprawy błędów, rzecz niemożliwa bez świadomości ich popełnienia, to jednak również prawo do dumy ze wspólnych osiągnięć.
Trudno zatem nie zauważyć, że Robert Biedroń głosi program przeciwko naszym problemom, a nie komukolwiek. Dobrze więc będzie, kiedy wejdzie do Sejmu następnej kadencji.

niedziela, 3 lutego 2019

ECS

Europejskie Centrum Solidarności zostało pozbawione przez ministra części dotacji Ministerstwa Kultury. Okazało się nie dość pokorne i w swych ekspozycjach nie uwzględnia preferencji dobrej zmiany. W dodatku na czołowym miejscu prezentuje portret Lecha Wałęsy.
Pewnie chodzi też o to, że ECS nie popiera popularnego w kręgach dobrozmieńców poglądu, jakoby to komuna zorganizowała całą legendę “Solidarności”, działając wbrew jej skrajnie lewicowej części, której liderzy już od 1980 roku zarzucali kierownictwu Związku agenturalność. Potem zaś w wyniku zmowy okrągłostołowej ancien regime zachował władzę i dokonał zdradzieckiej transformacji, którą teraz dopiero dobra zmiana przywraca na tory “sprawiedliwości społecznej”.
Rzecz jest szczególna, bo ECS w trzydziestą rocznicę czerwcowych wyborów w 1989 roku organizuje obchody Tygodnia Wolności. Dobra zmiana zaś w ogóle tego jubileuszu nie dostrzega. Spór więc jest fundamentalny i jego korzenie sięgają daleko wstecz. Wczoraj zaś Rada ECS odrzuciła warunki ministerstwa, jakim obwarowano uzupełnienie dotacji, bowiem jak powiedział Bogdan Lis “trzeba się skupić na trosce o przyszłość, a nie na poprawianiu przeszłości”.
Z powodu awersji do postawy Centrum minister kultury prawie rok zwlekał ze złożeniem podpisu pod nominacją dla jego dyrektora, nie tylko zmniejszył finansowanie o trzy miliony złotych z wnioskowanych siedmiu. Jest to kwota, która stanowi ułamek otrzymywanych przez instytucje wspierające dobrą zmianę, ale dla Centrum stanowi poważną sumę. Aby więc biedzie zaradzić zorganizowano publiczną zbiórkę i już w ciągu dwóch dni uzyskano z nawiązką finansowy ekwiwalent ministerialnego gniewu.
Zadziałał tu ten sam mechanizm, który napędza hojność rodaków dla WOŚP. Im bardziej dobra zmiana ją dezawuuje, tym więcej zbiera datków. Oba wypadki lepiej od wszelkich sondaży pokazują nastroje społeczne Polaków. Odpowiadając bowiem na pytania ankieterów, respondenci mówią, co każe im przezorność. Wbrew bowiem zapowiedziom nie czują się anonimowi. Wszak nie można ufać słowom, kiedy polityk, któremu wedle oficjalnej propagandy gazeta zapewniła przeprowadzenie dowodu jego kryształowej postawy, straszy ją sądem i żąda za to przeprosin.
Tutaj mamy do czynienia z angażowaniem własnych pieniędzy w dzieło uznawane za dobre i przez dobrozmieńców odsądzane od czci i wiary. Plebiscyt jest jednoznaczny i jego wyniki wskazują rzeczywiste preferencje Polaków.
Wspaniała zmiana nie ma więc przed sobą dobrych perspektyw i stąd jej obserwowana ostatnio zwiększona nerwowość.

