Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

środa, 9 lutego 2011

Dialogi

Wyjeżdżając ze szkoły wyrwaliśmy się z tłoku odbierających swoje pociechy zmotoryzowanych mamuś i jesteśmy już przed skrętem w lewo, przy głównej ulicy. Stoimy za jakimś czarnym samochodem.
- Mamy zapas na jazdę i jeszcze trochę - mówię do Kosmatka - nie musimy się spieszyć.
- A ten przed nami to parkmajster? - upewnia się Kosmateusz.
- Powoli nim zaczyna być. I nasz czasowy zapas pożera - mówię.
- A parkmajster to jeszcze gorzej jak ciućmok? - pyta chłopak, porządkujący obcą sobie a zasłyszaną ode mnie podczas częstych jazd terminologię.
- Wiesz co - mówię zakłopotany, objeżdżając jednocześnie stojący beznadziejnie przede mną samochód i  forsując skrzyżowanie - to takie nasze żartobliwe określenia i lepiej ich przy ludziach nie powtarzaj.
- To dobrze - mówi Kosmateusz - bo Łukaszowi by było przykro, że jego tata jest parkmajster.

Jadę zakłopotany i nic nie mówię. Tym bardziej, że wpadliśmy w jakąś przypadkową zieloną falę i parę kilometrów przejechaliśmy bez żadnego zatrzymania. Dopiero w ścisłym centrum się zaczęły kłopoty. Ale i tu nieźle poszło bo jakiś grzmotowaty zawalidroga odciął całą konkurencję z prawego pasa od możliwości skomplikowania nam zjazdu w prawo.
- Popatrz, z takiej stodoły też może być pożytek - zawołałem uradowany do Kosmatka - z autobusu znaczy - poprawiłem, ugryzłszy się w język.
- Bo stodoły nie są chyba ochlapane błotem - pada z tylnego siedzenia.

Teraz znowu zielone światło przed rondem, skręt w lewo, znowu wolny przejazd i dopiero za rondem na przejście wbiega prosto pod koła dwóch młodzieńców nie bacząc, że mają czerwone światło. Trąbię, odskakują przerażeni na chodnik, przejeżdżamy.
- Ale się spłoszyli - mówi z uznaniem Kosmateusz, który się tymczasem dał ponieść emocjom jazdy - robiłeś do nich miny?
- Nie ale trąbiłem bardzo stanowczo - odpowiedziałem.
- To dobrze mieć klakson, wybranie właściwej miny może być czasem kłopotliwe - ze znawstwem w głosie mówi mały mądrala.

Przyjechaliśmy, zaparkowaliśmy, zapłaciliśmy i mamy jeszcze pół godziny do wizyty u logopedy. Nie opłacało się spieszyć.
- Masz zeszyt?
- Nie mam.
- Nie powiedziałeś mamie - mówię z wyrzutem.
- Zapomniałem.
- To dobrze, że mamy czas, wykorzystamy go do szukania zeszyciarni. 
- W przychodni jest kiosk. Na pewno są w nim zeszyty - trzeźwo oświadcza Kosmateusz. 

No i mamy mnóstwo czasu, mimo ze zeszyt i ołówek kupowaliśmy. Pogoda jest nienajlepsza, siadamy przeto na korytarzowej ławce, pozbywamy się okryć, porządkujemy kosmatkową fryzurę i przyodziewek. Obok nas przechodzi sympatycznie wyglądająca pani, otwiera najbliższe naszej ławki drzwi i wchodzi tam patrząc na nas zachęcająco.
- Pani myślała, że my tu na nią czekamy - scenicznym szeptem oświadcza Kosmatek.
- To może tam wejdziemy i załatwimy sobie tymczasem jakąś poradę - proponuję żartobliwie.
- A jak ta pani jest dentystką?
- No to co, przecież się nie boisz.
- Ja nie ale chłopaki u nas mówią, że to bardzo nieprzyjemne.

Po sesji ćwiczeń u pani logopedy dostajemy zadania do domu
- Pański wnuk jest bardzo dojrzałym dzieckiem, pięknie się koncentruje - mówi z uznaniem pani, która nie tylko swój zawód ale i dzieci wyraźnie lubi.
- Jak się ma sześć lat, to się czasem udaje - powiada na to Kosmateusz, robiąc przy tym zupełnie obojętną minę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz