Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Pachnidła

Jacyś zwolennicy Polski dla Polaków lub "nieznani sprawcy" zbezcześcili meczet w Kruszynianach. Joachim Brudziński wyraził wstyd, że się u nas znaleźli idioci, którzy się dopuścili zniszczenia świątyni. Tymczasem jego szef zamierza znowu jednoczyć prawicę aby skutecznie protestowała przeciwko tej wstrętnej PO, która jego zdaniem gardzi Polakami, przypisuje im murzyńskość i w ogóle posłom opozycji daje tylko dziesięć minut na wygłaszanie oświadczeń. Za dziesięć do dwunastu dni podejmie kolejną próbę zjednoczenia prawicy. Czyli ma zamiar przyciągnąć do siebie także nacjonalistów? To co z tym oświadczeniem Brudzińskiego?
SLD ma podobny problem. Lidia Geringer de Oedenberg tuż po wyborach opuściła szeregi partyjne.  Powodem są intrygi wewnętrzne i rozmijanie się lewicowych słów z czynami. Szczegółów na razie pani deputowana nie ujawnia. SLD jednak utracił jednego z czterech posłów w Parlamencie Europejskim, ustanowionych w ostatnich wyborach. Rzecznik partii więc uważa, że odchodząc powinna się zrzec też mandatu. To jednak również tylko słowa, których się nijak nie da wdrożyć w życie.
Ryszard Kalisz również zasługuje na uwagę w kontekście poprzednio przywołanych doniesień. Bywał w restauracji „Sowa i Przyjaciele” a nikt nie opublikował nagrań z jego rozmów, które były konstruktywne zdaniem posła wielce. Sam tedy będzie musiał zapewniać wyborców o swojej do nich miłości. I też pewnie nie może liczyć na brak pamięci u tych, którzy obserwowali jego satysfakcję, kiedy butnie oświadczał, że prezydent Kwaśniewski właśnie zawetował był podział administracyjny państwa, zaproponowany przez Jerzego Buzka i reformę podatków Leszka Balcerowicza. 
Także kobiety już machnęły ręką na panakaliszowe stowarzyszenie o nazwie Wspólny Dom Polska i same przystąpią do wyborów. Dla poszerzenia zaś elektoratu zrezygnują z dawnej nazwy „Partia Kobiet”.
Niedzielne doniesienia znakomicie charakteryzują naszych polityków, których słowa nie znajdują na ogół potwierdzenia w czynach, często nawet w faktach a czasem kompromisy ze skrajnymi ugrupowaniami plamią obraz ugrupowań, przypisujących sobie wyłączność na przestrzeganie wartości. 
Kłamie jednak cała przyroda. Pojedyncze osobniki starają się swemu otoczeniu przedstawić jako wyższe, piękniejsze, bardziej wonne, kolorowe, przydatniejsze. Kiedy zaś należą do świata ludzi udają też mądrzejsze niż są w rzeczywistości. I mają rację, bo kiedy próbują tego zaniechać tracą nie tylko elektorat ale i przyjaciół, partnerów, umierają w końcu. Im więc trudniejszy cel, tym więcej nieprawdy w użyciu.
Szczere zaś wyznanie żalu przez Ryszarda Kalisza odsłania powody poczynań naszych dzielnych reprezentantów. Rozgłos i w konsekwencji władza są ich celem, nawet jak się je zdobędzie przy wykorzystaniu owoców trudu podsłuchiwaczy. Gabinety najwyższych urzędów roztaczają taką upojną woń. I prawdziwą.

niedziela, 29 czerwca 2014

Taktycy

Maturę zdało tylko 71% kandydatów do świadectwa dojrzałości. Przez Platformę oczywiście. Bo w ubiegłym roku było znacznie mniej oblanych egzaminów dojrzałości a nasza minister oświaty przypisuje winę mniej jakoby tego roku zdolnym uczniom. Włodzimierz Czarzasty z SLD twierdzi zatem, że pani Kluzik - Rostkowska powinna swoją własną edukację zacząć od konstatacji, że roczniki uczniów to nie roczniki win, szczególnie wedle niego ulubionych przez polityków PO. Andrzej Rozenek zaś w ogóle ubolewa nad obciążaniem uczniów wynikami matur. Przecież wiadomo, że władza jest winna, bo wedle lewicowców ma też za obywatela zdawać jego egzaminy. To tak jak w dowcipie o komunistycznym sekretarzu, który sztorcował profesora za to, że jego stopnie w indeksie nie są dostatecznie dobre a w ogóle to jest na zbyt niskim jednak roku. 
Wedle Clausewitza wojna, to polityka prowadzona innymi środkami. Czyli polityka to również rodzaj wojny. Idąc dalej tym tropem trzeba sobie przypomnieć, że ów twórca klasycznego dzieła „O wojnie” odmawiał racji bytu odwodom strategicznym, preferując równoczesne wykorzystanie wszystkich wojsk w całej kampanii. Przypisywał atoli duże znaczenie stopniowemu wprowadzaniu sił do konkretnej bitwy. Zbyt wielkie ich jednoczesne zaangażowanie mnoży bowiem straty, w wyniku czego w rozstrzygającym momencie może zabraknąć żołnierzy.
 
Wydaje się, że wbrew tej zasadzie mieliśmy w taśmowej bitwie do czynienia ze zmasowanym atakiem na PO, która odpowiedziała jednym zręcznym manewrem obronnym. Rozgrywka więc została przez opozycję przegrana i utyskiwania na matury są tylko ostatnimi strzałami ariergardy pobitej formacji, opuszczającej niefortunne dla niej pole walki. Teraz działania wchodzą w fazę kolejnego zastoju, charakteryzującego dziewięćdziesiąt procent czasu wszystkich wojen. Jak pisze Clausewitz jest on spowodowany albo ostrożnością wojowników, brakiem rozpoznania lub silnie zdeterminowaną obroną. Wydaje się, że tym razem powinniśmy mieć do czynienia z ostatnią głównie przyczyną przerwy w politycznej zawierusze.
 
Regułą jest, że zastój w wojnie nabiera stopniowo napięcia, które doprowadzone do odpowiedniego poziomu sprawia, że mały nawet epizod może urosnąć do wielkiej rangi i jego przegranie przynosi przeciwnikowi znaczne straty. Ich zniwelowanie wymaga potem bezwarunkowego zadania jeszcze większej klęski beneficjantowi poprzedniej rozgrywki. Początkiem więc poprzedniego zastoju by należało tłumaczyć niewielką siłę oddziaływania afery taśmowej na Platformę Obywatelską. Poufne bowiem rozmowy rozgłoszono kiedy już opadło wyborcze napięcie i tylko nazbyt wielu polityków było silnie zainteresowanych tym aby po utracie mandatów jakoś odwrócić od siebie uwagę mediów.
 
PiS się jednak wybiera w Polskę aby tam przenieść przegraną już bitwę. Będzie to robił nie mając już nawet odpowiednich inwektyw, bo najcięższe przedwcześnie zużył profesor Szczerski. Skutkiem pewnie będzie stopniowe wzmaganie gorączki politycznej, dzięki czemu nie trzeba będzie potem nazbyt bulwersującej wieści dla odebrania resztek owoców taśmowej afery… Prawu i Sprawiedliwości. Sprawa jest bowiem przesądzona kiedy się zważy swoistą zręczność partyjnych wyrazicieli. Przykładem tu może być Smoleńsk, dotąd wykorzystywany dla wzmagania przez PiS napięcia w czasie zastoju. 
 
Nie próżnuje też lewicowa lewica, tworząc niezupełnie nową partię z niezbyt gramatyczną nazwą. Dom Wszystkich Polska, tak się będzie nazywać. Będzie inna. Ma prezentować nowe, sprawiedliwsze przepisy, ułożone przez swego jedynego chyba przedstawiciela w Sejmie, Ryszarda Kalisza.
 
Rozpoczyna się zatem zastój, w którym PiS będzie epatował coraz bardziej groteskowymi wynalazkami retorycznymi, mającymi opisać rzekomą nikczemność PO. Bezbożni zaś lewicowcy strzelają maturami. Oni i tak w naszym katolickim społeczeństwie nie mają wielkich szans na zgromadzenie wokół siebie należytej liczby wykluczonych, do wsparcia ich w poważniejszej rozgrywce. Zwłaszcza, że generują kolejny twór polityczny.

sobota, 28 czerwca 2014

Sztukmistrze

„Golgota picnic”, sztuka Rodrigo Garcii rozpala od paru dni emocje. Utwór latynoskiego autora, podobno w zamierzeniu gloryfikujący chrześcijaństwo został u nas uznany za prześmiewczy, czy zgoła obrażający uczucia religijne i wierni protestują przeciwko jego wystawianiu. Janusz Palikot znalazł w tym znakomity bodziec do działania i w proteście przeciwko cenzurze katolickiej będzie w całym kraju organizował prezentacje kontrowersyjnego dziełka. Znowu będziemy mieli ogólnopolską awanturę. 
Czy obserwujemy próbę ograniczania wolności słowa z powodów religijnych? Wydaje się, że tak. Aliści natychmiast przychodzą na myśl protesty przeciwko eksponowaniu religii w życiu publicznym. Przecież dość powszechne jest kontestowanie symboli wiary, wystawianych poza obiektami sakralnymi, krytykowanie obecności duchownych na uroczystościach państwowych, czy pielgrzymek organizowanych dla urzędników. Można więc utrzymywać, że cenzury się też dopuszcza strona przeciwna, antykatolicka, dążąca do ograniczenia eksponowania treści religijnych.
 
Możliwe, że cały spór wynika z różnic w postrzeganiu tego co właściwe a co nie. Latynosi może inaczej wyrażają swój entuzjazm dla wiary niż Polacy. To zatem co w ich mniemaniu jest afirmacją u nas może być odbierane jako szyderstwo. Zarówno wierni, protestujący przeciwko prezentowaniu spektaklu, pochodzącego z innego kręgu kulturowego jak i ci, którzy by go chcieli zobaczyć reagują na wezwania duchownych lub wojujących ateistów, którzy go również nie widzieli. Mamy więc klasyczny spór nie o to co się wydarzyło a o to co by się mogło zdarzyć, jeżeliby się potwierdziły podejrzenia. Bardzo to przypomina zasadność argumentacji w sporze o wychowanie seksualne w szkołach, gdzie obie strony starają się zapobiegać temu, na co i tak nie mają wielkiego wpływu. 
 
Niemniej mamy w Polsce kolejny wybuch emocji, rozpalonej przez próbę zainteresowania opinii publicznej efektami niekonwencjonalnego prezentowania treści religijnych. To bardzo łatwy sposób uzyskania rozgłosu przez kogoś, komu nic lepszego nie przychodzi do głowy. My zaś mamy temat do rozważań na kanikułę.
 
Jedno bodaj jest w tym sporze konkretne. Nie przyniesie on nikomu ani politycznych ani artystycznych profitów.

piątek, 27 czerwca 2014

Posłuch

Ostatnie zdarzenia znowu przypominają istotę demokracji. Realizuje się w niej pomysły akceptowane przez większość, ale każdy ma prawo mówić o tym, co mu podpowiada jego własny instynkt i szukać sposobów na jego realizację. W rezultacie to przedsiębiorczość i zdecydowanie ludzi wolnych zbudowały cywilizację a nie dogmatyzm moralistów. Skutki ślepej wiary najlepiej prezentuje zacofanie państw fundamentalistycznych, gdzie wszyscy obywatele muszą bezwzględnie podzielać poglądy i spełniać wolę swych wodzów. Doktrynerstwo tak samo fatalnie piętnuje partie polityczne. Expressis verbis wyraził to uczestnik partyjnego zjazdu PiS w trzeciej dekadzie listopada 2010 roku, mówiąc że jeżeli ktoś chce wiedzieć co on myśli, ma pytać Kaczyńskiego. 
Z tej konstatacji wynika dramatyczny skutek. Kiedy szef partii wodzowskiej każe, to wszyscy zwolennicy uwierzą chociażby w pył helowy. Nawet jak temu przeczy każda ich szara komórka. Pozostając więc w konflikcie ze samym sobą muszą przeżywać frustrację i stąd ich namiętność w zwalczaniu adwersarzy, co zdaniem pisowców stanowią element obcy, bo za nic mają preześne przekonania. Rodzi to inny skutek: uporczywe trwanie przy absurdalnych pomysłach. Chociażby takich jak kolejne wysuwanie profesora Glińskiego na stanowisko technicznego premiera. Rzecz dawno obśmiana przez politycznych komentatorów, zdecydowanie nie przynosząca profitów politycznych jest uparcie powtarzana bo partia się jej trzyma jak pijak mgły.
 
Istotą bowiem demokracji jest wolność wyrażania poglądów, zarówno publicznie jak tym bardziej prywatnie. Pomimo, że partie polityczne mają prawo wymagać od swoich zwolenników aby realizowali politykę, ukształtowaną nie z woli szefa, dyktatora, ale wypracowaną z dyskusji czy nawet sporów. Inaczej się nie da korzystać ze zbiorowej mądrości członków ugrupowania. Dlatego wymaganie aby politycy także w prywatnych rozmowach udawali przed sobą, że się bezdyskusyjnie zgadzają z linią swojej partii jest równoznaczne z odmawianiem im prawa do formułowania własnego zdania, czyli stanowi zaprzeczenie nie tylko istoty demokracji, ale i podstawowej strategii przetrwania na scenie politycznej. 
 
Dlatego też zarzut jakoby minister spraw zagranicznych, który w prywatnej rozmowie kwestionuje przydatność oficjalnego sojuszu lub minister spraw wewnętrznych, który w tym samym trybie utyskuje na bezsilność z powodu nadmiernego wedle niego liberalizmu prawa jest w demokracji czymś normalnym. Szczególnie, kiedy to robi poza swoim oficjalnym gabinetem. I czynić mu z tego powodu zarzuty może tylko ciasny dogmatyk, nawykły do bezrefleksyjnego potakiwania swojemu przełożonemu. 
 
Nade wszystko zaś partia, która wymaga od swych członków tępego posłuszeństwa nie tylko zupełnie nie pasuje do demokracji, ale też ujawnia powody niemożności wygenerowania niczego innego poza ogranymi już pomysłami. Przy czym ustawicznie prezentowany premier techniczny to jeszcze drobiazg. Zaraz za tym może nastąpić lewarowanie finansów i stypendia demograficzne, co gwarantuje szybką zapaść gospodarczą tak potraktowanego państwa.
 
Każda więc afera odsłania nowe aspekty rzeczywistości, ma więc też dobre strony i tę właściwość widać wyraźnie w ostatnim skandalu.

czwartek, 26 czerwca 2014

Waligórność

Donald Tusk: wyjaśnimy kto i po co próbuje destabilizować państwo, jednak jutro w Brukseli muszę być pewien, że nie utraciłem mandatu, składam więc wniosek o wotum zaufania dla mego gabinetu.
Krzysztof Szczerski do rządu: jesteście tu elementem obcym. Pisowcy więc demonstracyjnie wychodzą z sali obrad. Jako jedyni uprawnieni nie mogą przecież pozostać na miejscu. Po raz drugi ich szef samotnie demonstruje swą odrębność wychodząc na czas odpowiedzi premiera na postawione mu pytania.
 
Janusz Palikot: woda sodowa wam uderzyła do głowy i pozostawiacie państwo całkowicie bezbronne wobec populistycznych następców, nie ma więc służby cywilnej i nie stworzyliście procedur pociągania do materialnej odpowiedzialności urzędników za popełnione błędy. 
 
Jan Bury: Wszyscy już mieli swoje afery podsłuchowe i wszyscy je przeżyli, ale nie było nigdy takiego serialu, przygotowywanego miesiącami. Początek jego wystąpienia przeczył raczej końcowi, ale PSL poprze rząd.
 
Leszek Miller: kiedy Michnik nagrał Rywina, SLD nie kierował podejrzeń w stronę Rosji, nie jest bowiem ważne kto, ale co podsłuchał. I chce merytorycznych wyjaśnień. Nade wszystko pyta jak zamierzają dalej rządzić ministrowie, prywatnie nastawieni przeciwnie do oficjalnej polityki.
 
Beata Kempa: pijaństwo i wulgaryzmy kwitną w restauracjach i złamano szereg paragrafów. Wymieniła je ze swadą administratywistki, uważającej się jednak za prawnika.
 
Potem już przedstawiciele planktonu politycznego wałkowali podsłuchy na miarę swego znaczenia. Jeszcze później posłowie dawali upust emocjom smakując doniesienia o kubańskich cygarach i francuskich alkoholach, których sprowadzanie do Polski uznawali za gorszące. Czasem poniżej poziomu piosenki o Waligórze, co to równocześnie popełnia z panienkami rzeczy niecne „i popija czaj, czaj, czekoladę, czarną kawę i popija czaj, czaj, czekoladę, rum, kakao”. Pytano na przykład premiera czy jest politycznym palantem.
 
Opozycja więc reaguje na aferę nienawiścią (PiS), nienawistną pogardą (SP), wyolbrzymieniami (wszyscy) i absurdalnymi obiekcjami (również wszyscy). Poważne zarzuty przedstawił jedynie Janusz Palikot. Gdyby się stale trzymał takiej argumentacji jak wczoraj, nie utraciłby poparcia i pewnie by obecnie rządził partią alternatywną dla władzy. Wolał jednak happeningi. 
 
Bylibyśmy może poruszeni gdyby padło wezwanie aby czynni działacze zajęli się czymś innym i opuścili scenę polityczną, niczym PiS salę obrad. Aliści to też już było. Dzięki bowiem takiemu hasłu Andrzej Lepper wszedł był niegdyś do Sejmu a ostatnio Janusz Korwin - Mikke do Parlamentu Europejskiego. Potem się pierwszy z nich uwikłał w afery a drugi już piętrzy absurdy, które go również niezawodnie doprowadzą na polityczny margines. 
 
Mamy więc wyraźnie przesyt skutków najprawdopodobniej kelnerskiej fuchy na sprzęcie jakichś służb, takiej swojskiej odmiany WikiLeaks. Wszystko już bowiem było. Miejmy więc nadzieję, że obecny kryzys odświeży umysły rządzących. Nic przecież nie utuli goryczy opozycji po niegdysiejszej utracie rozkoszy rządzenia. Jej już nic nie naprawi. 
 
I dalej Tusk nie ma z kim przegrać.

środa, 25 czerwca 2014

Rowy

Czy może być silny kraj, w którym tak dalece wzniecono nienawiść jednych do drugich, że każdy go może postawić w stan wzburzenia? Kiedy wystarczy byle iskra aby zapoczątkować najbardziej absurdalne oskarżenia? Ci, którzy podzielili Polaków na prawdziwych i polskojęzycznych mogą teraz święcić triumfy. Nasze bowiem państwo może się ponownie osunąć w regres, który nas w ciągu ostatnich trzystu lat przekształcił z mocarstwa w przedmiot manipulacji, dokonywanych najprostszymi środkami nawet przez własnych obywateli. 
Skutkiem naszych wewnętrznych animozji, możliwości Polaków się objawiały najlepiej w czasach wojen, kiedy wspólny wróg jednoczył emocje co pozwalało nam współdziałać. W czasach pokoju też, tylko za granicą. W ubiegłym tygodniu zmarła w USA wynalazczymi kewlaru, Stefania Kwolek. Polacy opracowali pleograf, metodę hodowli kryształów, tranzystor, logikę maszyn cyfrowych, za granicą jednak, gdzie mniej niż u nas rozpasana zawiść i plemienny obyczaj nie paraliżują nad miarę aktywności. Nasz konstruktor pierwszego w świecie peceta musiał się przecież zająć hodowlą świń. U nas się niewiele udawało. I to pomimo prób upowszechnienia oświaty przez komunę. 
Prosty człowiek miał w Peerelu dodatkowe punkty przy egzaminach, darmowe utrzymanie na studiach, lepsze warunki awansu w pracy. Miał też jednak alternatywę. Wyższe zarobki, kiedy był niewykwalifikowanym robotnikiem. Większość sięgała właśnie po nią. Teraz narzekają, że w wyniku transformacji pozostali materialnie w tyle za swymi pogardzanymi przedtem za dyplom rodakami. Czują się wykluczeni. I w tym wszystkim by nie było nic dziwnego, gdyby się nie znaleźli politycy, którzy z amorficznej masy sierot po Peerelu uczynili polityczną siłę. Więcej, wzmocnili jej poczucie zawodu i nienawiść do tych, którzy skorzystali na upadku komuny, kiedy zaczęła u nas procentować wiedza, jak na całym świecie. 
Skutek jest taki, że każdy, nawet wydumany powód się u nas nadaje do tego aby „wykluczonych” skierować przeciwko „elytom”. Helowy pył w Smoleńsku, czy podsłuchane przeklinanie w czasie posiłków jest jednakowo dobre. Tyle tylko, że katastrofa smoleńska się wydarzyła przypadkiem a moment opublikowania podsłuchów jakby jednak nie. W rezultacie mamy wewnętrzną awanturę w momencie najlepiej odpowiadającym Moskwie. Kiedy się w Brukseli rozstrzygają sprawy istotne dla bezpieczeństwa energetycznego, świat nas znowu może postrzegać jako kraj wiecznego zamętu, który i tak wszystko zaprzepaści.
Sytuację charakteryzują cytaty z artykułu we Frankfurter Allgemeine Zeitung: "w czasie, gdy Polska jest państwem frontowym podczas jednego z najbardziej niebezpiecznych kryzysów międzynarodowych w Europie od dziesięcioleci"… …"Opozycja narodowo-konserwatywna skupiona wokół Jarosława Kaczyńskiego zachowuje się w tym kryzysie jak zawsze - zajmuje się intrygami, bez zrozumienia racji stanu" [TVN24.pl].
Po raz pierwszy od trzystu lat się zbliżamy do Zachodu, który się od osiemnastego wieku zaczął od nas oddalać. W ciągu ćwierćwiecza nadrobiliśmy dużo, ale znacznie mniej aby już dołączyć do bogatej Europy, z której nas kiedyś wykluczyło własne szaleństwo. Teraz stoimy na rozdrożu. Pójdziemy naprzód albo zawrócimy. 
Gdyby Polska miała do dyspozycji jeszcze jedno takie ćwierćwiecze, jak ostatnie byłaby zasobnym państwem Unii pozostającym poza zasięgiem manipulacji przeciwników postępu. To nam może nie być dane.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Tasiemiec

No i dziś kolejny odcinek osiemsetgodzinnego podobno serialu tygodnika „Wprost”. Minister Sikorski ma tym razem mówić Jackowi Rostowskiemu, że nasz sojusz z Ameryką jest nic nie warty i daje nam złudne poczucie bezpieczeństwa, stawiając nas w dodatku w opozycji do Niemiec i Rosji. Tyle, że to było w czasie kiedy Rosja nie atakowała Ukrainy i nie groziła rozszerzaniem konfliktu. Teraz rzecz się mocno zmieniła i już tylko niektórzy opozycjoniści odbywają badania lekarskie w dniu odwiedzin amerykańskiego prezydenta. Niemniej z powodu gadulstwa jej szefa, uprawianego bez oglądania się na niebezpieczeństwo podsłuchu może się pojawić nowy element w naszej dyplomacji. Meritum bowiem rozmowy może być traktowane jako truizm, czy nawet powstanie z kolan.
Podobny przecież pogląd wyraża wielu polityków oficjalnie. Jest oczywiste, że kiedy będziemy skłóceni ze sąsiadami i w dodatku odmówimy naszej armii modernizacji, staniemy w takiej pozycji jak Ukraina, za którą nikt nie chce walczyć bardziej intensywnie niż ona sama. Zakupy zaś amerykańskiej broni i samolotów dla LOTu, wynikające z demonstrowania przyjaznej gorliwości uchodzą też u nas za demonstrację jakiegoś mało zrozumiałego wstrętu do unijnej gospodarki i nie przysparzają nam przyjaciół w Europie. Obserwujemy przy tym małą skłonność Amerykanów do wzajemności, czego znakiem są chociażby wizy, skąpo wydzielane Polakom. Wygląda więc na to jak by też nam przypisywali ową oburzającą niektórych płytką dumę i niską samoocenę. 
 
W tym ostatnim jesteśmy chyba podobni do Rosjan, którzy również zachowali przedchrześcijańskie jeszcze nawyki plemienne, tyle tylko, że my je ukrywamy za rzekomą zachodniością, oni nimi przykrywają wschodniość. Zarówno my jak i oni nie mamy tradycyjnych elit a nowe, wyrosłe z ludu nie są u nas i u nich nazbyt poważane. W tej sytuacji tu i tam widać podwyższoną akceptację dla zachowań irracjonalnych, mających zastąpić pewność siebie ludów, których rozwój nie był długo blokowany i nie postępował chwilami tak burzliwie. Rosjanie zatem w chwilach rozterek pięścią próbują imponować światu a my odtrącaniem Europy, jako rzekomo niegodnej naszej dumy. Amerykanie zaś zachowują się racjonalnie i spokojnie wykorzystują okazje jakie im stwarzamy. Dopóki są dla nich korzystne.
 
Teraz się możemy oburzać na listonosza, czyli „Wprost”, ale tym razem mamy papierowego tygrysa poszczutego na rząd Donalda Tuska, w odróżnieniu od sztucznie wykreowanej przedtem bomby. Czynni politycy wymieniają między sobą opinie i informacje. Można się oburzać na formę, ale karczemny język w miejscu, gdzie się potajemnie nagrywa rozmowy gości wydaje się zupełnie zrozumiały. Nieostrożne by może było wyrażanie tam prywatnych opinii przez urzędujących ministrów gdyby zawierały jakąkolwiek tajemnicę albo byłoby zdrożne gdyby dotyczyło planowania czynów przestępczych. Niczego takiego tam dostrzec nie można. Chyba, że schowany na razie kontekst rozmowy zupełnie odwraca pozorny sens wypowiedzi. Aliści o ciąg dalszy możemy być spokojni. Nastąpi niezawodnie. 
 
Rosyjskie zaś media, uradowane podsłuchami krzyczą o rzekomej niechęci u nas do sojuszu z Ameryką i o przyspieszonych wyborach. Jak kania dżdżu tam czekają porzucenia planów uwolnienia Unii od gazowego dyktatu Gazpromu i koordynacji jej wspólnej polityki wschodniej przez państwo mniej się kontrowersyjnie wobec sąsiadów zachowujące od Polski, pod nowymi rządami.

niedziela, 22 czerwca 2014

Kto?

Cui prodest scelus, is fecit - kto zbrodnię wykorzystał, uczynił [Seneka]. Kto zatem zaaranżował aferę taśmową? Komu zależy na destabilizacji Polski, która jest w skrajnym kryzysie wedle prawdziwych Polaków oraz znawców tajemnic, gospodarki, polityki i czego tam jeszcze? 
Przecież kiedy by upadł nieuczciwy rząd owego niedołężnego Tuska, najpierw by nowy gabinet techniczny a potem ostateczny, pod preześnym już kierownictwem zlewarował wreszcie finanse i Polska by zaczęła opływać w dostatki. A naśladowanie Turcji zapewniłoby nam międzynarodowe poważanie i bezpieczeństwo energetyczne bez uciekania się do jakiejś unijnej wspólnoty. Na pewno więc afera taśmowa nie może być inspirowana przez wrogie nam ośrodki zagraniczne, bo same by wtedy wykreowały sobie potężnego przeciwnika, który by wreszcie zdarł maskę z kierownictwa układu, pozbawiając go możliwości paraliżowania państwa. Takiego błędu nie popełniały nawet prymitywne władze carskie w XVIII wieku.
 
Zamiast gadatliwych ministrów obecnej ekipy mielibyśmy ich powściągliwych wielce i fachowych następców, ostatecznych, którzy się otwierają tylko we własnym gronie a i wtedy chronią co trzeba przed siedzącymi w krzakach paparazzi. Gdyby jednak istniały wątpliwości, musimy przywołać dekret Prezesa, zobowiązujący swoich podwładnych do właściwego zachowania nawet prywatnie a to oznacza, że w żadnym razie nie użyją wulgaryzmów. Gdyby ktoś w to wątpił, wyrażałby jednocześnie niedowierzanie, że można zaordynować szczęśliwość powszechną. Rzecz zaś jest sprawdzona już w Peerelu, wystarczy sięgnąć do tamtejszych gazet aby się o tym przekonać. Wolność prasy była wtedy iście turecka, nie ma więc najmniejszych wątpliwości, że najwyższej próby. Musieli więc pisać prawdę. Byliśmy dziesiątą potęgą ekonomiczną świata.
 
Fachowość nowych ministrów ostatecznych też nie może być poddawana w wątpliwość, bo sprawdzili się oni już w owocnym okresie sprawowania władzy w IV Erpe. Dowodzi tego chociażby poparcie najwybitniejszych polityków, udzielane dziennikarzom w nawiedzonej przez prokuraturę redakcji. Biegłość zaś tych członków nowego gabinetu, którzy by byli nowicjuszami w rządzeniu państwem łatwo można odczytać z ich obecnych wypowiedzi. Wszyscy oni nie pozwalają sobie przerywać własnych logorei a ze swadą wpadają w słowo adwersarzom, co potwierdza ich kulturę, fachowość i kwalifikacje. Ręczyłby zresztą za nich sam Prezes, nie będzie więc najmniejszych wątpliwości, że są najlepsi.
 
Kto zatem skorzysta na taśmach prawdy i upadku rządu Tuska? Tylko naród polski. On by zatem musiał być tym, który zainspirował kogo trzeba, ów by zaś przykleił gdzie należy pluskwy a personel służb mało jeszcze doświadczony, bowiem odnowiony po likwidacji WSI by ich nie odnalazł w nodze od stołu, bo tam umieszczono podsłuch wedle wytrawnego znawcy tajemnic. Sprawa by się więc wyjaśniła i tylko polskojęzyczni Polacy by mieli powody do zmartwienia, kończyłaby się bowiem ich epoka. Stambuł ante portas. 
 
Aliści prawdziwy patriota nie destabilizuje własnego państwa dla zdobycia władzy. Szczególnie w komplikującej się sytuacji międzynarodowej. Jest zatem tylko jedno wytłumaczenie. Seneka nie miał racji. Był przecież wychowawcą Nerona a ten prześladował chrześcijan. Nie mógł więc głosić prawdy w żadnym wypadku. 
 
Czyli nasi zagraniczni przeciwnicy musieli jednak powariować.

sobota, 21 czerwca 2014

Reguły

Prokuratura zatem, wkraczając do redakcji „Wprost” postąpiła wedle ministerstwa sprawiedliwości nieadekwatnie do wagi przedmiotu dochodzenia. Ścigany przez nią sprawca deliktu był zagrożony karą najwyżej dwóch lat pozbawienia wolności a postępowano tak, że z natężenia czynności można się było domyślać stanu zagrożenia państwa. W dodatku zaniedbano zapewnienia warunków do uzyskania natychmiastowej decyzji sądu o zwolnieniu dostępu do niektórych materiałów z tajemnicy dziennikarskiej a tego wymagają zasady. Próba zaś skopiowania twardego dysku laptopa redaktora naczelnego była oczywiście bezprawna. Policja poza tym chroniła nie ten fragment pomieszczeń, który objęto czynnościami. To akurat było doskonale widoczne w bezpośrednich relacjach telewizyjnych. Ukoronowaniem wszystkiego było pozostawienie przez śledczych w redakcji jakiejś zapomnianej walizki.
Rzecznik prokuratury odpowiada, że żaden przepis nie obliguje jej do tego aby „zabezpieczała sąd”, nie ma też prawa zobowiązującego do adekwatności poczynań śledczych i w żadnym wypadku nie można jej zarzucić złamania przepisów przez próbę kopiowania binarnego zawartości twardego dysku redaktorskiego laptopa. Kiedy tylko dziennikarz odmówił zgody na kopiowanie, odstąpiono od próby wykonania klonu jego komputera. Uzyskane zaś z dysku materiały miały być zamknięte w bezpiecznej kopercie i po jej zaplombowaniu przekazane do tajnej kancelarii prokuratury, w której są też deponowane najważniejsze dokumenty państwowe. 
 
W dziejach społeczeństw Europy ukształtowały się trzy korporacje, władające ludźmi. Ów trójpodział ostatecznie rozgraniczyły średniowieczne uniwersytety, które dopiero po kursie trivium i quadrivium nauczały teologii, prawa i medycyny. Dzięki temu zapewniono fachowe władztwo nad duszą, wolnością i ciałem każdego ze śmiertelnych. W ostatnich czasach wyłoniły się jeszcze media, które poprzestają na opanowaniu trivium, podstawowych pierwszych trzech sztuk wyzwolonych, wstępu dopiero do zgłębiania dalszych nauk. One to z nuworyszowską swadą podjęły dzieło dokonywania ocen i kształtowania opinii publicznej, czyli zdania ludzi najczęściej zupełnie nie obeznanych z tajnikami bardziej zawiłych doktryn. 
 
Postrzegana przez prasę nadgorliwość i arogancja prokuratury oraz nieudolność służb spowodowała atak niektórych mediów na państwo w ogóle. Obserwujemy przeto konflikt między mniej a bardziej zaangażowanymi partyjnie publikatorami oraz, co znacznie weselsze, między samymi jurystami, którzy wbrew przypisywanej sobie nieomylności różnie oceniają swoje kompetencje wobec tajemnicy dziennikarskiej. 
 
Beztroska zaś zabawa tygodnika z nagraniami rozmów polityków dała uradowanej opozycji broń do zwalczania rządu, bo jego przedstawiciele używali karczemnego języka w restauracji.  Dziennikarzom atoli nie wolno „posługiwać sie źródłami informacji, opartymi na przestępstwie, a takim jest nielegalny i nieuprawniony podsłuch. Podsłuch mogą instalować jedynie organy ścigania za zgodą sądu, a kontrwywiad musi uzyskać późniejszą urzędową autoryzację dla działań tego rodzaju. Publikacja informacji, choćby najatrakcyjniejszych, jeśli pochodzą z przestępstwa, jest sprzeczna z zasadami kodeksu Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy, nie mówiąc już o kodeksie karnym.” [Stefan Bratkowski, Studio Opinii].
 
Mamy więc do czynienia z serią błędów popełnionych przez funkcjonariuszy rządu, finansjery, prawa, mediów i na tym żerują politycy opozycji, przedstawiających siebie jako czystych jak poranne łzy dziewicy. Zapomnieli nieszczęśni, że pierwszy ma rzucać kamieniem ten, który jest bez winy. 

piątek, 20 czerwca 2014

Kalistyka

Postkomuniści grzmią, że wraca w Polsce państwo policyjne, organiczni zamordyści wołają o prześladowaniu mediów, dziennikarze jak lwy bronią redaktora, którego przedtem zgodnie i bez litości obmawiali w swoich tekstach, wyciągając niewygodne fakty z przeszłości. Wszyscy zaś chcą ustąpienia rządu, rzekomo wdrażającego prokuratorskie metody dławienia wolności słowa, w odwecie za ujawnienie, że jego funkcjonariusze przeklinają przy posiłkach we własnym gronie. Najzabawniej tu wypadła ekstaza Moniki Olejnik, która jedną krótką wypowiedzią porwała za sobą tłumy dotychczasowych kontestatorów własnej postawy dziennikarskiej. Skrytykowała rząd niczym gorzowska siedemnastolatka, w oczy i tak samo mądrze. Świat stanął na głowie.
Zastępca redaktora naczelnego tygodnika, uciemiężonego przez władze żądaniem wydania dowodów przestępstwa odpowiada premierowi, że opublikuje taśmy w takim czasie, jaki uzna za stosowny a nie od razu wszystkie, jak by sobie tego życzył szef rządu. Ma podobno dziewięćset godzin nagrań i jak by wszystkie ujawnił to albo by słuchaczom uszy zwiędły albo by pozasypiali z nudów. Sami się bowiem też lubują w soczystych skrótach myślowych, gdy pośród rozmówców pozostających w komitywie jeden wyraz zastępuje całe piętra retorycznych łamańców. Na razie jednak o tym zapomniano i opinia pała oburzeniem, jak jej każe pierwsza dama naszych mediów, znienacka sprzymierzona z moherowymi moralistkami. 
 
Na tym tle namaszczone postulaty PiSu wypadają szczególnie komicznie. Jak zawsze, kiedy słowami trzeba igłę przebrać za widły. Tyle tylko, że zużyli już najcięższe określenia przy mniej korzystnych okazjach i teraz pouczenia wodza sprawiedliwych są składane z wyblakłych wielce metafor, nie robiąc takiego wrażenia jak nieoczekiwana emfaza popularnych dziennikarzy. No i tradycyjnie przekraczają pisowcy granicę absurdu. Wedle nich nie chodzi tu już platformersom o zachowanie władzy a o uniknięcie więzienia. Dlatego mają przekraczać wszelkie granice aby uniemożliwić publikację dalszych taśm. I dlatego chcą je oddać organom śledczym, które rzeczywiście mogą zaordynować odsiadkę. 
 
Prokuraturze w dodatku chodzi o dostęp do pierwotnego nośnika zapisu informacji, czyli o to, czym rzekomo nie dysponuje w śledztwie smoleńskim i co inspiruje wyrazicieli PiS do twierdzenia jakoby ono nie istniało. Odmowa zatem dostępu do oryginalnych dowodów mogłaby tu właśnie oznaczać chęć zablokowania śledztwa przez odebranie prokuratorom dostępu do pierwowzorów nagrań.
 
Co się zatem stało? Mamy chyba silny nawrót relatywizmu. Media są pluralistyczne i na co dzień wiele z nich się skłania do potępiania podsłuchów, nawet jak są legalne, bo czynione w majestacie prawa. W żadnym atoli wypadku nie dopuszczają ingerencji prokuratury we własne podwórka. To ma pozostać nietykalne. I dla uzasadnienia sprzeciwu stosują pierwszy z trzydziestu siedmiu sposobów wymienionych w „Erystyce” Schopenhauera. Uogólnienie. Zgodne z prawem żądanie wydania nośników nazywają ograniczeniem wolności wypowiedzi tak, jak by to było równoznaczne z wymaganiem ujawnienie donosiciela. Nie o niego tu raczej chodzi a o stwierdzenie modus operandi podsłuchiwaczy, dzięki czemu by można było dowieść lub wykluczyć udział w prowokacji kogoś, już podejrzewanego o maczanie palców w całym przedsięwzięciu.
 
Puszczenie jednak przez dziennikarzy płazem tego, że policja grzebie w redakcyjnych szafach i komputerach oznaczałoby uznanie równości korporacji medialnej wobec prawa. Każdemu bowiem można zaaplikować prokuratorskie przeszukanie mimo, że konstytucja chroni naszą prywatność. I nikt się temu nie dziwi. Ale też nie każdy może sobie uzurpować stawanie ponad prawem, bo jest tylko szarym obywatelem a nie aż dziennikarzem.
 
Wojna się zatem toczy o to co zawsze. O przywilej. A za to się opłaca składać ofiarę z własnej powagi nawet najbardziej znanym żurnalistom. Ona zresztą jest pierwszą ofiarą rzekomego łamania prawa przez tyrański jakoby rząd Tuska.

czwartek, 19 czerwca 2014

Dekadencja

No i chyba koniec afery podsłuchowej. Rzecz bowiem wkroczyła w domenę farsy, gdyż została przykryta wieczorną akcją prokuratury w redakcji tygodnika „Wprost”. Można się było już w południe spodziewać zaostrzenia sytuacji po wysłuchaniu preześnego oświadczenia, wydanego po ujawnieniu przez media, że ABW dokonywała zleconych przez prokuraturę czynności śledczych w redakcji tygodnika. "Swoimi dzisiejszymi działaniami władza Donalda Tuska przyznała się do winy" powiedział Jarosław Kaczyński, wzywając polityków "do działania i jak najszybszego odsunięcia od władzy Donalda Tuska"  [Onet.pl]. 
Pierwej zresztą głosiciele międzynarodowego spisku cyklistów oraz Żydów z masonami podjęli dzieło ośmieszenia afery. Dzięki nim się w niej pojawił odpowiednik pyłu helowego, wybuchów nie podłożonych  bomb i tego wszystkiego, co katastrofę smoleńską wprowadziło w świat alternatywny. Oto taśmy, wedle znawców organizacji tego padołu łez, miały zdyscyplinować Tuska, któremu dano do zrozumienia aby położył uszy po sobie i jednak robił to, co mu zlecono, bo nie wie co „oni” jeszcze mają w zanadrzu.

Odwieczny schemat z obszarów absurdu łatwo umożliwia poznanie siły sprawczej każdego zdarzenia. Wedle niego istnieje jakaś straszliwa a wszechmocna potęga, która steruje wszystkimi poczynaniami maluczkich tego świata posługując się elitami. W zamian za luksusy i wystawny tryb życia wykształciuchy zniewalają prosty lud, dzięki czemu układ może przechwycić. No właśnie, co ów łapie? Przecież ten lud nie ma majątków a skoro się tak łatwo daje oszwabić, to i nie dysponuje wielkim rozumem. Po co więc zawiązywać przeciwko niemu ogólnoświatowy spisek, łożyć na jego skuteczne i wielowiekowe skrywanie przed sceptykami? Dlatego właśnie wszelkie odwołania do światowej zmowy są tak komiczne.

Zawsze też się ze stosowania teorii spisku wyłaniają zaskakujące wnioski. Tutaj zaś widać od razu, że w mniemaniu oskarżycieli ten wstrętny Tusk nie realizuje jednak narzucanych mu przez „onych” zadań i układ go musi za to dyscyplinować. Wynika więc z tego dalej, że ci co rozgłaszają zawartość taśm, czyli realizują szantaż jakim „oni” dyscyplinują naszego premiera, nieświadomie biorą udział w zmowie. Chcą bowiem Tuska karać nie za to, że realizuje zlecenia wiadomych sił a za to, iż się ich zleceniom sprzeciwia, nakazując ministrowi Sienkiewiczowi łapanie układu.

Wedle zaś Prezesa, wielu protestujących w redakcji „Wprost” polityków opozycji, czy dziennikarzy ten wstrętny Tusk ma bezprawną władzę nad prokuraturą i wykorzystuje ją do tego aby w rzeczy samej przeszkadzać poczynaniom "onych", przywołanych przez pisowskich teoretyków spisku. To mu jednak obrońcy redaktorów tygodnika mają wyraźnie za złe i nawołują wszystkie siły polityczne aby wspólnie ukarać premiera za łapanie podsłuchiwaczy polujących na Tuska, bo ten jest układowi nieposłuszny. Koło absurdu się w ten sposób zamknęło. To zaś warunek konieczny, ale i wystarczający. Od wczoraj można by zaznaczyć przełom i przeobrażenie afery w groteskę, bo w tej sytuacji się nie da już poważnie komentować całego zdarzenia.

Aliści wskutek rozbieżności zdania między prawniczymi autorytetami rzecz nabrała też poważnego wymiaru. Prokuratura ma prawo do uzyskania od redakcji taśm z podsłuchu jako dowodów występku, jakim niewątpliwie jest tajne wobec rozmówców nagranie ich rozmowy. Kiedy by jednak na ich podstawie można było ustalić skąd dziennikarz uzyskał informację, trzeba je najpierw opieczętować w stanie zamkniętym i dopiero sąd jest kompetentny do zdecydowania, czy prokurator może je oglądać. Tymczasem dziennikarze „Wprost” zakwestionowali możliwość zatrzymania przez śledczych komputera, nawet opieczętowanego, bo ten ich zdaniem zawiera nie tylko inkryminowane nagrania, ale i inne materiały.

Ostatecznie więc komputera nie zabrano. Sąd zatem rozstrzygnie kto tu i jak złamał prawo i afera podsłuchowa zostanie przesłonięta prokuratorską. Mimo bowiem, że ujawniła jak przedstawiciele  władzy się posługują „wyrazami”, to nazbyt gorliwe ściganie podsłuchiwaczy naruszyło poczucie dziennikarskiej wolności.

Jak powiada Ryszard Kalisz sprowadzono Budapeszt do Warszawy znacznie wcześniej, niż to zrobił Kaczyński. I przeciwko temu będą protestować dziennikarze niepokorni i sam Prezes. Jak to się czasy zmieniają.

środa, 18 czerwca 2014

Mozaika

Prezydent ma jasno powiedzieć czy jest częścią sitwy czy nie. Może oczywiście zaprzeczać, ale to daremne. No, gdyby wezwał premiera do ustąpienia, to by jakoś dowiódł swojej niewinności. Podobnie jest z naszą demokracją. Albo jest pozorna albo rząd ustąpi. Zarówno więc prezydent jak i nasz ustrój muszą dowieść fałszywości odwrotnego twierdzenia od tego, że wszystko jest w porządku. Wedle Kaczyńskiego mogą to osiągnąć jedynym tylko sposobem. Skłaniać rząd do abdykacji, bo jeden minister przeklinał w restauracji a drugi  nawet zabiegał o protekcję. Większość parlamentarna to furda. 

Jarosław Gowin porzucił maskę liberała i staje do dyspozycji Kaczyńskiego. Nie wejdzie do PiSu, ale gowinowcy wraz z ziobrystami poprą wniosek sprawiedliwych o wotum nieufności dla gabinetu Tuska. Tak to w obliczu wyższych celów się kończy liberalizm niektórych polityków. I tak wygląda wpakowanie się z deszczu pod rynnę. 

Ba, nawet SLD zapomina o tym skąd pochodzi również przeklinający przy posiłku prezes i publikuje jakieś obelżywe wizerunki… Tuska. Memy, jak mądrze powiadają znawcy. Bo wyraziciele lewicy prezentują się już mniej mądrze.

Narodowcy zaś podrywają do dzieła ulicę. Zatrzymanie menadżera restauracji, w której nagrywano rozmowy polityków to dla nich najlepszy dowód na to, że nie jest u nas w porządku. Naród ma bowiem prawo wiedzieć o czym jego wybrańcy rozmawiają przy obiedzie. Wiadomo, że wtedy co w sercu to i na języku. Dlatego zorganizowano manifestację. Rząd bowiem zastrasza tych, którzy podsłuchując pracują dla dobra… no właśnie, dla czyjego dobra się podsłuchuje? Tyle tylko, że w efekcie przesłuchań menedżera uwolniono od podejrzeń.

Eksperci też wyliczyli, że emisja nowych banknotów powiększyła ilość gotówki na rynku o dwa procent. Bo naturalnie się zużywają nominały o wartości najwyżej 0,3% rocznie a tu taki wzrost. To ma dowodzić, że przeklinając w knajpie rząd dokonał jednak niecnej transakcji z bankiem centralnym i ten drukuje pieniądze udając, że unowocześnia ich zabezpieczenia. W wyniku tego nie będzie może deflacji z braku pieniędzy na rynku a ta by dopiero napędziła wiatru w żagle keynesistów.

Mamy więc zjednoczenie opozycji, która natężyła wszystkie siły w obronie… własnych marzeń o sprawowaniu rządów. Wprawdzie jedni z nich zapowiadali deregulację dla dobra Polski, drudzy dokładne wyregulowanie wszystkiego a inni z miłości do ojczyzny podpalali  tęczę lub spuszczali łomot squatterom, bo nieobyczajni są wielce i żyją w zgodzie z seksualnymi odmieńcami. Wbrew jeszcze innym, wspierającym mniejszości seksualne. Kiedy by tylko obalili wespół tego wstrętnego Tuska, natychmiast by sobie musieli skoczyć do gardeł wpędzając Polskę w rzeczywistą anarchię.

Kanikuła idzie wielkimi krokami i ostatnie dni politycznego sezonu są wykorzystywane do szerzenia coraz bardziej bzdurnych oskarżeń. Populiści już nie próbują maskować swoich wymysłów. Przecież po wakacjach i tak nikt nie będzie ich głupot pamiętał. A zawsze będą mogli mówić, że byli przeciw.

Bo to rewolucjoniści właśnie, których oburzyło przeklinanie władzy. 

wtorek, 17 czerwca 2014

Nic

Służby rozpoczęły przeszukania mieszkań osób wytypowanych jako ewentualni sprawcy podsłuchów, zainstalowanych w faworytalnych restauracjach naszych polityków.

Janusz Palikot nabrał wiatru w żagle. Znowu „łaje i przestrasza”. Oburza go bardzo język, którym się posługują podsłuchiwani prominenci. Nie posądza już nikogo o chęć prowokowania politycznego gwałtu na sobie ani nie mówi o czyjejś politycznej prostytucji. Chce nowych wyborów, bo klasie politycznej, wybranej poprzednio nie można jego zdaniem ufać. Nie będzie też pan Janusz z PiSem rozmawiał o technicznych premierach. Jak Kaczyński chce odsunięcia Tuska, niech popiera jego postulat rozwiązania Sejmu. Trudno się Palikotowi dziwić. Nowe wybory by może były jakąś szansą na przetrwanie Twojego Ruchu. 

Jarosław Kaczyński na swojej konferencji prasowej odgrzebał pomysł na technicznego premiera. „Tom konferencjom” otworzył negocjacje międzypartyjne dla zaproponowania nowego szefa rządu. Profesor Gliński musi odczuwać rozczarowanie. Był już w planach Prawa i Sprawiedliwości premierem i prezydentem, ale jakoś nic z tego nie wyszło. Przyspieszone wybory też by może odwróciły spadający trend poparcia partii.

Sławomir Nowak odszedł z PO zanim by go wyrzucono a jego rozmowa z Andrzejem Parafianowiczem będzie przedmiotem analizy prokuratury, która „na dzień dzisiejszy” nie dostrzega w rozmowie ministra Sienkiewicza i prezesa Belki niczego godnego jej zainteresowania.

Nie będzie dymisji rządu ani nawet odejścia Bartłomieja Sienkiewicza z funkcji ministra spraw wewnętrznych. Donald Tusk się nie przyczyni do tego aby w Polsce rząd był obalany w wyniku przestępstwa.

Minister Sienkiewicz ma możliwie szybko ustalić kto latami podsłuchiwał  naszych polityków w sposób zorganizowany, rzec by można systemowo. 

W takiej mniej więcej kolejności napływały wczoraj istotne informacje dotyczące afery podsłuchowej.

Sprawa eksplodowała u progu kanikuły, w czasie politycznego zastoju. Nikt przytomny się nie może łudzić, że w jej wyniku nastąpi u nas kryzys rządowy. Rytualne rozdzieranie szat przez politycznych pechowców, próbujących odreagować notoryczne klęski nie ma tu wielkiego znaczenia. Ma natomiast dużą nośność międzynarodową. Sugeruje oto, że rząd Polski nie jest zdolny do dochowania tajemnicy i jako taki nie powinien być partnerem w negocjacjach dotyczących konfliktu ukraińskiego. 

Ci zatem, którzy chcą na aferze wygrać swoje ukraińskie interesy są pierwszymi kandydatami na beneficjantów afery podsłuchowej. Kolejnymi są rodzimi polityczni bankruci, wedle własnej oceny znajdujący się w tak rozpaczliwej sytuacji, że im nie zaszkodzi nawet zarzut wykorzystywania dzieła podglądaczy dla próby odwrócenia swego losu. Na końcu zaś awantura obudzi może Platformę, która wyraźnie zasypiała w poczuciu kolejnych sukcesów. Też zatem jakoś na podglądaczach skorzysta.

Jeżeli zaś od paru lat podsłuchiwano prywatne rozmowy naszych polityków, to należy się spodziewać kolejnych taśm w redakcjach. Ich posiadacze się muszą spieszyć, niedługo się staną bezwartościowe, ale za to gorące. Kto i co jeszcze mówił i jakich używał skrótów myślowych, trudno powiedzieć. Z tajemniczych min ludzi stojących bliżej całej sprawy można chyba wyczytać zapowiedź zaskakujących informacji. 

Czekajmy zatem.