sobota, 2 lutego 2019

Zwrot

Ten, który wszystkich za rzekomą nikczemność “łaje i potrąca” teraz sam podlega podobnym akcjom. Taśmy prawdy, które demonstrowały jak się w środowiskach dawnej władzy traktuje politykę, zostały zastąpione nagraniami, na których słychać jak można skorzystać z zawłaszczenia niezależnych instytucji.
Kredyt, który od znacjonalizowanego banku miała otrzymać spółka na zaprojektowanie w Warszawie czegoś w rodzaju piramidy był wyjątkowo dobry dla kredytobiorcy. – Są to warunki preferencyjne w Polsce niespotykane, dla rozpoczynających działalność absolutnie niemożliwe. Bank udziela kredytu 4,5 mln euro na czynności przygotowawcze pod rozpoczęcie budowy i w tym kredytuje odsetki. Mało tego, rata zadłużenia i odsetki nie są płatne miesięcznie ani w jakimkolwiek innym okresie, tylko razem w całości na koniec umowy kredytu. Tego typu model bankowcy stosują tylko do głównej kwoty kredytu, a nie zaś do odsetek. – pisze Onet.pl.
Robert Nowaczyk dodał do tego ambarasujące zeznanie przed komisją reprywatyzacyjną. I nie chodzi tu o rewelacje na temat upojenia osoby, od której w znacznie mierze zależy bezpieczeństwo państwa. Wedle mecenasa główny bohater negatywny warszawskiej reprywatyzacji został ulokowany w Urzędzie Miasta po to, aby umożliwić “załatwienie sprawy Srebrnej 16, czyli działki, na której miałyby powstać wieżowce” znane z inkryminowanych taśm. Roman Giertych, pełnomocnik procesowy Gerarda Birgfellnera podziękował Patrykowi Jakiemu za wyciągnięcie tych zeznań z przesłuchiwanego świadka.
Akcje osłonowe zaś dobrej zmiany głównie jednoczą opozycję. Wnioski o areszty, zniesienia immunitetu nie bardzo się sprawdzają. Znamienne jest podpisanie wczoraj przez byłych premierów i ministrów spraw zagranicznych apelu, w którym czytamy: "Wzywamy odpowiedzialne siły i środowiska polityczne, samorządowe i obywatelskie do wystawienia jednej, szerokiej listy w wyborach do europarlamentu, której celem byłaby odbudowa mocnej pozycji Polski w Unii Europejskiej". Sygnatariusze nie tają, że spodziewają się podobnej formy wspólnego wystąpienia w wyborach parlamentarnych.
Dobra zmiana jest więc w całkowitym odwrocie i chyba już na dobre nie da się tego zmienić.

piątek, 1 lutego 2019

Drogowskazy

Portal Crowmedia.pl przytacza definicję siedziby spółki zamieszczoną w rozporządzeniu Rady Unii Europejskiej. “Jest to miejsce, w którym są wykonywane funkcje naczelnego zarządu przedsiębiorstwa. W celu jego ustalenia uwzględnia się miejsce, w którym zapadają istotne decyzje dotyczące ogólnego zarządzania przedsiębiorstwem, adres zarejestrowanej siedziby przedsiębiorstwa i miejsce posiedzeń zarządu przedsiębiorstwa”. Istotną decyzją jest przecież to, czy zapłacić wielomilionową należność, czy raczej nie.
Jeżeli więc trzymać się tej definicji, można podejrzewać, że w wyniku ujawnienia kolejnej serii nagrań mamy chyba wiedzę o pogwałceniu zasad sprawowania mandatu poselskiego i definicji partii politycznej. Nie wolno im bowiem prowadzić działalności gospodarczej, a z nagranych tekstów i miejsca dokonania nagrania wynika, że ów zakaz nie był chyba przestrzegany. Takie wnioski wyciągnęła Platforma Obywatelska i ma nadzieję, że organa ścigania podzielą tę wątpliwość tudzież wdrożą stosowne postępowanie. PiS zażądał przeprosin za pomówienia.
Nasi śledczy, którzy zatrzymując dawnych współpracowników posła Macierewicza udowodnili, że nie ma dla nich świętych krów, pogłębiają swoje zaangażowanie. Wyrazem tego jest ich wniosek o uchylenie immunitetu parlamentarzyście opozycji, który iście konserwatywny temperament wniósł do liberalnego ugrupowania, a lewicowego wedle swoich prawicowych kolegów z dawnej partii. Stamtąd gromił wspaniałą zmianę słowami, które nie odbiegały daleko od porównań, które jego obecni koledzy z opozycji mogli usłyszeć od wyrazicieli rządzącej partii. Miał on biznesmenom załatwiać intratne zlecenia za usługi seksualne, świadczone na ich koszt rzeczonemu posłowi przez panie lekkich obyczajów. I to dwadzieścia dziewięć razy! Rzecz wyjaśniła CBA w latach 2013 - 2015 i przekazała wtedy prokuraturze. Teraz ją dopiero wydobyto z archiwów. Poseł zaprzecza.
Tymczasem okazuje się, że Polska nie jest jednak izolowana przez zagraniczne publikatory. Dowodzi tego fakt, że Der Spiegel poświęca uwagę naszym pracownikom w Brukseli, wśród których odnalazł wielu dobrze urodzonych. Dobrze, to znaczy w rodzinach elity wspaniałej zmiany. Nie świadczyłoby to najgorzej o zdolnościach zarówno rodziców jak i progenitury. Przecież bez powodu nie zostaje się unijnym urzędnikiem. Zresztą expressis verbis niedawno mówiła o tym bodaj pani premier Szydło.
Rzecz zatem jak zwykle ma dwie strony medalu. Wczorajsze doniesienia prezentują to wyraźnie. Znowu więc wyborcy będą mieli co rozważać. Tyle tylko, że ewentualne doradztwo w tym względzie ze strony polityków lub partii bezpośrednio uczestniczących w zdarzeniach nie ma wielkiego sensu. Nie można przecież być sędzią we własnej sprawie.
Ciekawe więc, co się z tego galimatiasu ostanie? Jest cała paleta możliwości.