Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

sobota, 5 października 2019

Przejrzystość

Ujawnili taśmę sprzed dwóch lat z nagranymi słowami polityka opozycji. Nie dość, że się tam wyraża dorożkarskim językiem, to zapowiada, że partyjnego kolegę na stanowisku prezydenta miasta będzie bronił jak niepodległości. Formułuje też brzydką opinię o działaczach swej partii z jednego ze starych miast pomorskich. Ujawniający jednak sugerują, że to o wszystkich jego mieszkańcach. I zaczyna się jazda.
Nie ujawniono za to wystąpienia pokontrolnego NIK-u o “Stanie organizacji Krajowej Administracji Skarbowej”. Szefem KAS-u był wtedy obecny, ale urlopowany właśnie prezes Izby, którego swoiste koneksje niedawno również prezentowały media.
Pierwsze jest nagraniem prywatnej rozmowy, drugie urzędowym dokumentem, którego jawność gwarantuje prawo. Prywatne zaś znajomości urzędników również są ich prywatną sprawą. Mamy więc z tego wniosek, że jawność naszej sfery publicznej jest oparta na podsłuchach i nieformalnych raczej źródłach.
Działaczowi opozycji można jednak zarzucić tylko formę rozmowy. W przypadku rządowego rzecz dotyka też treści. Jakoś to drugie wydaje się bardziej ambarasujące.  
Aliści informacje urzędowe są u nas teraz tak intensywnie chronione, że się nie publikuje nawet dokumentów, których ogłoszenie jest obowiązkowe. I pomyśleć, że postulat jawności sfery publicznej był stawiany już w 1956 roku, przez ówczesnych reformatorów tamtej polityki. Również daremnie.
Urzędowe też publikatory fatalnie się w ludowej Polsce wyrażały o przeciwnikach politycznych. Najbardziej spektakularnie doświadczył tego Paweł Jasienica, którego ówczesny prezes rządzącej partii zaszczycił pomówieniem, osobiście rzuconym na partyjnym konwentyklu.
Zwolennicy więc tezy, że zmierzamy do Peerelu, mają chyba kolejne argumenty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz