Komisja czekała już na Zbigniewa Ziobrę. On był wtedy w TV Republika i udzielał wywiadu. Gdy go stamtąd policja wyprowadziła i dowiozła do podziemnego parkingu Sejmu, pozostały zaledwie dwie minuty do zakończenia jej posiedzenia i komisja śledcza już decydowała o wnioskowaniu aresztu dla byłego ministra sprawiedliwości. Ten, przed wyjściem posłów, nie zdążył dotrzeć na salę.
Potem wysłuchaliśmy dwóch konferencji prasowych. W pierwszej Zbigniew Ziobro oskarżył Donalda Tuska o osobiste prześladowanie i strach. Komisja bowiem jego zdaniem przed nim uciekła. Wcześniej propaganda PiS zestawiała jego sytuację ze sprawą Sławomira Nowaka, czyli zegarka z Pegasusem.
W drugiej konferencji prasowej również pani Kluzik-Rostkowska z właściwą sobie swadą zaprezentowała awanturującym się posłom PiS przyczyny, dla których komisja nie czekała. Rzecz była opisana głośno, z temperamentem. Dała się zdenerwować, ale ziobrysci nie trafili na byle kogo.
Na marginesie warto przypomnieć, że Schopenhauer w Erystyce zaleca denerwowanie adwersarza jako jeden z 37 nieuczciwych chwytów w dyskusji. Królująca w PiS niedorzeczność jest niezłym przykładem.
W rezultacie słownych przepychanek obie strony są przekonane o sukcesie i to jest chyba nowy rodzaj dobrego kompromisu. Tylko ten areszt, o którym bodaj z ust ministra Ziobry usłyszeliśmy, że z natury rzeczy nie przypomina sanatorium.
To atoli już inna sprawa.