Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

wtorek, 22 lipca 2014

Pajdokraci

Spór o demokrację sięga starożytności. Jego istotą jest odpowiedź na pytanie czy zbiorowość jest w stanie się oprzeć demagogii, jeżeli odrzuci władztwo tego “co wobec nas uprzednie” [R. Rorty]. I tu się zaczyna problem. Jako “uprzednie” można przecież podstawić “wartości” pozwalające nie tylko kontrolować ludowładztwo, ale je zgoła odrzucić. I tak Hitler wykorzystał nację a Lenin proletariat jako antydemokratyczną dominantę. Obaj odeszli już w niepamięć. Obaj jednak dzięki cynizmowi zbudowali potężny ruch, grożący zniewoleniem całemu światu. I właśnie ogólnoświatowa potęga niemieckiego oraz rosyjskiego populizmu doprowadziła do globalnej kompromitacji ich zasad. 
W rezultacie naśladowcy klasyków muszą się teraz zadowalać parafiańskim raczej zasięgiem i tam uciekać do promowania zmodyfikowanych też idei, które już raz w czystym wydaniu się okazały bezwartościowe. Obserwujemy więc “polityków”, ubierających demokrację w religijne raczej szatki, dodając im niejako mimochodem narodowych barw, przy troskliwym wszakże eksponowaniu sprawiedliwości społecznej, jako podstawie wszelkiej moralności. Na takiej zapewne podstawie ma być oparta nowa konstytucja, którą podobno zgodnie opracują socjalistyczno prawicowi liberałowie klerykalni, zjednoczeni w jednym organizmie politycznym. 
 
Taka koniunkturalna hybryda łącząca głównie elementy dewocyjne z marksowskimi, jako protezę tego “co wobec nas uprzednie”, przynosi też nieoczekiwany skutek. Kanalizuje poczynania wszelkiego rodzaju oburzonych hiperdemokratów. Oni również są kontestatorami panującego w Polsce eklektycznego ustroju, ale w odróżnieniu od skrytych za “wartościami” zwolenników autorytaryzmu chcą demokrację uwolnić od wszelkich prób narzucania jej jakichkolwiek ograniczeń. Także konstytucyjnych. Wola większości, aktualna, by nie rzec doraźna, ma wedle nich decydować o państwie, prawie, gospodarce a w końcu i własności czy wolności. Na razie są więc skłonni do współdziałania z głosicielami dyktatury aby wespół obalić niesprawiedliwy rzekomo, obecny ład, ale się nie bardzo kwapią do przyjęcia autorytarnych pryncypiów głoszonych przez łże-demokratów. 
 
Z tego chaosu się łatwo wybijają na czoło otwarcie antydemokratyczne ruchy kwestionujące nie tylko uprawnienie klasy politycznej do sprawowania władzy, ale i stawiające w wątpliwość którąś z wartości uważanych przez zwolenników autokracji za świętą. Obserwowaliśmy więc w poprzednich wyborach sukces antyklerykałów, teraz się wybijają kontestatorzy sprawiedliwości społecznej. Za każdym zaś razem wykorzystują dość szeroko rozpowszechnioną pogardę dla klasy politycznej, której zresztą atakowanie przyniosło już dawno marszałkowską i premierowską godność Andrzejowi Lepperowi. Ba, dzięki niemu PiS już raz doszedł do rządów. Ten klasyk powszechnego protestu kwestionował wtedy wszystko, jeżeli nie słowem, to czynem. I niekoniecznie rąk.
 
Mamy więc u nas nadal żywy spór o demokrację, wykrzywianą w dodatku przez cynizm przegranych parlamentarzystów, którzy porzucając własne wartości płaszczą się przed zwalczanymi przez siebie niedawno politykami, kiedy tylko dostrzegają nieskuteczność dotychczas promowanej demagogii. A korzystają na tym coraz bardziej zabawne figury. Za każdym jednak razem inne. Niemodne się też stały gadżety, teraz trzeba policzkować adwersarzy lub przynajmniej głosić absurdy. Emocje się bowiem liczą, nie sztuczne narządy. Nawet pomalowane na różowo. 
 
Ale spór o demokrację jest stary jak świat. I odwieczni są biorący w nim udział antagoniści ludowładztwa, stale jednakowo skłóceni z realiami. Zabawki tylko mają coraz to inne.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Prawidłowości

Stres powoduje upośledzenie ukrwienia tych narządów, które nie są bezpośrednio zaangażowane w obronę zagrożonego organizmu. Ciągłe przebywanie w niebezpieczeństwie, także urojonym, powoduje w końcu zanik wyższych funkcji mózgu na przykład. Dlatego się właśnie żołnierzy wycofuje na okresowy wypoczynek od walki.
Politycy jednak nie dają odetchnąć swoim elektoratom, które mentalnie tkwią w oblężonej twierdzy i ich zwolennicy się chyba wyzbyli możności logicznego myślenia. Czemu by bowiem innemu można było przypisać stwierdzenie, że gdyby właściwie zareagowano na katastrofę smoleńską, nie byłoby teraz ukraińskiego dramatu pasażerów samolotu malezyjskich linii lotniczych.
 
Świat przeszedł do porządku dziennego nad smoleńskim dramatem, bo ten był wynikiem oczywistego zbiegu okoliczności, u podłoża których leżało pogwałcenie zasady omijania przyziemnych stref ograniczonej, czy jak w tamtym wypadku całkowicie zniesionej widoczności. Na nic się zatem nie zdały usiłowania umiędzynarodowienia dramatu czynione przez głosicieli teorii zamachu. Nikt się za granicą nie chciał angażować nawet w komentowanie tragedii, która by nie mogła zaistnieć, gdyby samolotu nie wprowadzono we mgłę. Wobec takiej konstatacji wszelkie próby przedstawienia innych wersji wypadku traciły wszelki sens. Deprecjonowały tylko smutek wielu ludzi.
 
Teraz się świat angażuje w dzieło odszukania sprawców zestrzelenia samolotu nad Ukrainą, bo nie ma najmniejszych wątpliwości, że pasażerski statek powietrzny został strącony podczas rutynowego rejsu międzynarodowym korytarzem powietrznym. Sprawcy chwalili się nawet początkowo swoim “sukcesem” w Internecie. Możemy też na bieżąco obserwować zacieranie śladów, ograniczanie dostępu specjalistów do wraku, czy profanowanie zwłok ofiar. To samo co się u nas w swoim czasie starała wmówić opinii publicznej propaganda zwolenników hipotezy o spisku, który jakoby doprowadził do smoleńskiego dramatu.
 
Teraz jak na dłoni widać różnicę między urojonym a rzeczywistym zamachem. I wyraźnie też widać rolę logicznego myślenia w uprawianiu polityki, które jest niezbędne do uzyskania międzynarodowego poparcia dla swoich tez.
 
Świat jednak nie oszalał. Na szczęście.

niedziela, 13 lipca 2014

Pył

Zjednoczyli się. Aliści tylko z odstępcami od innych partii prawicowych. Nie z ich ugrupowaniami. Nie uznają bowiem ich ideałów. Będą mówić jednym głosem. Wyłącznie pisowskim. 
Uniesiona entuzjazmem ekonomistka i demograf z partii Gowina, jego zastępczyni i samowolna uczestniczka konferencji zjednoczeniowej PiS, na pytanie o warunki łączenia gowinowskich liberałów z pisowskimi etatystami ucieka od odpowiedzi. Z emfazą za to wyraża entuzjazm dla zapowiedzi sprowadzenia przez zjednanych prawicowców emigrantów do Polski. Tych przede wszystkim, którzy w latach 2005 - 2007 masowo opuszczali kraj po dojściu PiS do władzy. Prawica wymaga jej zdaniem jedności. Lojalności zatem zupełnie nie. Konsekwencji tym bardziej. Jacek Kurski cudowi przypisuje swój powrót na łono PiS. Dla Polski wedle niego, dla Polski trzeba zapomnieć o osobistych urazach i powrócić na łono obozu patriotycznego.
 
Realizuje się scenariusz opisany przez Ludwika Dorna. W przyłączanych partyjkach wszyscy mają wszystkich pozdradzać i kiedy już nie będą mogli na nikogo liczyć, zostaną do PiS przyłączeni. Jako wolne atomy, jako dostarczyciele głosów. Czy sobie w ten sposób kupią dalsze trwanie w polityce? Należy wątpić. Bo kto z żelaznego elektoratu zagłosuje na nawróconego kandydata? Chyba, że ten swoje poprzednie odstępstwo odkupi zdwojoną gorliwością. A w partii potrzeba ludzi, którzy bez mrugnięcia okiem będą wygłaszali absurdy, formułowane dla uszu najbardziej bezkrytycznego i kierującego się wyłącznie emocjami elektoratu. Wedle Kaczyńskiego ma przecież powstać wielki, zdyscyplinowany klub poselski. Nie chodzi tu zatem o jakieś ogólne dobro, to by bowiem wymagało uaktywnienia różnych zdań dla odszukania optimum. 
 
Jeżeli zaś chodzi o patriotyzm, to warto mu parę słów poświęcić. Patriotyzm, to miłość do swego kraju niezależnie od tego jakim jest. Bez szczególnych ulepszeń. Z tego by jednak też musiała wynikać chęć uczynienia go takim, jakim by go nie chcieli widzieć wrogowie. Ci zaś nie zawsze mogą zawładnąć sąsiednimi państwami. Zawsze jednak mogą dążyć do ich ekonomicznego osłabienia. Zgodnie z odwieczną zasadą strategii słabe państwa ościenne stają się wtedy zasadniczą przeszkodą w marszu obcych wojsk, które trudno wyżywić na obszarach biednych, zwłaszcza bez dobrych dróg. 
 
Kiedy się więc ktoś kieruje prestiżem swego narodu, chce mu zapewnić międzynarodowy autorytet, nie powinien rzucać gospodarce swego państwa kłód pod nogi. Kiedy zresztą się takimi celami nie przejmuje, również. Ze względu na dobro własne, swych dzieci, rodaków wreszcie, także dla przywrócenia ojczyźnie emigrantów. Nie można zatem nazwać patriotycznym ugrupowania, zapowiadającego rozdawanie pieniędzy i wzmocnienie politycznie motywowanej, czyli wysoce nieefektywnej, państwowej części gospodarki. Takie właśnie postępowanie uczyniło w końcu XX wieku Polskę krajem bezdroży, z reglamentowaną żywnością, czyli idealnym buforem dla Związku Sowieckiego. Przedmiotem a nie podmiotem polityki międzynarodowej.
 
Jeżeli więc nie mamy do czynienia ze zgodą na pluralizm jednoczących się sił a także ich motywacje nie mają wiele wspólnego z patriotyzmem, to chodzi o coś innego. Szumne więc zapowiedzi przyłączanych „prawicowców” wydają się równie nieprawdziwe jak deklaracje przyłączających. Trudno się zatem wyzwolić z podejrzenia, że tu nie chodzi o żadne wzniosłe ideały a o stanowiska, dotacje, apanaże i prestiż. Nade wszystko zaś o wyeliminowanie konkurentów.
 
Czy „głupi polski lud” to znowu kupi? Zebrani deklarację Jacka Kurskiego przyjęli wybuchem śmiechu. Skończyła się jakaś epoka?

sobota, 12 lipca 2014

Metody

Prawo i Sprawiedliwość odbędzie dzisiaj kongres zjednoczeniowy ugrupowań prezentujących się swoim wyborcom jako prawica, bez atoli udziału jednoczonych podmiotów. Te albo nie zostały zaproszone, jak ziobryści albo już wcześniej im odebrano złudzenia, jak gowinowcom. Rzecz jednak nie stanowi najmniejszej przeszkody do pomyślnego przeprowadzenia obrad zjednoczeniowych. Będzie podobno Jacek Kurski. 
Sprawiedliwi mają wprawę w takich poczynaniach. Wykreowali już zamach bez zamachowców, układ bez spiskowców i wdrożyli odnowę moralną wespół z Samoobroną, wsławioną niedawnym wtedy pobiciem ustanowionego urzędowo zarządcy zadłużonego majątku. Za każdym razem się udawało. Teraz też ogłoszą sukces. Ba, ogłoszą zapewne program. I znowu im zwolennicy uwierzą.
 
Rozgoryczeni zatem a odtrąceni przez PiS kandydaci do jedności z nim, ziobryści i gowinowcy też się zjednoczyli. Nazwali się Sprawiedliwą Polską i zapraszają do swego dzieła Prawo i Sprawiedliwość lub jego nowy twór, utworzony może z Jackiem Kurskim. Będą jednak mieli klub parlamentarny, siedzibę w Sejmie i samochód do dyspozycji.
 
PSL się burzy. Prokuratura przeszukała biuro poselskie jednego z ważniejszych wyrazicieli stronnictwa a poprzedni prezes godzi w urząd obecnego. Znając dotychczasową skuteczność poprzednika obecnego szefa trzeba stwierdzić, że to duży kłopot dla Janusza Piechocińskiego. Rzecz jest dla niego ważna, acz dla sceny politycznej raczej obojętna. Wczoraj się przecież nie powiodło odwołanie ministra Sienkiewicza. Poczynania ludowców są postrzegane podobnie jak stanowienie nowych zarządców gazoportu w Swinoujściu, jako konsekwencje prób możliwie szerokiego rozmieszczenia zwolenników partyjnego status quo.
 
Janusz Korwin - Mikke spoliczkował Michała Boniego. Nasz samozwańczy arbiter konserwatywnego honoru dopuścił się przemocy na przedstawicielu konkurencyjnej frakcji, fizycznie dużo mniej predestynowanego do ręcznego uprawiania dyskursu. Uczynił to w dodatku pod osłoną immunitetu. Mamy więc odrodzony obyczaj bicia adwersarzy, wprowadzany niegdyś na polityczne forum przez wczesną Samoobronę. Teraz go nasz wybraniec przenosi na Parlament Europejski. Zły wizerunek Polaka w świecie, ostatnio mocno wyblakły otrzymał nowe barwy.
 
Polityka musi być zakorzeniona w swoim zapleczu jak drzewo w podłożu. Każde posunięcie jej partycypanta jest kierowane co najmniej na utrwalanie a właściwie na rozszerzanie elektoratu.  Wybrany jednak sposób oddziaływania zdradza też stosunek polityków do swego zaplecza i odkrywa przypisywany mu przez nich charakter.
 
 Trwająca w roszczeniowej ułudzie pobożna lewica jest pogardliwie traktowana przez swoich wybrańców. Jej przedstawiciele nie troszczą się specjalnie o pozory prawdopodobieństwa przedstawianych racji. Nisko zatem oceniają potencjał intelektualny swych zwolenników. 
 
Ludowcy prezentują swoistą autarkię. Trzymają się pracy organicznej, mozolnie budując przewagę polityczną na swoim jednak tylko poletku, w opozycji do endemicznych też konkurentów.
 
 Nowa Prawica zaś wprowadza hajdamacką raczej zasadę, że „na tej sali Wersalu już nie będzie”. 
 
A ostatnie badania CBOSu dowodzą powrotu równowagi sprzed awantury podsłuchowej. Znowu PO jest na czele. Bo taśmy to przecież tylko głośniejszy przejaw rytualnego akompaniamentu. Rozsądni więc ludzie dalej nie znajdują alternatywy dla rządzących.

piątek, 11 lipca 2014

Admonicja

Prawicowe media rozważają możliwość ekskomunikowania Hanny Gronkiewicz - Waltz za zwolnienie profesora Chazana z funkcji dyrektora szpitala. Przysługujące mu prawo do odmowy wykonania zabiegów sprzecznych z własnym nakazem sumienia rozciągnął na podległy mu personel, w wyniku czego pacjentka z uszkodzonym genetycznie płodem nie mogła się poddać zgodnej z prawem aborcji. Czyli wedle niektórych dziennikarzy a także duchownych urzędnik ma być wyklęty ze społeczności wierzących za to, że spełnia swój ustawowy obowiązek. Państwo zatem, nakładające nań powinności też by musiało podlegać anatemie. Zdaniem rzecznika episkopatu zachodzi tu podobny przypadek do tego, kiedy w kopalni Wujek strzelający do górników funkcjonariusze milicji byli powolni zbrodniczemu rozkazowi, wydanemu w imieniu totalitarnego państwa. Bardzo to znamienne porównanie demokracji z komunizmem.
Ekskomunika jest odwrotnością odpustu. Odmawia zbawienia wiecznego w odróżnieniu od darowania win, które  miało zapewniać wstęp do nieba. Zyskowny niegdyś handel takimi certyfikatami został przez Kościół poniechany w wyniku reformacji, spowodowanej pychą średniowiecznego kleru, uzurpującego sobie prawo do ferowania ostatecznych wyroków boskich. Rzecz nastąpiła po upowszechnieniu odpłatnej absolucji w wyniku wdrożenia druku za pomocą ruchomej czcionki, odlewanej w ołowiu. Jan Gutenberg nie po to inwestował w swój wynalazek aby ludzkość się nim mogła napawać, ale właśnie aby drukować formularze rozgrzeszeń, najbardziej wtedy poszukiwany towar. W wyniku tego handel odpustami osiągnął takie rozmiary, że się luterańska rewolucja upowszechniła, w odróżnieniu od poprzedzającej ją, husyckiej. Dzisiaj nikt już nie kupuje sobie odpustu. Okazuje się atoli, że można jeszcze zasłużyć na ekskomunikę. 
 
Fundamentalizm polega na przymuszaniu ludzi niewierzących lub wyznawców innych religii do przestrzegania zasad własnej wiary. Czyli ośrodki nawołujące do obłożenia prezydent Warszawy anatemą spełniają definicję wojującej, religijnej ortodoksji. Chcą też urzędników przymusić do współdziałania w dziele zaprowadzenia u nas państwa wyznaniowego. Jakie są tego skutki najlepiej prezentują państwa Bliskiego Wschodu, niegdyś przodujące światowej cywilizacji. W czasie, kiedy jeszcze nie zaznano krucjat i religijnej nienawiści. Kiedy w wyniku wojen o Jerozolimę nastąpiło zamknięcie się islamu na innowierców, skończył się też jego renesans, znajdując swój dalszy ciąg w Europie.
 
Przeciwnicy decyzji Hanny Gronkiewicz - Waltz znaleźli też wczoraj odpór. Twój Ruch chce całkowitej likwidacji deklaracji sumienia i zapowiada szereg pikiet przed szpitalami, w których pracują jej sygnatariusze. Nie jest to chyba najlepsza wiadomość dla zwolenników niezależności państwa od Kościoła. Specjaliści od happeningów wszczynają akcję, w której się dotąd specjalizowały związki zawodowe. Mamy więc ogromne szanse na to, że dziecko zostanie wylane z kąpielą i fundamentaliści będą ostatecznie górą. Nic tak bowiem nie pomaga obrońcom jak atak wywiedziony przez mało poważanego przeciwnika. Walka o wyzwolenie medycyny z wpływów kleru będzie przyjmowana jako gorliwość politycznych bankrutów, szukających okazji do powrotu na scenę polityczną. Aliści o sile idei świadczą też jej przeciwnicy. 
 
Trudno się na koniec oprzeć refleksji, że kiedy o odstępstwie od wiary, zasługującym na wyklęcie ma przesądzać zapisane w konkordacie uznanie rozdziału Kościoła od państwa, to wszyscy sygnatariusze układu z Watykanem też by musieli być ekskomunikowani. Zarówno jednak fundamentalizm jak i rozciąganie boskich kompetencji na kler się kończą źle, zarówno dla państwa jak i Kościoła.

czwartek, 10 lipca 2014

Cienie

Jarosław Kaczyński już w rozmowie z Gazetą Polską określił nasz rząd jako ekipę dresiarsko knajacką. Potem zaś w sejmowym wystąpieniu dodatkowo pomylił deficyt z długiem, zaniżył długość zbudowanych autostrad i wywiódł z tego całkowity upadek ekonomiczny Polski. O Tusku zaś mówił, że ów nakłamał tak iż słońcu wstyd świecić. Tym też uzasadniał wniosek swojej partii o wotum nieufności dla rządu. 
No i zaprezentował pan prezes merytoryczny poziom swego ugrupowania wartości, stojącego w opozycji do przemysłu nienawiści, zwalczającego jakoby w zmowie z mediami jedynie słuszną ideologię przywrócenia Polski ludowej. Takiej, której preześnym zdaniem Rosjanie sobie nie życzą żadną miarą. Pewnie dlatego, że zgodnie z polityką uważaną w PiS za jagiellońską bez oglądania się na Unię stworzyłaby podporządkowany sobie sojusz dawnych demoludów i przy pomocy USA skończyła ze wschodnim zagrożeniem.
 
Potem zaprezentowano wystąpienie profesora Glińskiego. Z fatalnym dla niego skutkiem. Ktoś tak dalece pozbawiony charyzmy może rzeczywiście występować tylko z tabletu. Nie bardzo się dało spamiętać co właściwie powiedział a w gruncie rzeczy wyczytał z niewyraźnie chyba napisanego tekstu. 
 
Lepiej już wypadł nawet Janusz Piechociński, który na konferencji prasowej poza salą sejmową mówił wzniośle o ludziach, co niecnie zastygli na plemiennym uprawianiu polityki, nie dopuszczających ani do wyjaśnienia ani do rozliczenia nieprawidłowości. 
 
Eseldowcy wygłosili ustami charakterystycznie się prezentującego jegomościa jakieś szyderstwa o występowaniu z Unii. Wraz z głębokim przeświadczeniem o kryzysie, w którym się też wedle nich znajdujemy.
 
W tle się zaś przebijała wiadomość o zwolnieniu profesora Chazara z funkcji dyrektora za to, że naruszył prawo. Ten problem znakomicie sytuuje zarzut Jarosława Kaczyńskiego wobec rządu, który jego zdaniem za nic ma konstytucję i prawo w ogóle. PiS bowiem stanowczo uważa, że prawidłowo postępuje medyk zmuszający kobietę do urodzenia dziecka, wedle wszystkich symptomów prenatalnych pozbawionego możliwości samodzielnego przeżycia. Jakoś się chyba jednak bronimy przed klerykalizacją społeczeństwa.
 
W sumie opozycja oficjalnie zaprezentowała taką samą marność argumentowania, jaką na podstawie podsłuchanych, prywatnych rozmów przypisuje politykom prorządowym. Tyle tylko, że ci nie zostali jednak złapani na chęci prezentowania szczegółów anatomii swoim koleżankom. Nie przekonują też, że błędem jest ograniczanie przez Marynarkę Wojenną możliwości bojowych łodzi. Podwodnych, ale jednak. Nadal więc rejestrujemy nieprzezwyciężalną różnicę między obu politycznymi formacjami. 
 
I nadal widać, że rozsądny wyborca nie ma alternatywy.

środa, 9 lipca 2014

Tradycjonaliści

Trwa zmaganie Kaczyńskiego z Ziobrą. Ten drugi nie ufa pierwszemu, pamiętając go doskonale z czasów, kiedy sam był jeszcze pisowskim delfinem. Chce zatem gwarancji na piśmie. Prezes też ma niezłą pamięć i doskonale sobie zdaje sprawę z trudności ukrycia w piśmie rzeczywistych intencji. W kolejce też czeka Gowin, również nie pozbawiony dostępu do papieru. Kaczyński się więc oczywiście wzdraga przed podpisaniem czegokolwiek. Rzecz zaś została rozdmuchana tak dalece, że ten, kto spowoduje rozejście się obu wysokich, umawiających się stron poniesie wizerunkową stratę. Mamy więc na razie klincz.
Rzeczywiste straty się jednak ponosi nie w bitwie a po niej. Kiedy przygniecione poczuciem przegranej wojska opuszczają w hańbie i rozprzężeniu plac boju. Wtedy tracą jeńców, artylerię i tabory na rzecz zwycięskiego przeciwnika. O terenie już nie ma co mówić.
 
Co bowiem zrobi Ziobro, kiedy triumfalnie obwieści, że z powodu egocentryzmu partnera nie można zjednoczyć prawicy? Zwróci się ku narodowcom. Przy pomocy ich haseł zwabi do siebie wcale nie nielicznych nacjonalistów w obozie PiS i przede wszystkim odtworzy swój własny klub parlamentarny. Potem przy pomocy kiboli zrujnuje wizerunek Kaczyńskiego i w następnych wyborach stworzy alternatywę dla Janusza Korwin - Mikkego. I wtedy się PiS będzie miał z pyszna. Tak właśnie wygląda w polityce utrata jeńców, artylerii i taborów.
 
Siła słabszego nie polega na tym co on może zrobić, ale na tym czego nie zrobi w zamian za ustępstwa. I z tego Ziobro sobie musi zdawać sprawę a od razu nie zauważył Kaczyński. I na tym też polega jego przewaga nad Gowinem, który ze swym świętoszkowatym obejściem nijak nie pasuje do jurnej postawy stadionowych łomignatów. Może się najwyżej zwrócić do Pawła Kowala aby wraz z nim powołać duet wołających na puszczy. Wydaje się, że Ziobro tę partię rozegrał po mistrzowsku i zapewnił sobie znakomity start do wyborów parlamentarnych. Nie mówiąc o natychmiastowym utworzeniu w Sejmie forum dla Ruchu Narodowego.
 
Kaczyński ma zatem niemały problem. Jego podejrzliwość musi mu już podsuwać myśl, że w sytuację bez dobrego wyjścia go wpędził jakiś kret, działający w jego otoczeniu na korzyść ziobrystów i omamił mirażem dodania do swoich procentów tych, które może przyniesie Solidarna Polska. Bo już w momencie ogłoszenia rozmów zatrzasnął za sobą krecią pułapkę. Nie może bowiem ustąpić intrydze i nie powinien spełniać żądań ziobrystów. Poddałby się bowiem nie tylko im, ale też wewnętrznemu spiskowi. Na to zaś żaden wódz sobie pozwolić nie może.
 
Ale za nim też stoi papier. Statut partii, który wszelkim oponentom odbiera jakiekolwiek szanse na zorganizowanie frondy. Przed nim zatem kolejne zwycięstwo. Moralne.

wtorek, 8 lipca 2014

Donosy

„Czy się brzydzę tą osobą? Brzydzę się - mówił o Piotrze Nisztorze w Poranku Radia TOK FM Roman Giertych. - Uważałem go za szantażystę, gangstera i bandytę - dodał były wicepremier. "Wprost" zarzuca Giertychowi, że ten organizował spółkę mającą na celu szantażowanie biznesmenów”. [Onet.pl]. Zaatakowany dziennikarz będzie się domagał przeprosin. Skarży się też, że wydawnictwo, z którym miał umowę na wydanie książki, traktującej o nieprawidłowościach prywatyzacyjnych, opartej na mnóstwie dokumentów z Ministerstwa Skarbu i IPNu odstąpiło od zawartej z nim umowy, podobnie jak kilka innych.
Teza „Wprost” by się może i broniła, gdyby się ukazała książka, której nakład Giertych rzekomo zamierzał odkupić. Jeżeli jej jednak nadal nie ma, podobnie jak całości nagrań, to cała sprawa się opiera na przypuszczeniach. W dodatku opartych na jednostronnie prezentowanej rozmowie przy wódce. Twierdzenie zatem, że adwokat, potomek znanej od pokoleń w polskiej polityce rodziny naprawdę próbuje zarabiać na szantażu jest dostatecznie daleko odległe od prawdopodobieństwa aby mu poświęcać większą uwagę.
 
Zdecydowanie tezie pisma przeczą też spójne wyjaśnienia Romana Giertycha u Moniki Olejnik w „Kropce nad i” a przede wszystkim potwierdzenie jego wersji przez Jana Pińskiego, trzeciego uczestnika nagranej rozmowy, w programie Elizy Michalik „Nie ma żartów”. Piński na potwierdzenie swoich słów zauważa, że rozmowa nie miała dalszego ciągu i nikt naszych miliarderów nie szantażował. Materialnym zaś dowodem jest jego późniejsza korespondencja mailowa z Nisztorem, zachowana w całości, z kontekstu której łatwo można wyczytać potwierdzenie wersji Romana Giertycha.
 
Teraz jednak rusza lawina pomówień. Wielu się raduje, bo ich zdaniem gazeta skompromitowała rządowego (sic!) adwokata. Nie sposób jednak zapomnieć, że ów w programie Moniki Olejnik, publicznie więc doradzał niegdyś prokuraturze wybór prawnej podstawy dla oskarżenia organizatorów podsłuchów z afery taśmowej. Wskutek tego zagrożenie karą za banalny czyn mogło wzrosnąć do gigantycznych rozmiarów. Temu właśnie, zemście za uprzytomnienie możliwych konsekwencji przypisuje Roman Giertych opublikowanie przez "Wprost" nagrań z jego prywatnej rozmowy. 
 
Zabrał też głos Antoni Macierewicz. I od razu mamy szereg wielce kontrowersyjnych stwierdzeń. Oto na aferze taśmowej skorzystali jego zdaniem Amerykanie. Walka, jaka się wedle szefa wiceprezesa PiS toczy w łonie PO ujawniła, że do całego szeregu nagannych wedle pana Antoniego zachowań polityków tej partii "dochodzą ukryte działania na rzecz Rosji przy deklarowanym publicznie sojuszu z USA". [ibidem]. Na odblokowanie sceny politycznej jest tylko jego partia przygotowana i to otwiera PiSowi drogę do władzy. 
 
No i występuje też tradycyjne u Antoniego Macierewicza stwierdzenie, że o całej sprawie "wiadomo o wiele więcej niż to, co zostało zanalizowane i przekazane opinii publicznej" [ibidem]. Kto wie? Amerykanie? Nie powiedział. „To wynik bezwzględnej walki o władzę między Bronisławem Komorowskim i Donaldem Tuskiem. Prawdopodobnie tropy wiodą do otoczenia obozu prezydenckiego i dlatego ten wewnętrzny konflikt jest wyjątkowo bezwzględny - mówi w wywiadzie dla „Do Rzeczy”.” [Gazeta.pl]. Wiech taką wiedzę określał zwrotem: „co pan wisz a ja rozumie”. 
 
Afera podsłuchowa wyraźnie już skończyła w maglu, gdzie się też w rzeczywistości rozpoczęła. Od połowy czerwca mamy w niej czterech podejrzanych, osiemnastu pokrzywdzonych i wielką liczbą tomów akt. Prędkość przyrostu papieru w stosunku do liczby pokrzywdzonych i podejrzanych ilustruje chyba rozmiary absurdu, z jakimi się musi zmagać prokuratura. I media. 
 
Trudno się więc oprzeć uczuciu podziwu dla czystości wizerunku pisma, prezentującego oficjalną wypowiedź, zamiast podsłuchanej. „Była żona zdradza, że zawiodła się na mężczyźnie swojego życia. Przyznaje, że był dla niej wszystkim. Dziwi się też, że prezes PiS Jarosław Kaczyński trzyma takich ludzi u swego boku. – Tak go kochałam, a on okazał się chłopcem bez zasad, uzależnionym od władzy. Ktoś tak niemoralny nie może zostać w takiej partii, jaką jest PiS! – stwierdziła” [Fakt.pl]. Tak mówi po ślubie byłego małżonka ze swoją następczynią kolejna żona, porzucona przez posła prawicy.
 
Wakacje.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Waleczność

Rodzaj wojska jakim się dysponuje i teren, na którym przyszło walczyć decyduje wedle Clausewitza o sposobie rozstrzygania kampanii. Wódz wyposażony głównie w piechotę musi się uciekać do powolnych, zmasowanych ataków na przeciwnika. Walka zaś na cudzym terytorium wymusza trzymanie wojsk w skupieniu, aby je uchronić przed zniszczeniem nawet przez wolontariuszy. Sposób zatem wojowania zdradza też jakość wojska i stosunek do niego miejscowej ludności. Przynajmniej zaś jego postrzeganie przez głównodowodzących armią.
Jeżeli wojna i polityka mają wiele wspólnego, to rodzaj politykowania musi zdradzać specyfikę zaplecza poszczególnych partii. Szczególnie jasno to widać w próbach jednoczenia się prawicy i lewicy. Nie czują się na swoim obszarze pewnie i wolą pozostawać w swoim kręgu, porzucając nawet osobiste uprzedzenia. W przeciwnym wypadku konkurent może wyzyskać dzielące ich różnice interesów, podobnie jak w prawdziwej wojnie partyzanci wykorzystują odległość od siebie poszczególnych garnizonów wrogiej armii.
 
Jedność atoli nie jest poza wojskiem łatwa do osiągnięcia. Tylko wtedy może zaistnieć, kiedy wszyscy słuchają jednego wodza. W PiSie osiągnięto w tym duże sukcesy. Kierownictwo partii nie pozwala swym krzewicielom idei na samodzielność. Gdyby ich lotność odpowiadała postrzeganiu jej przez szefów, łatwo by mogło dojść do wypowiadania przez nich kwestii sprzecznych „z aktualną linią partii”. Ba, do opanowania nazbyt niezależnego eksponenta przez miazmaty cudzych koncepcji. Wyraziciele więc partii, łącznie z popierającymi ją blogerami zawsze powtarzają ten sam argument, nie bardzo nawet dbając o kontekst prowadzonej właśnie dysputy. Stąd może trudności z przyswojeniem liberalizujących gowinowców przez zdecydowanie lewicowe Prawo i Sprawiedliwość.
 
Podobnie kłopotliwe się wydaje połączenie palikotowców z millerowcami. Obie partie nie bez kozery sobie wytykały całkowitą odmienność zapatrywań. Szczególnie w przedmiocie religii i równouprawnienia kobiet. Millerowcy byli zawsze bardzo ugodowi wobec kleru i bardziej konserwatywnie traktowali kobiety - całując rączki mrugali równocześnie do otoczenia, że z babami tak trzeba, i wystarczy. Palikotowcy zaś wygrali przed poprzednimi wyborami swój antyklerykalizm, co ich lewicowość wyraźnie odróżniło od pisowskiej, dając niezły wynik wyborczy. Kobietom też jeszcze wtedy nie okazywali samczej wyższości. Potem dopiero wyszło szydło z worka i kolejne zabiegi nie przywróciły im już damskiego poparcia. Kobiety zatem pójdą do następnych wyborów oddzielnie.
 
W rezultacie mamy zamknięcie się Prawa i Sprawiedliwości w obrębie bigoteryjnego kręgu wykluczonych, do którego przy pomocy ojca Rydzyka partia łatwo broni dostępu konkurentom od Millera czy Palikota a mniej od Gowina czy Ziobry. Nie może bowiem odrzucać ich zabiegów, aby się nie narazić na zarzut rozbijania prawicy. Wchłonie zatem elektoraty ziobrystów i gowinowców udając chęć połączenia ugrupowań, całkowicie jednak marginalizując lub nawet odtrącając liderów.
 
SLD ma natomiast świetną okazję do tego aby z rozpadającymi się palikotowcami postąpić podobnie jak PiS ze swoimi nowymi aliantami. Aby jednak naprawdę poszerzyć elektorat muszą zabiegać o zwolenników PO. Nie mają bowiem szans na neutralizację wpływów kleru, popierającego PiS. Stąd ich wzmożona antyplatformerskość. Tam próbują szukać szczęścia. Niechęć bowiem Tuska do aliansu z Millerem odbiera eseldowcom nadzieje na rządowe profity. Zresztą kadencja tego Sejmu i tak się niebawem kończy a jak tego dowodzą doświadczenia millerowców im bliżej końca, tym mniejsze poparcie dla rządzących.
 
Niemniej objawiona taktyka zdradza, że wszystkie nasze lewicowe partie mają poczucie oblężenia na cudzym obszarze. Ich zatem dotychczasowe doświadczenia mogą być diabła warte, bo nie uwzględniały braku poparcia zaplecza. Ono się zaś zaczyna wyraźnie skłaniać ku liberałom.
 
Nie mówiąc już o tym, że w przekonaniu wodzów lewicowe formacje dysponują wprawdzie zdyscyplinowanymi, ale niezbyt lotnymi zastępami zwolenników. Trudno im zatem poważnie liczyć na przejęcie elektoratu konkurentów. Wedle bowiem rzeczywistych chyba zapatrywań naszych lewicowych strategów, wyrażanych przecież pośrednio, popieranie ich to jednak obciach.

niedziela, 6 lipca 2014

Debiuty

Jutro kolejne taśmy. Media wzmagają napięcie. Tym razem autorem nagrań ma być dziennikarz. Rzecz podobno dotyczy prywatnych raczej negocjacji i takich samych opinii. Tyle tylko, że o orientacji seksualnej polityków i o Prawie i Sprawiedliwości wyrażanych w dodatku za pomocą dowcipów, których i tak pełno w mediach. Na przykład, że politycy tego ugrupowania by się pozabijali, gdyby skoczyli z pułapu ego na poziom IQ. Jak w takim razie uzasadnić publikację nagrań dobrem państwa, trudno powiedzieć. Kanikuła zaczyna zamieniać niektóre publikatory w odpowiednik przedmiejskiego magla albo będzie tam też coś, co media na razie przemilczają.
W dotychczasowych nagraniach specjalną rolę odgrywały wulgaryzmy. Teraz są również zapowiadane. Słowa wytrychy ułatwiają wypowiedź ludziom nazbyt skoncentrowanym na treści aby przestrzegać formy. Zwłaszcza kiedy we własnym gronie, rozluźnieni w dodatku spożytym alkoholem omawiają interesujące ich sprawy. Wtedy przy pomocy niewielu wyrazów mogą przekazać każdą treść, zwłaszcza jak się rzecz podkreśli intonacją lub gestem. Szczególnie zaś opowiadany w takich warunkach dowcip nabiera dosadnej lekkości, jak jeszcze obśmiewa ludzi szczególnie nabzdyczonych tym bardziej. Purytańska zaś opinia publiczna może się wtedy epatować upadkiem słownictwa stosowanego przez elity.
 
Nie w tym jednak rzecz. Postęp techniki spowodował, że każdy się powinien spodziewać, iż „cokolwiek powie może być wykorzystane przeciwko niemu”. Tak to się mówi w filmach sensacyjnych produkcji USA. Zaczynamy więc wchodzić w nową jakość życia. Także w codzienności osiągamy status zachodnich fabryk snów. I jakoś się tak składa, że w publikacjach treści podsłuchów są zamieszani przede wszystkim zadeklarowani prawicowcy. Oni też chyba wynoszą z nich najwięcej korzyści. Gdzie tu tradycyjny system wartości, który jest podstawą konserwatyzmu? Gdzie antyokcydentalizm? Może w ten sposób próbują odreagować sztywność obyczaju, utrzymywaną codziennie dla podkreślenia umiłowania dla konwenansu?
 
Bitwa taśmowa z Platformą się chyba wynaturzyła w rodzaj maruderstwa, trapiącego zawsze tyły zmagających się wojsk. Nie obowiązują w nim żadne zasady. Pismo, rozochocone finansowym sukcesem, osiągniętym wskutek poprzednich ujawnień idzie za ciosem i zaczyna publikować podsłuchy, którym trudno chyba przypisać polityczną konotację. Ale na pewno zaowocuje to kolejnym powiększeniem popytu i raczej dalszymi procesami, być może też cywilnymi. Są już zresztą zapowiadane.
 
To my jednak kupujemy gazety. W tradycji Zachodu, tak ochoczo nam teraz implantowanej jest też Narrenschiff, statek głupców, wiozący swych oryginalnych pasażerów do Naragonii, po polsku raczej Głuplandii, ich ziemi obiecanej. Po drodze odwiedzają oni Szlarafię, krainę obfitości. Znowu więc nic nowego.
 
Cieszmy się zatem obfitością wakacyjnych doniesień, Naragonia jeszcze daleko.

sobota, 5 lipca 2014

Obywatelstwo

Norman Davies otrzymał polskie obywatelstwo. Odbierając dokument w pałacu prezydenckim profesor powiedział między innymi, że u nas „podział na otwarte, inkluzywne i przyjazne podejście do tożsamości, a z drugiej strony na zamkniętą, nieprzyjazną i ekskluzywną wizję narodu nie jest nowy. Kiedyś był kością niezgody między marszałkiem Piłsudskim a panem Romanem Dmowskim. A później: między Armią Krajową a tzw. Związkiem Patriotów Polskich, czyli stalinistów, którzy z pomocą Armii Czerwonej promowali w Polsce dziwną miksturę marksizmu-leninizmu i przedwojennego nacjonalizmu. Marksizm-leninizm chyba już zniknął. Ten drugi element niestety nie. I dalej sieje konfuzję, jeśli chodzi o rozumienie wartości chrześcijańskich”. - Mówię o tym, bo za często w Polsce spotykałem się z ludźmi, którzy bezmyślnie przyjmują czarno-białe kategorie - dodał też profesor. 
Co nami powoduje, że przyjmujemy głównie skrajne poglądy? Jakie prawo moralne nosimy w sobie, kiedy się z niego daje wyprowadzać przeciwstawne sądy? Doświadczenia osobiste mamy jednakowe, nie mogły wpłynąć na zapomnienie przez część z nas o własnych pryncypiach, odebrać jej tolerancji wobec odmienności, wdrożonej przecież najpierw w Polsce. Dlaczego też wielu z nas ulega propagandzie ludzi prezentujących marksizm pod płaszczykiem konserwatyzmu? Skąd wynika to, że nie potrafią odróżnić prawdy od oczywistego fałszu? Dlaczego się u nas dąży do powrotu ustroju „sprawiedliwości społecznej”, czyli równego dzielenia nędzy, odżegnując się atoli werbalnie od jej najgorliwszych apologetów,  jeszcze współczesnych dla wielu z nas.
 
Za wzór sprawiedliwości społecznej są nam podawane państwa skandynawskie, z silnie rozbudowanym pakietem socjalnym. Tyle tylko, że osiągnęły one swój status nie kosztem gospodarki a dzięki niej. Najpierw ją rozwinęły do obecnej wydajności stosując skrajnie liberalne metody. „Głód” Hamsuna, dzieło o znamiennym tytule, jako krytyka nowoczesnej cywilizacji, depcącej aspiracje człowieka powstał u progu XX wieku w Norwegii, obecnym ideale państwa opiekuńczego. Aby zatem rozdawać pieniądze tym, którzy nie potrafią na siebie zarobić, trzeba najpierw umożliwić taki ich przypływ do gospodarki, że będzie to możliwe. Każdy przecież rozumie, że aby dać, trzeba mieć. Dlaczego się z tego grona wyłamuje część Polaków?
 
Dziwi to tym bardziej, że mieliśmy u siebie dramatyczny przykład skutków niewczesnego rozdawnictwa, kiedy ćwierć wieku temu Polska była bankrutem. W dodatku nie musimy zabiegać o przyszły dostatek kosztem czyjegokolwiek głodu. Bez trudu zaś możemy zauważyć na przykładzie Ukrainy czym się kończy zaniechanie reform państwa. Ostatnio zresztą na przykładzie Iraku widać jak się też fatalnie kończy całkowite odsunięcie od pełnionych funkcji wszystkich bez wyjątku przedstawicieli elit skompromitowanego reżimu i zastąpienie ich gorliwcami, nieprzygotowanymi do sprawowania władzy. Mamy tam otwartą wojnę religijną, zamiast naszych dyskusji medialnych.
 
Emocje widać tak dalece u nas modyfikują umysły, że się zapomina o pryncypiach i wykrzywia nawet rozumienie wartości chrześcijańskich, o czym zresztą wspominał profesor Davies. Smutna to wielce konstatacja.

piątek, 4 lipca 2014

Ruralizm

Rurociąg gazowy Nord Stream już pracuje, South Stream jest w fazie przygotowywania budowy. Oba odbierają nam korzyści wypływające z naszej pozycji geopolitycznej. Jesteśmy krajem równinnym, rozpostartym pomiędzy Bałtykiem a Karpatami, którym się najłatwiej wzdłuż linii wschód - zachód mogą przemieszczać wojska i najtaniej towary. Dzięki temu moglibyśmy w europejskiej polityce pełnić rolę języczka u wagi, gdybyśmy prowadzili zręczną politykę międzynarodową. Kiedy jednak przesadzaliśmy w żądaniach albo w ogóle stawaliśmy się nieprzewidywalni, Europa Zachodnia i Wschodnia łączyły się ze sobą bez naszego pośrednictwa, często naszym kosztem. 
Teraz się nie bardzo nas da siłą przyłączyć do Niemiec lub Rosji, bo już nie wypada. Trzeba pertraktować. A my się do tego raczej nie nadajemy, bo jesteśmy radykalni i raczej zero jedynkowi. Dlatego jesteśmy omijani. Zarówno w sprawie tranzytu jak ostatnio negocjacji w sprawie Ukrainy, dla której chyba chcieliśmy więcej niż ona była skłonna żądać. Ostatecznie rzecz z Rosjanami załatwili Niemcy i Francuzi.
 
Wróćmy jednakowoż do położenia geopolitycznego. Wielu jeszcze pamięta histeryczną kampanię, rozpętaną u nas przeciwko zainstalowaniu światłowodu, sterującego pompami pierwszej nitki rurociągu jamalskiego. Jacyś domorośli informatycy na podstawie przekroju kabli wyliczali, że za jego pośrednictwem będzie można przez nasze terytorium przesyłać dodatkowe informacje, bo jego przewodność miała być większa od potrzeb automatyki przesyłu. Wedle nich ani chybi ruscy sprzedawcy paliwa chcieli przeciwko nam knuć z jego zachodnimi nabywcami.
 
Równolegle wtedy biegła też akcja rolników, judzonych przez populistów do wykopywania spod swoich pól rurociągu naftowego „Przyjaźń”. Rzekomo położono go bez ich zgody lub się właśnie wycofali z zezwolenia udzielonego wcześniej. W związku z czym właściciel rur miał je sobie z ich gruntów zabrać. 
 
Potem wybuchła awantura o „pieremyczkę”, czyli dodatkowy kawał jamalskiego gazociągu, tak miał być przeprowadzony aby i Ukraina miała na swoim terytorium jego część. Bez tego się nie godziliśmy na budowę drugiej nitki przesyłu gazu przez Polskę. 
 
Nasi ówcześni „politycy” wyobrażali sobie pewnie klęczących u granic Niemców i Rosjan, bijących czołami aby nas przebłagać. Nic więc dziwnego, że zdecydowali się oni na realizację Nord Stream, który chociaż drogi w budowie i uciążliwy w eksploatacji daje Niemcom możność bezpośredniego kupowania w Rosji gazu a nam odbiera kilka miliardów dolarów rocznie za tranzyt. 
 
Kiedy zaś zaczęliśmy budować unijne przymierze, skierowane przeciwko uzależnianiu się od rosyjskich paliw, Moskale zaczęli ze wspólnego frontu wyłuskiwać pojedyncze państwa, kusząc ich rządy korzyściami z zakupu syberyjskiego metanu, przesyłanego drugim podmorskim rurociągiem, South Stream. I, jak wczoraj ujawniono Węgry się znalazły pośród państw stawiających najsłabszy opór rosyjskim  umizgom. I to wbrew stanowisku urobionej przez nas Unii Europejskiej i temu żeśmy bratanki a i Budapeszt zamierzaliśmy do Warszawy przenosić.
 
Kto na tym zyskuje? Nikt. Tracą bowiem wszyscy. Moskale, bo sprzedają mniej gazu niżby mogli, my, bo nas omija zapłata za tranzyt, wszyscy odbiorcy bo w cenie gazu mają koszta przekraczania mórz, gór i rzek znacznie większych od poczciwej Wisły. Powodem zaś jest patriotyczna gospodarka, którą w tym akurat ciągu zaczęła prowadzić Rosja a zaraz za nią Polska i w końcu wszyscy zainteresowani. Skażenie gospodarki rozprzestrzenia się niczym morowe powietrze, wzdłuż dróg handlowych.
 
I póki się handel nie wyzwoli z okowów polityki, będziemy mieli taki stan. Bo patriotyczna gospodarka, taka jak czasem na ojcowej zagrodzie, ordynowana swej ekonomii przez populistyczne rządy uderza przede wszystkim w państwa, które się biorą na lep plemiennych bzdur. Aliści w ich handlowych kontrahentów bije również. 
 
Dlatego też kapitał omija patriotycznie motywowanych przedsiębiorców. Wraz z zyskami.

czwartek, 3 lipca 2014

Kant

Empiria prowadzi do różnych osądów. Kiedy na podstawie autopsji odwołujemy się do własnych doświadczeń, często wyciągamy subiektywne wnioski. Dopiero kiedy nasze obserwacje możemy wesprzeć ogólnymi prawidłami, które zawsze rządzą zaobserwowanym fenomenem mamy szansę na obiektywną ocenę zdarzenia. Tak z grubsza wygląda pogląd Emanuela Kanta na przydatność naszych zmysłów.
Kiedy więc na podstawie zawartości podsłuchanych taśm polityk powiada, że rządzi nami sitwa, wyraża subiektywny pogląd, oparty na doświadczeniach wyciągniętych z lat intrygowania, którego się sam dopuszczał. Nie da się bowiem udowodnić, że wspólne spożywanie posiłku połączone z wymianą poglądów, przypuszczeń, odreagowywaniem stresów czy nawet ustalaniem poczynań jest zawsze knuciem przeciwko komukolwiek. A to by był warunek niezbędny dla zobiektywizowania twierdzenia o uczestnictwie podsłuchanych ministrów w przestępczej zmowie. Kiedy zaś totumfacki takiego odkrywcy spisku powtarza słowa swego mentora o sitwie, zdradza tym albo niezrozumienie istoty rzeczy albo chce protektora wprowadzić w błąd co do swoich intencji. 
 
Niedawno opublikowano badania fenomenu kłamstwa. Okazuje się, że jedna czwarta wypowiadanych przez nas sądów jest celowo nieprawdziwa. Kłamiemy dla poprawienia nastroju rozmówcy, kiedy mu na przykład prawimy komplementy lub dla osiągnięcia osobistych korzyści. Wydaje się, że politycy częściej kłamią z tego drugiego powodu. 
 
Rzeczony totumfacki mógł być głupi i mówić co wiedział. Mógł też celowo okłamywać przełożonego, aby może zostać kiedyś ministrem. Jego szef raczej jednak powinien wiedzieć co mówi. Podobnie jak jego rywale do władzy z innych partii opozycyjnych, kiedy się biedzą nad możliwie szerokim rozdmuchaniem afery. Ba, ci muszą mieć świadomość, że nie mając raczej szans na rządy torują w ten sposób swemu konkurentowi drogę do władzy. Więcej, starają się nas wpędzić w sytuację, którą sami uważają za najgorszą z możliwych. Tak dalece, że zgodnie wykluczają jakikolwiek alians z otwartym głosicielem sitwy. Poza tym mają też chyba świadomość, że ich subiektywne zarzuty są diabła warte. 
 
Powstaje zatem pytanie o uczciwość drogi wybranej dla zawładnięcia krajem. Jeżeli żona Cezara musi być niczym kryształ górski, to co dopiero jej małżonek. Atoli nie może być czysty ktoś, kto osiągnął zaszczyt rządzenia państwem poprzez kłamstwo. Jak można mu wierzyć, że posiadłszy cel nie będzie dalej okłamywał obywateli serwując im wieści o jakimś urojonym niebezpieczeństwie, które rzekomo zwalcza, zaniedbując rzeczywiste problemy?
 
Jest i drugie pytanie. Na czym opierają swoje nadzieje politycy, subiektywnie jedynie przekonani o swojej racji? Czy nie na przekonaniu, że wyborcy i tak nie pojmą o co chodzi? Czy nie na tym polega pogarda dla elektoratu? Czy zatem oficjalnie nie usprawiedliwiają prywatnie wyrażonego zdania jednego ze swych przeciwników, że charakteryzuje nas „murzyńskość i płytka duma”? Co zaś powiedzieć o otaczaniu się pochlebcami, bezkrytycznie powtarzającymi kłamstwa swoich patronów? Na pewno nie dyskwalifikuje to polityka?
 
Sami sobie musimy odpowiedzieć na nasuwające się wątpliwości. Jedno zaś jest pewne, lepszy jest ten, kto przynajmniej udaje prawdomówność od tego, kto kłamie bez żenady.

środa, 2 lipca 2014

Stoicy

Afera taśmowa spowodowała chyba pęd ku wartościom. Znana z ekspresyjnych wypowiedzi posłanka doniosła do organów ścigania, że dwa lata temu sejmowe stenotypistki, uległszy sugestii posła na mównicy nieprawdziwie wpisały do stenogramu wulgarny odpowiednik wyrażonej jakoby przez nią prośby, aby ów „był łaskaw się bezzwłocznie oddalić w dowolnie przez siebie obranym kierunku” [klasyk]. Wedle skarżącej się parlamentarzystki na sali sejmowej występują sprzężenia i pogłosy, nie wszystko więc można tam zrozumieć. Kiedy prokurator odmówił ścigania rzekomego fałszerstwa protokołu, posłanka się odwołała, ale niestety po ustawowym terminie, rzecz się zatem uprawomocniła.
Sprzężenia trapią chyba nie tylko nasz Sejm. Unijny również. Deputowany więc PiS nie powstał z innymi, kiedy orkiestra tradycyjnie odegrała „Odę do radości” na inaugurację nowej kadencji Parlamentu Europejskiego. Nie usłyszał zapewne hymnu albo zapoczątkował był „nową świecką tradycję”.
 
Niemniej trzeba z zadowoleniem odnotować, że się niektórzy parlamentarzyści odżegnują od tego aby ich wiązano z nieparlamentarnym słownictwem, co ma ich odróżniać od tych polityków, którzy się posługują wulgaryzmami i nie mogą dowodów na to przypisywać podatności stenotypistek na sugestię. I to nie tylko dlatego, że ustaleniem tożsamości sprawców zapisu się właśnie zajmuje aparat ścigania. Afera taśmowa ma zatem dobroczynne skutki także poza stworzeniem nadziei na zmniejszenie bezrobocia, poprzez danie lewicowcom powodów do wnioskowania o powołanie siedmiu (sic!) sejmowych komisji śledczych.
 
Reporterzy TVP Info też postanowili aferę jakoś skonsumować i pokazali, że nikt w Polsce nie może być bezpieczny przed podsłuchiwaniem. Przemycili więc do Sejmu sprzęt od tajnych nagrań. Aliści nie tylko. Zainstalowali go i potem uroczyście zademonstrowali publicznie. Funkcjonariusze Straży Marszałkowskiej będą się mieli z pyszna. 
 
Na szczęście Amerykanie opracowali urządzenia lokalizujące podsłuch nawet z minidronów szpiegowskich. Wszystko kosztuje około 500 dolarów i wykrywa oraz wskazuje każdą podejrzaną emisję w promieniu 50 metrów. Będzie więc na nią stać nie tylko marszałkowskich strażników, ale też każdego posła. Szczególnie takiego, który by się chciał zwracać ku wartościom. Wszyscy więc teraz będą mogli zwalczać podsłuchy. Tylko na sali sejmowej chyba jednak nie, bo tam te straszliwe sprzężenia mogą zakłócać wykrywacze.
 
Nie ten jest szczęśliwy, kto poznał mądrość, ale ten kto ją praktykuje - tak niegdyś pisał Seneka. Ci bowiem co tylko wiedzą jak postępować mądrze, lecz tego nie wdrażają są wprawdzie wolni od strachu, ale podlegają jeszcze pysze, która ich może zwieść  na manowce. Podobnie jak ci, którzy sie już nie boją śmierci, politycznej oczywiście, ale jeszcze drżą przed bólem, jaki jej towarzyszy. Dlatego pewnie tak histerycznie reagują na krytykę.
 
Nuże zatem panie i panowie wybrańcy. Do dzieła. To znaczy do praktykowania. Dzięki aferze i technice skonstatujemy, że nasza scena polityczna mądrzeje w zastraszającym tempie.

wtorek, 1 lipca 2014

Mefistofelizm

PiS zjednoczy opozycję wokół Prawa i Sprawiedliwości a bezbożni lewicowcy utworzą kolejną hybrydę równoważnych partii. Eseldowcy mają bardziej zawikłaną sytuację, bo pisowcy górują wielce nad przyłączanymi odpryskami, SLD zaś ma znacznie mniej posłów, chociaż trzykrotnie większe poparcie od palikotowców. Niemniej spróbują stworzyć kolejną mutację niegdysiejszego sojuszu wielu odłamów. I w tym się jawi podobieństwo obu inicjatyw, PiS bowiem też znowu będzie przyłączał. I znowu w obu tworach powstanie problem podzielenia się przywództwem. Tak czy owak mamy kolejną fazę ruchu frykcyjnego, któremu od lat podlegają obrzeża sceny politycznej. Wygląda jak by oba jej skrzydła próbowały w ten sposób rozedrgać platformerski środek i połamawszy go na części przyłączyć odpowiednie kawały do siebie aby wygrać wybory.
Wibracje mają w sobie ogromny potencjał. Szczególnie, kiedy co najmniej dwa ośrodki zaczynają drgać w tym samym rytmie. Jeżeli się wówczas nałożą na siebie zgodne fazy ich ruchów, następuje silne wzmocnienie oddziaływań, które w konsekwencji może doprowadzić do zniszczenia trwałej na pozór całości, na przykład sceny politycznej. Bezbożnicy nie bardzo mogą celowo uzgodnić swoje poczynania z wierzącymi, bo nazbyt wiele jest pomiędzy nimi sprzeczności. Rzecz ilustruje stosunek do sztuki „Golgota picnic”. Niegdyś prawicowy odstępca od PiS a obecnie kandydat do jedności powiada, że jej wystawianie stanowi jeden z dowodów zwalczania u nas religii przez państwo. Bezbożnicy zaś uważają protesty pobożnych przed prezentującymi utwór teatrami za przejaw religijnej cenzury. 
 
Trudno się w takich warunkach pogodzić i lewicowcy muszą liczyć na przypadek. I taki się właśnie wydarzył w wyniku ogłoszenia podsłuchanych rozmów polityków PO. Oba odłamy opozycji znalazły w tym okazję do jednoczenia wysiłków, ale nie odkryły jeszcze w sobie determinacji do ich synchronizowania. Bezbożnicy zatem dążą do ustanowienia komisji śledczej a pobożni do przeprowadzenia konstruktywnego wotum nieufności ze swoim rytualnym już technicznym premierem, jako alternatywą dla osłabionego rzekomo Tuska.
 
Tyle tylko, że koalicja rządowa też nie próżnuje i jak pokazały dotychczasowe głosowania silnie zwiera szeregi. W wyniku tego zarówno komisje śledcze jak i techniczne władztwo nie ma wielkich szans. Aliści cała scena polityczna zamiera w kolejnym klinczu, utwierdzając swój bezruch. Drgania nie są bowiem ruchem postępowym. Konserwują tu tylko stan pewnej równowagi.
 
W tym sezonie stagnację polityczną burzy KNP Janusza Korwin - Mikkego, zdobywający coraz większe poparcie. Korwinowcy nie wyrażają chęci rządzenia, ale w zamian za ustawy są gotowi popierać „nawet ludożerców”. Wymyślił to już w poprzedniej kadencji Janusz Palikot i zaproponował taki układ Platformie. Na próżno. A w rezultacie takiego rozwiązania następuje istotne wzmocnienie rządów mniejszościowych w zamian za rezygnację z własnej, tym razem głównie lewicowej tożsamości.
 
To iście diabelski gambit, władza za wymuszony liberalizm. To ogromna pokusa nie tylko dla obu współzawodniczących odłamów marksizmu - pobożnego i bezbożnego. Także ewentualnie dla PO, gdyby się w wyniku afery taśmowej okazała po wyborach zbyt słaba na stworzenie większościowej koalicji z PSLem. Przy małych stratach współzawodnikiem do wsparcia przez korwinowców by dla niej było Prawo i Sprawiedliwość. Jeżeliby jednak koalicja eseldowsko rucherska [Miller] odłamała sobie dostatecznie duży kawał Platformy, miałaby podobne szanse na rządy ze wsparciem KNP jak PiS.  Każde więc z obecnych ugrupowań może zdobyć władzę pod warunkiem, że kupowanie poparcia nie będzie mu dane. Kiedy by zaczęło, straci rządy na rzecz mniej nieoględnego konkurenta.
 
Kto się okaże moralnym rygorystą a kto nie? „Być albo nie być, oto jest pytanie”.