Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

poniedziałek, 7 lipca 2014

Waleczność

Rodzaj wojska jakim się dysponuje i teren, na którym przyszło walczyć decyduje wedle Clausewitza o sposobie rozstrzygania kampanii. Wódz wyposażony głównie w piechotę musi się uciekać do powolnych, zmasowanych ataków na przeciwnika. Walka zaś na cudzym terytorium wymusza trzymanie wojsk w skupieniu, aby je uchronić przed zniszczeniem nawet przez wolontariuszy. Sposób zatem wojowania zdradza też jakość wojska i stosunek do niego miejscowej ludności. Przynajmniej zaś jego postrzeganie przez głównodowodzących armią.
Jeżeli wojna i polityka mają wiele wspólnego, to rodzaj politykowania musi zdradzać specyfikę zaplecza poszczególnych partii. Szczególnie jasno to widać w próbach jednoczenia się prawicy i lewicy. Nie czują się na swoim obszarze pewnie i wolą pozostawać w swoim kręgu, porzucając nawet osobiste uprzedzenia. W przeciwnym wypadku konkurent może wyzyskać dzielące ich różnice interesów, podobnie jak w prawdziwej wojnie partyzanci wykorzystują odległość od siebie poszczególnych garnizonów wrogiej armii.
 
Jedność atoli nie jest poza wojskiem łatwa do osiągnięcia. Tylko wtedy może zaistnieć, kiedy wszyscy słuchają jednego wodza. W PiSie osiągnięto w tym duże sukcesy. Kierownictwo partii nie pozwala swym krzewicielom idei na samodzielność. Gdyby ich lotność odpowiadała postrzeganiu jej przez szefów, łatwo by mogło dojść do wypowiadania przez nich kwestii sprzecznych „z aktualną linią partii”. Ba, do opanowania nazbyt niezależnego eksponenta przez miazmaty cudzych koncepcji. Wyraziciele więc partii, łącznie z popierającymi ją blogerami zawsze powtarzają ten sam argument, nie bardzo nawet dbając o kontekst prowadzonej właśnie dysputy. Stąd może trudności z przyswojeniem liberalizujących gowinowców przez zdecydowanie lewicowe Prawo i Sprawiedliwość.
 
Podobnie kłopotliwe się wydaje połączenie palikotowców z millerowcami. Obie partie nie bez kozery sobie wytykały całkowitą odmienność zapatrywań. Szczególnie w przedmiocie religii i równouprawnienia kobiet. Millerowcy byli zawsze bardzo ugodowi wobec kleru i bardziej konserwatywnie traktowali kobiety - całując rączki mrugali równocześnie do otoczenia, że z babami tak trzeba, i wystarczy. Palikotowcy zaś wygrali przed poprzednimi wyborami swój antyklerykalizm, co ich lewicowość wyraźnie odróżniło od pisowskiej, dając niezły wynik wyborczy. Kobietom też jeszcze wtedy nie okazywali samczej wyższości. Potem dopiero wyszło szydło z worka i kolejne zabiegi nie przywróciły im już damskiego poparcia. Kobiety zatem pójdą do następnych wyborów oddzielnie.
 
W rezultacie mamy zamknięcie się Prawa i Sprawiedliwości w obrębie bigoteryjnego kręgu wykluczonych, do którego przy pomocy ojca Rydzyka partia łatwo broni dostępu konkurentom od Millera czy Palikota a mniej od Gowina czy Ziobry. Nie może bowiem odrzucać ich zabiegów, aby się nie narazić na zarzut rozbijania prawicy. Wchłonie zatem elektoraty ziobrystów i gowinowców udając chęć połączenia ugrupowań, całkowicie jednak marginalizując lub nawet odtrącając liderów.
 
SLD ma natomiast świetną okazję do tego aby z rozpadającymi się palikotowcami postąpić podobnie jak PiS ze swoimi nowymi aliantami. Aby jednak naprawdę poszerzyć elektorat muszą zabiegać o zwolenników PO. Nie mają bowiem szans na neutralizację wpływów kleru, popierającego PiS. Stąd ich wzmożona antyplatformerskość. Tam próbują szukać szczęścia. Niechęć bowiem Tuska do aliansu z Millerem odbiera eseldowcom nadzieje na rządowe profity. Zresztą kadencja tego Sejmu i tak się niebawem kończy a jak tego dowodzą doświadczenia millerowców im bliżej końca, tym mniejsze poparcie dla rządzących.
 
Niemniej objawiona taktyka zdradza, że wszystkie nasze lewicowe partie mają poczucie oblężenia na cudzym obszarze. Ich zatem dotychczasowe doświadczenia mogą być diabła warte, bo nie uwzględniały braku poparcia zaplecza. Ono się zaś zaczyna wyraźnie skłaniać ku liberałom.
 
Nie mówiąc już o tym, że w przekonaniu wodzów lewicowe formacje dysponują wprawdzie zdyscyplinowanymi, ale niezbyt lotnymi zastępami zwolenników. Trudno im zatem poważnie liczyć na przejęcie elektoratu konkurentów. Wedle bowiem rzeczywistych chyba zapatrywań naszych lewicowych strategów, wyrażanych przecież pośrednio, popieranie ich to jednak obciach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz