Jest wedle Moskwy tak, że Ukraina ją ustawicznie prowokuje, a NATO jest na jej usługach. Wszak nowy reżim (sic!) powstały w Kijowie po obaleniu przez Majdan Wiktora Janukowycza, napluł (sic!) na warunki porozumienia, wynegocjowanego z Rosją przez ministrów spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Francji. Teraz zaś Ukraina wprost aspiruje do NATO, gwałcąc tym samym prawo OBWE, zakazujące sojuszów, zawieranych przeciw państwom sąsiedzkim.
Takie było stanowisko Moskwy wobec prób negocjacji, prowadzonych wczoraj przez Zbigniewa Raua i Olafa Scholza. Kanclerz Niemiec usłyszał to od samego Władimira Putina, aliści chyba bez kolokwializmów Siergieja Ławrowa, rozmówcy naszego ministra. Obaj reprezentanci Rosji słowem nie wspomnieli o Krymie, Donbasie i obwodzie ługańskim.
Język szefa moskiewskiej dyplomacji najlepiej prezentuje emocjonalny sposób załatwiania problemów przez Kreml. Niemniej wojska rosyjskie są jakoby stopniowo odsyłane z przygranicznych obszarów Ukrainy, bo się skończyły ćwiczenia. Wyglądałoby to jak odprężenie, gdyby nie uchwała Dumy, na wniosek komunistów wzywająca prezydenta Putina do uznania niepodległości ukraińskiego Donbasu i takiegoż obwodu ługańskiego.
Mamy więc dwojakie sygnały z Rosji i język, gdzie indziej nieznany z oficjalnych wystąpień. Mamy fakty i ich sens. Ma z niego wynikać krzywda, jakiej ustawicznie doznaje Rosja od Zachodu, który ignoruje jej skargi na zagrożenie od państw graniczących.
Tyle tylko, że przytaczane przez Rosjan fakty są tendencyjnie wybrane z wszystkich zdarzeń. Nawet jeśli by były prawdziwe, to wynikający z nich sens jest nieprawdziwy, bo oparty na wybiórczych zaszłościach. Kiedy tak, to cała argumentacja Moskwy jest nonsensowna. Trudno więc było gorzej wypaść wyrazicielom moskiewskiej krzywdy.
A skąd my znamy podobny sposób argumentowania? Na pewno nie z naszego podwórka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz