Liczba wyświetleń w zeszłym tygodniu

wtorek, 1 lipca 2014

Mefistofelizm

PiS zjednoczy opozycję wokół Prawa i Sprawiedliwości a bezbożni lewicowcy utworzą kolejną hybrydę równoważnych partii. Eseldowcy mają bardziej zawikłaną sytuację, bo pisowcy górują wielce nad przyłączanymi odpryskami, SLD zaś ma znacznie mniej posłów, chociaż trzykrotnie większe poparcie od palikotowców. Niemniej spróbują stworzyć kolejną mutację niegdysiejszego sojuszu wielu odłamów. I w tym się jawi podobieństwo obu inicjatyw, PiS bowiem też znowu będzie przyłączał. I znowu w obu tworach powstanie problem podzielenia się przywództwem. Tak czy owak mamy kolejną fazę ruchu frykcyjnego, któremu od lat podlegają obrzeża sceny politycznej. Wygląda jak by oba jej skrzydła próbowały w ten sposób rozedrgać platformerski środek i połamawszy go na części przyłączyć odpowiednie kawały do siebie aby wygrać wybory.
Wibracje mają w sobie ogromny potencjał. Szczególnie, kiedy co najmniej dwa ośrodki zaczynają drgać w tym samym rytmie. Jeżeli się wówczas nałożą na siebie zgodne fazy ich ruchów, następuje silne wzmocnienie oddziaływań, które w konsekwencji może doprowadzić do zniszczenia trwałej na pozór całości, na przykład sceny politycznej. Bezbożnicy nie bardzo mogą celowo uzgodnić swoje poczynania z wierzącymi, bo nazbyt wiele jest pomiędzy nimi sprzeczności. Rzecz ilustruje stosunek do sztuki „Golgota picnic”. Niegdyś prawicowy odstępca od PiS a obecnie kandydat do jedności powiada, że jej wystawianie stanowi jeden z dowodów zwalczania u nas religii przez państwo. Bezbożnicy zaś uważają protesty pobożnych przed prezentującymi utwór teatrami za przejaw religijnej cenzury. 
 
Trudno się w takich warunkach pogodzić i lewicowcy muszą liczyć na przypadek. I taki się właśnie wydarzył w wyniku ogłoszenia podsłuchanych rozmów polityków PO. Oba odłamy opozycji znalazły w tym okazję do jednoczenia wysiłków, ale nie odkryły jeszcze w sobie determinacji do ich synchronizowania. Bezbożnicy zatem dążą do ustanowienia komisji śledczej a pobożni do przeprowadzenia konstruktywnego wotum nieufności ze swoim rytualnym już technicznym premierem, jako alternatywą dla osłabionego rzekomo Tuska.
 
Tyle tylko, że koalicja rządowa też nie próżnuje i jak pokazały dotychczasowe głosowania silnie zwiera szeregi. W wyniku tego zarówno komisje śledcze jak i techniczne władztwo nie ma wielkich szans. Aliści cała scena polityczna zamiera w kolejnym klinczu, utwierdzając swój bezruch. Drgania nie są bowiem ruchem postępowym. Konserwują tu tylko stan pewnej równowagi.
 
W tym sezonie stagnację polityczną burzy KNP Janusza Korwin - Mikkego, zdobywający coraz większe poparcie. Korwinowcy nie wyrażają chęci rządzenia, ale w zamian za ustawy są gotowi popierać „nawet ludożerców”. Wymyślił to już w poprzedniej kadencji Janusz Palikot i zaproponował taki układ Platformie. Na próżno. A w rezultacie takiego rozwiązania następuje istotne wzmocnienie rządów mniejszościowych w zamian za rezygnację z własnej, tym razem głównie lewicowej tożsamości.
 
To iście diabelski gambit, władza za wymuszony liberalizm. To ogromna pokusa nie tylko dla obu współzawodniczących odłamów marksizmu - pobożnego i bezbożnego. Także ewentualnie dla PO, gdyby się w wyniku afery taśmowej okazała po wyborach zbyt słaba na stworzenie większościowej koalicji z PSLem. Przy małych stratach współzawodnikiem do wsparcia przez korwinowców by dla niej było Prawo i Sprawiedliwość. Jeżeliby jednak koalicja eseldowsko rucherska [Miller] odłamała sobie dostatecznie duży kawał Platformy, miałaby podobne szanse na rządy ze wsparciem KNP jak PiS.  Każde więc z obecnych ugrupowań może zdobyć władzę pod warunkiem, że kupowanie poparcia nie będzie mu dane. Kiedy by zaczęło, straci rządy na rzecz mniej nieoględnego konkurenta.
 
Kto się okaże moralnym rygorystą a kto nie? „Być albo nie być, oto jest pytanie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz